fbpx

Wydarzenia > Relacje z biegów > Wydarzenia

Maraton Wigry – góry na nizinach z soczewiakiem w tle [RELACJA]

Maraton Wigry 2014. Fot. archiwum Magdy Grynkiewicz

Start spod klasztoru kamedułów. Fot. archiwum Magdy Grynkiewicz

Po dwóch latach startów ulicznych na dystansach od 5 km do półmaratonu postanowiłam: czas na debiut maratoński. Jako że asfalt zdążył mnie znudzić, szukałam czegoś w dzikich okolicznościach przyrody, najlepiej w moich rodzinnych stronach. Tak wpadłam na trop bobra, który jest symbolem Wigierskiego Parku Narodowego i biegów organizowanych na jego terenie: Maratonu Wigry oraz towarzyszącej, trzynastokilometrowej „Pogoni za bobrem”.

Organizatorzy reklamują swój maraton jako nienadający się do robienia życiówek, ale za to gwarantujący niezapomniane wrażenia wzrokowe i smakowe. Piękną trasę poprowadzono prawie w całości po szlaku turystycznym wokół jeziora Wigry, głównie po drogach gruntowych i leśnych ścieżkach oraz po drewnianych kładkach umożliwiających poruszanie się w podmokłym terenie. Asfalt udeptujemy tylko na początku i przed półmetkiem – łącznie przez niecałe 5 km. Uwaga, teren jest mocno pofałdowany, nie zawsze łagodne podbiegi sumują się do około 500 m przewyższenia. Bieg stanowi dobre przetarcie dla tych, którzy szykują się na górski debiut. Ci, którym tempo i tętno pozwoli na rozglądanie się, na pewno nie będą rozczarowani – można podziwiać pierwotną puszczę, Wigry i małe, leśne jeziorka, sporo zabudowań w regionalnym stylu, których mieszkańcy są najlepszymi kibicami. Z rozmów z uczestnikami zorientowałam się jednak, że dla wielu nie widoki, a jedzenie stanowi wyróżnik maratonu. Serwowane zarówno przed, po, jak i w trakcie biegu regionalne przysmaki na długo pozostają w pamięci. Organizator zadbał o podniebienia zarówno mięsożerców, jak i zwolenników diety roślinnej. Mnie najbardziej przypadło do gustu gazpacho przyprawione papryczkami chili (na samo wspomnienie ślinka cieknie), podane jako posiłek regeneracyjny, oraz własnej kompozycji, pieczony nad ogniskiem warzywny szaszłyk, złożony z pomidorów malinowych, kolorowej papryki, cukinii i świeżej bazylii, mniam… Moje dzieci wolały drożdżowe (chyba), smażone pierogi z nadzieniem z soczewicy, zwane swojsko soczewiakami.

Rozmarzyłam się, a tu trzeba wracać do kwestii biegowych. Zapisy poszły gładko, we wcześniejszym terminie cena wpisowego na maraton (110 zł) była bardzo atrakcyjna, biorąc pod uwagę szeroki pakiet świadczeń, szczególnie tych kulinarnych. Limit uczestników maratonu (290 osób) nie został wyczerpany, więc spóźnialscy mieli szansę na zapis nawet w dniu biegu. Dodatkowo  można było dokupić bardzo ładną koszulkę techniczną w cenie 40 zł. Jej brak w pakiecie startowym to wariant ekonomiczny i ekologiczny, który – moim zdaniem – powinien być standardem. Sama posiadam kolekcję „gratisowej” odzieży, której nie mam kiedy używać. Kilka dni przed biegiem otrzymałam od organizatorów mail objaśniający różne kwestie organizacyjno-techniczne. Bez problemu udało się z nimi skontaktować i załatwić odebranie pakietu przez inną osobę, dzięki czemu mogłam przyjechać bezpośrednio na start. Niestety, ominęło mnie wieczorne, przedbiegowe Ziemniak Party.

wigry1

Wieczór przed startem – piękne okoliczności przyrody. Fot. archiwum Magdy Grynkiewicz

Start usytuowany był w miejscowości Wigry, na trawniku pięknego zespołu klasztornego kamedułów. W ramach podniesienia na duchu, przed biegiem otrzymaliśmy ostrzeżenie o terenowym charakterze trasy, który mniej uważnym pozwoli na zjazd z wąskiej ścieżki wprost do jeziora. Miłym akcentem była wizyta na starcie dyrektora Wigierskiego Parku Narodowego, który ufundował specjalną nagrodę dla tego, kto przybiegnie… ostatni, czyli spędzi najwięcej czasu na terenie Parku. Nie było kłopotu ze strategicznym zajmowaniem miejsc, bo liczba uczestników nie przekroczyła dwóch setek. Wspólne odliczanie i ogień (z pewnej części ciała, której nie wypada nazywać na stronach szanującego się magazynu)!

Ruszyliśmy wokół klasztoru, niektórzy całkiem żwawo, ja starałam się trzymać tempa 5:30, które na początkowym asfaltowym odcinku wydawało się pełzaniem. Ustalenie tempa maratońskiego nie jest łatwym zadaniem, szczególnie na nieznanej dokładnie crossowej trasie. W warunkach nietropikalnych biegałam ostatnio w maju – Białystok półmaraton wszedł w 1:45. Pomnożyłam to przez dwa, dodałam 10 minut zapasu na maraton, drugie na teren i profil, wynik podzieliłam przez kilometry i dostałam coś około 5:30. Mocno ambitnie, biorąc pod uwagę fakt, że dwa tygodnie wcześniej całkiem nieplanowo i nierozsądnie, przebyłam na własnych nogach krótką (około 53 km) trasę górskiego Chudego Wawrzyńca, który przemielił mnie i wypluł równie szczęśliwą, co zmęczoną. Dobra – myślę – najwyżej w drugiej części będę delektować się przyrodą i robić zdjęcia. A każdy czas poniżej 4 godzin uznam za sukces.

Pierwsze kilometry w założonym tempie są naprawdę wypoczynkowe, trochę asfaltu, potem drogi gruntowe i odcinki lasu, cały czas łagodnie pagórkowato. Mijamy stado koni, które chyba nam zazdroszczą, bo zrywają się do galopu. Na ósmym kilometrze większe wzniesienie i spadek tempa, wszystko zgodnie z planem. Na takim dystansie trzeba bardziej pilnować intensywności wysiłku. Na każdym z siedmiu punktów odżywczych piję po dwa kubki wody, trochę też wylewam na siebie. Pogoda sprzyja – spore zachmurzenie i maksymalnie 20 stopni, ale mnie jak zwykle jest gorąco i chce się pić, więc przydaje się też domowy izotonik z bukłaku. Z pyszności na punktach (m.in. banany, kuszące arbuzy, wege babka ziemniaczana i soczewiaki) niestety nie korzystam, bo podczas zawodów zwykłe jedzenie mi nie wchodzi. Regularnie co 45 minut wciągam mały żel. To sztuczne paskudztwo przekonało mnie do siebie dopiero w górach, kiedy sił na ruszanie szczęką w celu zmiażdżenia pokarmu już nie starczało.

PICT0328

Takie widoki były po drodze. Fot. archiwum Magdy Grynkiewicz

Gdzieś przed dwudziestym kilometrem wybiegamy na asfalt, nogi zaczynają same nieść i w 5:20 zaliczam najszybszy kilometr na trasie. Na szczęście zaraz potem zbaczamy na właściwą drogę, czyli w piękny las, a trawiasta ścieżka zmusza do zwolnienia. Z rozpędu nie zauważam taśm oznaczających skręt, ale biegnący kolega ustrzega przed większą nawigacyjną wtopą. Uff, od tego momentu staję się bardziej czujna. Trasa jest bardzo dobrze oznakowana, taśmy rozwieszone gęsto, ale trzeba na nie po prostu zwracać uwagę, bo zakrętów, czasem ostrych i niespodziewanych, nie brakuje. Chwila dekoncentracji, o którą na dużym zmęczeniu nie trudno, i  można wylecieć w kosmos, co zresztą przytrafiło się kilku biegaczom.

Półmaraton wchodzi w 1:57, czyli nadal zgodnie z planem, jest trochę zapasu. Zaczynam odliczać kolejne 11 km do magicznej granicy 32, za którą ma mnie spotkać osławiona ściana. Tempo zauważalnie spada ze względu na coraz trudniejszy teren i profil trasy – łatwe momenty już były. Na 28. kilometrze skręcamy na najciekawszy odcinek, czyli naprawdę wąską i już wyślizganą, górzystą ścieżkę na skraju leśnego jeziorka. Trzeba uważać, żeby nie skręcić kostki. Pozwalam sobie na chwilę spokojnego oddechu i kontemplacji krajobrazu. Zdjęć niestety nie robię, bo telefon zamókł. Czyżby od wody, którą tak ochoczo się polewałam? Tempo spada w okolice 7 minut, co prawdopodobnie oznacza pogrzebanie szans na złamanie 4 godzin, ale jakoś mi nie żal. Jest pięknie. Wybiegam na punkt kontrolny, gdzie Strażnik Parku robi mi zdjęcie i mówi do kolegi, że chyba jestem ostatnia, bo nikogo już za mną nie widać. Hmmm.

Zbieram siły i przez łąkę dobiegam na wyczekiwany punkt żywieniowy. Kolega wspominał, że poczuł się tam jak prowadzący, tak pięknie wszystko było ustawione. Może wody w butelce na drogę, może kwasu chlebowego – pytają wolontariuszki. Dziękuję za pomoc i odświeżona robię 31. kilometr w 5:27. Chyba mam napęd na wodę, bo odcinki po punktach mam zdecydowanie najszybsze. Magiczna granica 32 mija spokojnie, szeroką leśną drogą przejeżdża traktor z otwartą przyczepą, wystarczyłoby posadzić tę nienazwaną wyżej część ciała… ale jakoś udaje się oprzeć tej kuszącej wizji. Została tylko dyszka, taki codzienny trening do lasu i z powrotem. Jestem zmęczona i zaczynają się odzywać kolana, ale w porównaniu do Chudego Wawrzyńca to ciągle spacer po plaży. Założenie prawie minimalistycznych startówek chyba nie było najlepszym pomysłem – cudownie cienka i elastyczna podeszwa pozwala czuć podłoże zdecydowanie zbyt dokładnie. Na leśnych pagórkach sporego wysiłku zaczyna wymagać utrzymywanie tempa w okolicach sześciu, a szybkie (ha ha) obliczenia nie dają już żadnych szans na złamanie czwórki. Pomimo tego dzieje się coś niesamowitego – zaczynam wyprzedzać innych biegaczy. Najwyraźniej rozłożyli siły gorzej ode mnie. Na początku ich liczę, ale po pięciu tracę rachubę. Gdzieś na kładce doganiam kobietę, z którą później mijamy się i napędzamy wzajemnie do podjęcia ostatniego wysiłku (pozdrowienia dla Asi!). Dobiegam do ostatniego punktu żywieniowego, gdzie zaskakuje mnie informacja o dystansie. Mój drogi zegarek jak zwykle w lesie przysnął – do mety zostały nie 4, ale już tylko 3 kilometry. Jej niespodziewana bliskość daje siły na powrót do założonego na początku tempa. Jeszcze jedna górka, ostatnia kładka z widokiem na jezioro, a potem już moi synowie krzyczący: dawaj mama! Starszy łapie moją rękę i razem biegniemy do mety, za którą dostaję drewniany medal z bobrem (najładniejszy w kolekcji), a spikerka wyczytuje moje imię i czas – 3 godziny i niecałe 57 minut. Szczęśliwa oddalam się na zieloną trawkę i wyściskuję z chłopakami. Dostaję SMS z czasem i informacją, że zajęłam szóste miejsce w kategorii juniorek młodszych.

Cel zrealizowany – początek i koniec po 5:30, w środku bywało różnie, ale czwórka połamana bez większych kryzysów i kontuzji. Na posiłek regeneracyjny docieram tylko trochę kulawym krokiem, rozmawiam z ludźmi mijanymi na trasie. Potem jeszcze moczenie nóg w jeziorze, rozdanie nagród (drewniane statuetki są jeszcze ładniejsze niż medale) i ognisko, na którym można spotkać starych i nowych biegowych znajomych. Lepszego debiutu maratońskiego nie mogłam sobie wymarzyć, chociaż właściwie lekki niedosyt pozostaje, bo według informacji na stronie bieg ma około 41,5 kilometra. I to moja jedyna uwaga do organizatorów – może w przyszłym roku trochę trasę wydłużyć, żeby choć debiutanci mieli szansę zaliczyć maratońską życiówkę. Poza tym bieg na piątkę z przepysznym plusem, za co bardzo dziękuję organizatorom i przemiłym wolontariuszom.

meta

4 godziny jednak złamane! Fot. archiwum Magdy Grynkiewicz

WYNIKI

MARATON WIGRY

Mężczyźni
1. Andrzej Godlewski 2:55:48
2. Paweł Kaszkiel 2:57:29
3. Arkadiusz Ostaszewski 2:59:59

Kobiety
1. Patrycja Bereznowska 3:21:11
2. Vaiva Marcinkeviciene 3:32:46
3. Katarzyna Gorlo 3:35:36

POGOŃ ZA BOBREM

Mężczyźni
1. Paulius Beljunas 43:03
2. Ryszard Przepióra 45:00
3. Dalius Petkevicius 45:13 Kobiety
1. Anna Gosk 53:11
2. Jagoda Jurkowska 56:41
3. Emilia Wołyniec 57:55

Pełne wyniki można znaleźć TUTAJ.

Chcesz być zawsze na bieżąco? Polub nas na Facebooku. Codzienną dawkę motywacji znajdziesz także na naszym Instagramie!
Zachęcamy także do słuchania naszego podcastowego cyklu „Czy tu się biega?”.
Magda Grynkiewicz

Podoba ci się ten artykuł?

0 / 5. 0

Przeczytaj też

Mamy za sobą 9. już edycję lubianego i cenionego cyklu biegów przełajowych w mieście, czyli CITY TRAIL. Jakie zmiany czekają imprezę w związku z zakończeniem współpracy z Nationale-Nederlanden? Jakie było ostatnie pół roku? Ilu zawodników […]

Od Grand Prix Poznania do Grand Prix CITY TRAIL, czyli prawie dekada pięknej trailowej przygody w 10 miastach w Polsce

Pęcherze na stopach nie są niczym niezwykłym. Zapewne każdy borykał się z taką przypadłością przynajmniej raz. Medycyna ludowa zna wiele sposobów na pozbycie się pęcherzy. Nie wszystkie są polecane przez współczesną medycynę. Skąd się biorą […]

Jak szybko usunąć odciski i pęcherze ze stóp? Domowe sposoby na bolesne rany

Jak zakochać się w sporcie od najmłodszych lat? Czy bieganie to sport indywidualny? Kto najlepiej motywuje do bycia aktywnym? Czy grywalizacja ma sens? Czym jest ruch #długodystansZDROWI? Jak wygląda w praktyce employer branding i dlaczego […]

Sport mam we krwi od dzieciństwa, a o zdrowiu myślę długodystansowo. Ada Stykała. Ruch #długodystansZDROWI

Konkurs rzutu młotem z udziałem największych gwiazd tej konkurencji będzie głównym punktem tegorocznej odsłony Memoriału Czesława Cybulskiego. Na Stadionie POSiR Golęcin nie zabraknie również rywalizacji na bieżni i skoczniach. Od środy 24 kwietnia można kupować […]

Memoriał Czesława Cybulskiego już 23 czerwca! Rusza sprzedaż biletów

Jak wygląda proces projektowania nowych butów biegowych? Jakie czynniki trzeba w nim uwzględnić? Co wyróżnia najbardziej zaawansowane modele i w którym kierunku może pójść rynek butów biegowych w kolejnych latach? O tym i wielu innych […]

Rohan van der Zwet z ASICS: Nie podążamy za żadnymi trendami, ale sezon po sezonie wprowadzamy innowacje i udoskonalamy produkt po produkcie

W miniony weekend odbył się w festiwal Pieniny Ultra-Trail®, w ramach którego rozegrano PZLA Mistrzostwa Polski w Biegach Górskich na trzech dystansach: Vertical, Mountain Classic oraz Short Trail. Był to dzień wielkiego triumfu Martyny Młynarczyk, […]

Pieniny Ultra-Trail®z rekordową frekwencją i rewelacyjnymi wynikami. Poznaliśmy mistrzów Polski w biegach górskich na 3 dystansach

W niedzielę, 12 maja odbędzie się jedenasta edycja PKO Białystok Półmaratonu, największego biegu w Polsce wschodniej, imprezy z prestiżowego cyklu Korona Polskich Półmaratonów. Już wiadomo, że uczestnicy będą pokonywać dokładnie taką samą trasę jak przed […]

Trasa 11. PKO Białystok Półmaratonu. Zapamiętacie ją na długo!

Stowarzyszenie Sportowe Polskie Ultra zaprasza w sobotę, 20 kwietnia, na V edycję biegu „6 godzin pełnej MOCY”. Uczestnicy tej wyjątkowej rywalizacji powalczą o tytuł Mistrzyni i Mistrza Polski na dystansie czasowym 6 godzin. Wśród nich […]

V edycja biegu „6 godzin pełnej MOCY” w ten weekend na stadionie OSiR Targówek