Ludzie > Elita biegaczy > Ludzie
Jeremy Wariner – zmierzch tytana?
Jeremy Wariner. Fot. PAP
Wśród wyników ostatnich mityngów w USA pojawiło się nazwisko Jeremy’ego Warinera. Były mistrz świata na dystansie 400 metrów nieskutecznie próbuje wrócić do szybkiego biegania. Podczas Drake Relays zajął w swoim biegu ostatnie miejsce z czasem 46,90.
Wariner to przykład zawodnika, który po stracie formy nie kończy kariery, nie poddaje się, ale latami próbuje wrócić na dawny poziom. Jak na razie – bezskutecznie. W tej chwili jest cieniem zawodnika, który przed laty zdobył m.in. cztery medale Igrzysk Olimpijskich i sześć na mistrzostwach świata. W latach 2004-2007 był praktycznie niepokonany na 400 metrów. Jego najlepszy czas – 43,45 – daje mu trzecie miejsce na liście najlepszych w historii na tym dystansie.
Do 2004 roku Jeremy Wariner pozostawał nieznany poza Stanami Zjednoczonymi. Jego największym sukcesem było mistrzostwo studenckiej ligi NCAA. Wkrótce po nim został mistrzem USA, a na letnich Igrzyskach Olimpijskich w Atenach zdobył złoty medal indywidualnie, osiągając czas 44,0. Następnie dołożył do tego drugie złoto w sztafecie 4 x 400 metrów. Po Igrzyskach rzucił karierę studencką i podpisał profesjonalny kontrakt. Był to początek jego złotych czasów.
Rok później zostaje mistrzem świata w Helsinkach, zarówno indywidualnie, jak i w sztafecie. W 2006 wygrywa wszystkie mityngi Złotej Ligi. I wreszcie w 2007 osiąga szczyt kariery, wygrywając mistrzostwa świata z fantastycznym czasem 43,45.
Wariner zawsze był biegaczem charyzmatycznym, przyciągającym uwagę tłumów. Na starcie nie pojawia się bez nieodłącznych okularów przeciwsłonecznych. Uważany za wyniosłego, niedostępnego, nie cieszył się sympatią rywali. Wyróżniał się też charakterystyczną sylwetką. Nie tylko długo pozostawał jednym z nielicznych białych w dyscyplinie zdominowanej przez czarnoskórych biegaczy, ale zaskakiwał niezwykłą szczupłością. Nie wyglądał na sprintera, co od lat wzbudzało spekulacje, że być może byłby w stanie osiągać sukcesy także na dystansie 800 metrów. Te podejrzenia umacniała jego znakomita wytrzymałość, na ostatniej prostej bez trudu umykał rywalom.
W 2008 zaczął się powolny schyłek kariery Warinera. Najpierw rozstał się z wieloletnim trenerem, Clydem Hartem. Potem na Igrzyskach Olimpijskich wyraźnie przegrał złoty medal z kolegą z reprezentacji, Lashawnem Merritem. Skruszony wrócił do Harta, ale wtedy zaczęło się pasmo kontuzji. Przez kolejne cztery lata Amerykanin nie był w stanie złamać bariery 44 sekund. W zeszłym roku było jeszcze gorzej. Po raz pierwszy od czasów juniorskich zakończył sezon z czasem powyżej 45 sekund. Nikt nie pyta już o to, kiedy pobije rekord świata. Teraz wszyscy pytają, kiedy biegacz z Teksasu zdecyduje się zakończyć karierę. Ten sezon zaczął fatalnie, 46,90 to wynik niewiarygodnie słaby dla byłego mistrza olimpijskiego. Ale Wariner nadal się nie poddaje. Walczy. Mimo długiej kariery ma obecnie tylko 30 lat, o dwa mniej niż Michael Johnson, kiedy bił rekord świata.