Wydarzenia > Relacje z biegów > Wydarzenia
I Rodzinny Piknik Biegowy w Czosnowie – relacja uczestniczki
Potrzebowałam dobrej, płaskiej trasy, takiej pod życiówkę i jak się okazało, mój wybór był trafny. Jednopętlowa „agrafka” wiodła lokalną asfaltową drogą, przez pola i las od trasy krajowej nr 7 aż pod sam Kampinoski Park Narodowy i z powrotem.
Dla całej rodziny
Oprócz biegu na 10 km, na Pikniku Biegowym dodatkowo były też rozgrywane biegi dla dzieci (od 200 do 1000 m), sztafeta dla trojga członków jednej rodziny na dystansie 3 x 1000 m i Mistrzostwa Tatusiów w biegu na 3000 m z przeszkodami. Wstępnie zapisałam na czterysetkę mojego 8-latka, ale ostatecznie pobiegłam tylko ja. Niestety mój synalek zgłosił protest, kiedy wyjrzał o 8:00 przez okno i dowiedział się, że zaraz musimy wychodzić, bo ma startować, a potem czekać parę godzin, aż pobiegnie mama. Lało dość potężnie i tzw. „duch w narodzie” zamiast pokazać się w całej krasie, to zginął głęboko pod kocem.
Inna sprawa, że program Pikniku zakładał niestety spory odstęp czasowy, bo starty dzieci zaczynały się o 10:00, a bieg na 10 km o 14:00. „Pomiędzy” organizatorzy proponowali złożenie kwiatów na grobie Janusza Kusocińskiego w Palmirach i kibicowanie zawodnikom sztafety oraz tatusiom. Bieg Tatusiów był zresztą całkiem atrakcyjny dla widowni – panowie ścigali się, skakali przez foteliki samochodowe i układali klocki Lego Duplo na czas.
Na terenie samego Pikniku nie było jednak za wiele atrakcji, które pomogłyby rodzinom z dziećmi w ciekawy sposób przeczekać te 4 godziny. Stały dwa namioty sponsorów – producenta samochodów i sklepu z ciuchami oraz namiot z ciastkami i stanowisko malowania dziecięcych buź. Trochę mało jak na Rodzinny Piknik Biegowy, ale nie będę się czepiać, bo była to impreza debiutancka i może organizatorzy zadbają za rok o bogatszy program imprezy.
Za kulisami
Na miejscu odebrałam pakiet startowy z chipem do pomiaru czasu (profeska!), przebrałam się w wyznaczonym namiocie, oddałam torbę do depozytu i pozostało czekać na start. Bieg był mocno kameralny, bo w sumie wystartowało około 90 osób, chociaż zapisanych było znacznie więcej. Pewnie to ta pogoda i ten „duch w narodzie” schowany pod kocem.
Na trasie
Mój cel był prosty – utrzymać zakładane tempo i złamać 47 minut. Mimo nerwówki i „olaboga, nie dam rady”, tempo jakoś się trzymało, a nawet miałam mały zapas. Dość szybko dopadłam pana w szarej i pana w białej koszulce i tak się ścigaliśmy w trójkę prawie do samej mety (prawie, bo panowie mi odjechali na finiszu). Biegliśmy zmieniając się czasem na prowadzeniu, ale bez towarzyskich pogaduszek. Dopiero na końcu, kiedy już padając ze zmęczenia, jęknęłam, że nie dam rady, pan w szarej krzyknął „No co ty, dajesz, to już finisz!” Chwilę potem dołączyły do mnie w biegu moje kochane dzieciaki krzycząc „Szybciej mama, szybciej!” i to chyba pomogło 🙂 Po biegu pan „szary” podszedł do mnie zresztą i podziękował mi (a ja jemu) za „współzającowanie”. To było bardzo miłe.
Za metą
Plan udało mi się wykonać z nawiązką, czyli nową życiówką (brutto 46:12), chociaż chęci znacznego przyspieszenia od 8-ego kilometra pozostały tylko chęciami. Nie oszczędzałam się po drodze, w obie strony wiało dość mocno z boku, a momentami po prostu w twarz, a dodatkowo pod koniec poczułam nagłe ssanie z głodu w żołądku i powolny zanik mocy. Skutkiem tego, spektakularnego finiszu nie było. Na szczęście był za to za metą makaron z sosem i przekąski dla zawodników, dzięki czemu dość szybko zregenerowałam część sił.
W każdym razie mam życiówkę jak ta lala – plan był na łamanie 47, a tu wyszło 46 minut z groszami. Przy okazji okazało się, że wybiegałam sobie III miejsce wśród kobiet, czyli po raz pierwszy w karierze biegowej znalazłam się na „pudle”. Konkurencji co prawda dużej nie było, ale uczucie kiedy pan wójt wręcza Ci puchar – bezcenne.
Rodzinny Czosnów – plus dla debiutanta
Podsumowując samą imprezę – a właściwie tę jej część w której uczestniczyłam, muszę przyznać, że była zorganizowana całkiem sprawnie. Zawodnicy otrzymali mailem przed biegiem mailem komplet informacji, na miejscu wszystko odbywało się zgodnie z planem i bez większych opóźnień. Elektroniczny pomiar czasu to też chyba rzecz warta podkreślenia na tak małym biegu, więc tu duży plus dla organizatorów. Z minusów: na placu były 4 toj-tojki, ale brakowało łazienki, żeby się choć trochę umyć po biegu.
W każdym razie, jeśli za rok Rodzinny Piknik Biegowy zrobi się trochę bardziej atrakcyjny pozabiegowo, to naprawdę będę mogła polecić tę imprezę wszystkim „zabieganym” rodzinom z małymi dziećmi.
Wyniki – [klik]
Autorka: Ewa Siwoń, blog Do przodu i w górę
Zdjęcia: Wojciech Siwoń