fbpx

Wydarzenia > Biegi zagraniczne > Wydarzenia

Maraton w Jerozolimie – istny roller-coaster

maraton Jerozolima

Lubię oddychać minionymi latami i wiekami. Tam, gdzie inni widzą kupę kamieni, ja widzę ręce tych, którzy te kamienie obrabiali, dźwigali i składali w coś, co z wolna stawało się cudem architektury. Takim, jakim jest Jerozolima.         

Maraton w Jerozolimie

Wpisowe: 60 dolarów (ok. 190 zł) w pierwszym terminie

Podróż: LOT 1200 zł (na początku marca można było kupić bilet na promocji za 600 zł), El Al 1500 zł

Koszty pobytu: dość wysokie, ale do opanowania. Nie jadając w restauracjach, a w knajpkach dla miejscowych uzyskujemy ceny podobne do polskich. Hotel – ceny europejskie.

Wiza: nie jest wymagana.

Inne: warto wiedzieć gdzie się jedzie, jaką ma się rezerwację, gdzie się będzie poruszać – o to wszystko zapytają na lotnisku. Podobnie jak o to, kto pakował walizkę, czy nie dano nam jakichś rzeczy do przewiezienia i czy na pewno nie mamy niebezpiecznych przedmiotów. Cena bezpieczeństwa.

Bieganie niejedno ma imię

Nikt, kto jest świadom swoich korzeni i kto podróżując szuka miejsc, gdzie sięgają nasze początki, nie może bowiem przejść obojętnie wobec szansy biegowej podróży po mieście, które jest święte aż dla trzech religii.

Jedni lubią zaliczać wszystkie kolejne edycje tego samego biegu, co rok jeżdżąc w to samo miejsce, porównując czasy z kolejnych lat, spotykając starych znajomych, wiedząc, że za chwilę będzie zakręt, a za 300 metrów – punkt z napojami. Inni – wolą pojechać tu i tam, zwiedzając kolejne miasta, porównując i smakując różnice, zmieniające się krajobrazy, otoczenie i ludzi, czekając na to, co zdarzy się za kolejnym rogiem. Osobiście wolę tę drugą formę, choć i pierwsza może dostarczyć wiele satysfakcji.

W ten sposób staję się z wolna kolekcjonerem. Kolekcjonerem miejsc, w których biegłem. To niełatwa forma zbieractwa, bo wymaga czasu i pieniędzy. Podróże stały się tańsze niż przed laty, ale i tak są droższe niż siedzenie w domu. Ale wolę kolekcjonować miejsca i wspomnienia niż bibeloty czy stare monety. W ten sposób można trafić w miejsca niezwykłe, oryginalne i urzekające. Można pobiec śladami wielkiej historii, wielkich sportowców, wielkich wydarzeń. Biec pod Bramą Brandenburską, Big Benem i Statuą Wolności. Wszędzie. W cieniu obiektu sprzed setek, a najlepiej – tysiąca – lat, robię się mały i po raz kolejny uświadamiam sobie, jak małe i nieważne są nasze codzienne problemy wobec Czasu, Przestrzeni i Absolutu.

Wobec współczesnego Izraela nie sposób pozostać obojętnym.

Właśnie dlatego na swój pierwszy zagraniczny bieg maratoński wybrałem się do Aten – kolebki rywalizacji na tym dystansie. Właśnie dlatego biegłem pod rzymskim Koloseum – by zacząć i skończyć bieg tam, gdzie sięgają początki naszego języka i współczesności. I właśnie dlatego ani przez chwilę nie zastanawiam się, gdy zdarza się okazja pojechania w miejsce, w którym jeszcze nie biegłem. Na przykład – w trzeciej z kolebek naszej europejskiej kultury – w Jerozolimie. Nikt, kto jest świadom swoich korzeni i kto podróżując szuka miejsc, gdzie sięgają nasze początki, nie może bowiem przejść obojętnie wobec szansy biegowej podróży po mieście, które jest święte aż dla trzech religii.

Kraj, który łączy i dzieli

Wobec współczesnego Izraela nie sposób pozostać obojętnym. Skomplikowany (a może po prostu nierozwiązywalny) aspekt polityczny; wielowiekowa historia narodu wybranego (a potem wygnanego); olbrzymie – czasami faktyczne, czasami legendarne – wpływy najbogatszych przedstawicieli potomków rodu Dawida na losy świata; medialne informacje często sprowadzane do przekazów dotyczących zamachu, ostrzelania rakietami czy bombardowania; wreszcie nasza, polska, perspektywa wielowiekowej koegzystencji w jednym państwie – wszystko to sprawia, że słowa Izrael, Żydzi, Palestyna – mało kogo w naszym kraju pozostawiają obojętnym. Tym mocniej podziała na moją wyobraźnię możliwość pojechania do kolebki chrześcijaństwa i przebiegnięcia maratonu właśnie tam.

Miasto po prostu powala swoją urodą.

Co sprawia – naturalnie poza ograniczeniami finansowymi – że w pewne miejsca wybrać się nie chcemy? To oczywiste – lęk. Często przed nieznanym, a najczęściej – przed niebezpieczeństwem. Dlatego miejsca takie jak Bliski Wschód muszą borykać się z kwestią najistotniejszą – wizerunkową. Tak jak przyjazd na maraton do Europy Wschodniej wciąż jeszcze jest dla wielu biegaczy z zachodniej części Europy rodzajem podróży w nieznane, tak dla nas wyjazd do miasta takiego jak Jerozolima ma prawo kojarzyć się z zagrożeniem. Hamas, Hezbollah, święta wojna – z naszej perspektywy wszystko to miesza się w jednym tyglu i dzieje się gdzieś tam: na Bliskim Wschodzie, w pobliżu Izraela.

Samolot podchodzi do lądowania od strony morza. Fale, plaża, białe zabudowania centrum miasta, lotnisko. Od początku widać, że kwestie bezpieczeństwa mają tu znaczenie zasadnicze, ale nie denerwują. Szczegółowa rozmowa o pakowaniu bagażu podczas odprawy bagażowej czy kontrola pirotechniczna zaskakują, ale o dziwo wprowadzają spokój. Widok tych, którzy pilnują bezpieczeństwa w miejscach publicznych (na tyle dyskretnie, że nie rzucają się w oczy i w obsadzie na tyle licznej, że nie ulega wątpliwości, że niepozorny obywatel stojący bez celu przez dłuższy czas w jednym miejscu nie znajduje się tu przypadkiem) sprawia, że ani przez chwilę nie ma się poczucia zagrożenia.

Miasto

Pierwszy dzień w Jerozolimie. Miasto po prostu powala swoją urodą. Począwszy od najstarszej części – Miasta Dawida (X w. p.n.e.), poprzez stare miasto z początków średniowiecza, budynki kolonii Montefiore z XIX wieku po całą zabudowę XX-wieczną oraz to, co powstaje w tej chwili – absolutnie wszystko wykończone jest lokalnym piaskowcem. Efekt jest nieprawdopodobny – miasto wygląda jednolicie, co w połączeniu z brakiem wszechobecnych reklam wielkoformatowych (najbardziej lubimy te zasłaniające całe budynki, prawda?) sprawia, że przechodzień ma poczucie poruszania się po mieście niezwykle czystym architektonicznie. Duża w tym zasługa Brytyjczyków, którzy sprawując tu mandat Ligi Narodów po II wojnie światowej (miasto ograniczało się wtedy do liczącej 1 kilometr kwadratowy zabudowy Starego Miasta oraz niewielkiej kolonii do niego przylegającej) wprowadzili przepisy budowlane, które nakazywały wykańczanie wszystkich nowych budynków w tej właśnie sposób; niepodległy Izrael utrzymał tę zasadę.

Podbieg nas wyzwoli

Start biegu na 10 kilometrów robi wrażenie – niekończące się morze głów.

Wprawne oko maratończyka od razu dostrzega jednak zagrożenia. Wzgórza. Góra Oliwna co prawda leży trochę na uboczu, ale i przecież nie bez powodu prehistoryczni założyciele miasta wybrali teren górski jako miejsce lokacji swojej osady. W ten sposób powstał gród, który powala klasą i poraża ukształtowaniem terenu. Jeśli ktoś był choć raz w Szklarskiej Porębie to wie, że znalezienie ten ulicy o zerowym nachyleniu stoku jest niemal niemożliwe. Przy zmniejszeniu skali nachylenia podbiegów i zbiegów (bo jednak takich stromizn jak w Szklarskiej Jerozolima nie ma) otrzymujemy coś, co jest przepisem na maratoński zgon. Dość szybko orientuję się, dlaczego na stronie biegu nie mogłem znaleźć profilu trasy.

Na konferencji prasowej organizatorzy z dumą mówią o tym, że we wszystkich biegach (oprócz maratonu jest jeszcze półmaraton, 10 km, 4200 metrów i zapewne jeszcze inne dystanse dla najmłodszych) wystartuje 20 tysięcy osób. Sam maraton cieszy się najmniejszą popularnością (co prawda organizatorzy na wszystko mówią „maraton”, dodając tylko odpowiedni dystans) – ostatecznie liczba biegnących zamknie się wartością trzycyfrową. Ale start biegu na 10 kilometrów robi wrażenie – niekończące się morze głów.

Ruszamy, nie za szybko, bo wiemy co nas czeka. Spora grupa Polaków (pierwszych poznaję jeszcze w samolocie, ostatnich – już na mecie), ale i wiele innych nacji. Jest kolorowo. Zupełnie w jak w dowcipie, w którym papież na połączenia z Bogiem wydaje fortunę, a naczelny rabin Jeruzalem grosze (bo rozmowa jest miejscowa) – tak i my odczuwamy bliskość mocy niebieskich. Przez cały tydzień temperatura nie spada poniżej 20 stopni, a słońce nie zachodzi; w maratoński piątek (lokalna specyfika – wszystko musi skończyć się przed szabasem) jest chłodno, a słońce grzecznie siedzi za chmurami. Tylko górki się nie pochowały.

Człowieczy los

Jest trudno, i to od samego początku. Potrzeba olbrzymiej samodyscypliny żeby w pierwszej połowie nie rzucić się na dystans, nie próbować utrzymywać tempa na podbiegach, nie gonić straconych sekund na zbiegach. Ale w tym maratonie chyba naprawdę nie chodzi o czas. Ten bieg trzeba smakować urodą wszystkich miejsc, w które maratońska trasa nas prowadzi. Start obok Knessetu, niezapomniana panorama miasta widoczna ze wzgórza uniwersyteckiego, wbieg na Stare Miasto bramą Jaffy, cytadela, bieg wzdłuż linii tramwajowej, którą zbudowano w miejscu, gdzie do roku 1967 znajdowała się granica podzielonego między dwie religie miasta – można tak wymieniać bez końca. I przez cały czas ten niesamowity beżowo-kremowy kolor miejskich zabudowań.

W końcówce organizatorzy fundują nam jeszcze dwa podbiegi: pierwszy na 39 kilometrze, który kończy się tak, że nawet najwytrwalsze jednostki przechodzą do marszu; drugi – na ostatniej mili, który wije się przez park aż do samej mety (pod względem perfidii wygrywa z nim tylko finisz maratonu wyszegradzkiego w Rytrze). Wreszcie koniec. Jak zwykle.

Wracamy do hotelu i uświadamiamy sobie, że maraton, który bezlitośnie siecze miasto nie na pół, nie na ćwiartki, ale na drobniutkie sektory, z których wydostać się nie sposób bo wszędzie ktoś biegnie, nie wywołał korków. Doskonała informacja na mieście? Pewnie tak. Ale też olbrzymia dyscyplina i szacunek wobec prawa. Skoro odbywa się jakaś impreza, to ktoś wydał na nią zgodę. Ot, wszystko. Spróbujmy wytłumaczyć to naszym kierowcom.

Wracamy do Polski, nie mogąc ochłonąć z niezwykłości miejsca, które było przez tydzień naszym domem. Zobaczyć grób Chrystusa, zejść studnią, która 3 tysiące lat temu prowadziła do źródła miejskiej wody i pozwoliła odeprzeć oblężenie żołnierzy Babilonu, znaleźć się przy Ścianie Płaczu i wyobrażać sobie Rzymian palących doszczętnie miasto – to rzeczy bezcenne. Przebiec w takim miejscu maraton – kto, biega ten wie, co to znaczy.

Z uczestnikami maratonu w Jerozolimie – Wojciechem Staszewskim, Marcinem Chłopasiem i Kamilem Dąbrową oraz ich kibicami – Adą i Tomkiem Smokowskim – rozmawiał Marek Tronina.

BIEGANIE: Kiedy kilka lat temu jechałem do Bejrutu, znajomi śmiali się, że „jadę się rozerwać”. Nie mieliście podobnych obaw, jadąc co Izraela?

Marcin Chłopaś: Jak najbardziej! W końcu nasze wyobrażenie o Izraelu jako kraju to zamachy bombowe i napięcia na tle politycznym. Więc trudno powiedzieć, żebyśmy nie mieli żadnych obaw.

Wojciech Staszewski: No i pierwszej rzeczy, jakiej dowiedzieliśmy się po wylądowaniu, to że właśnie był zamach bombowy i że są ofiary.

Kamil Dąbrowa: Dla ścisłości – dowiedzieliśmy się o zamachu jadąc z lotniska do Jerozolimy. Główny port lotniczy w Izraelu – Ben Gurion – znajduje się w połowie drogi między Jerozolimą i Tel Awiwem. W samochodzie usłyszeliśmy, że był zamach, więc jadąc zaczęliśmy się z miejsca zastanawiać czy przypadkiem nie będzie jakichś kłopotów z wjazdem do miasta. Wiadomo – blokady policyjne, korki, i tak dalej. Jedziemy, jedziemy i – nic.

BIEGANIE: Taki pozorny spokój?

KD: Tak myśleliśmy. Ale okazało się, że spokój jest najprawdziwszy. Wybuchła bomba i nic.

MD: Do tego stopnia, że jak znalazłem się na miejscu zamachu z moją operatorką (Marcin Chłopaś kręcił z Jerozolimy materiał do Teleexpressu – przyp. Red) w dwie godziny po wybuchu, to jedyne, co o całym zajściu świadczyło, to była dziura w jezdni i wiązanka kwiatów w miejscu eksplozji. Poza tym – żadnych blokad, żadnej policji, żadnego zbiegowiska.

BIEGANIE: Ktoś wam to wytłumaczył?

WS: Bardzo szybko. Otóż w Izraelu są do zamachów przyzwyczajeni i traktują to jak element życia. Może nie codzienności, ale – życia. Nasz przewodnik – mówiliśmy na niego Józiek – objaśnił, że zmarłym już nie pomożemy, a stoicka postawa to sygnał wysyłany do złoczyńców: wasza akcja nie zrobiła na nas żadnego wrażenia. No i faktycznie tak to z boku wyglądało – zero wrażenia. A przecież były ofiary śmiertelne!

BIEGANIE: A nie było mowy o odwołaniu maratonu?

MC: Właśnie taka była nasza pierwsza myśl – odwołają maraton! Przecież gdyby w Warszawie przydarzyło się coś takiego, to co zrobiliby organizatorzy?

BIEGANIE: Pewnie bieg trzeba byłoby odwołać. Nawet jakbyśmy nie chcieli to zostalibyśmy do tego zmuszeni.

MC: Właśnie. A tam – wręcz przeciwnie. Biegniemy i pokazujemy, że takie zamachy nie robią na nas wrażenia.

BIEGANIE: Opowiedzcie w takim razie o samym biegu.

Ada Smokowska: To może zaczniemy od tego, co się wydarzyło w Warszawie na lotnisku. Otóż wstając do odprawy bagażowej poczułam, że… nie jestem się w stanie ruszyć. Poczułam tak koszmarny ból w kręgosłupie, że zamarłam zgięta w pół. I ten ból jak przy porodzie. Oczywiście panie z obsługi linii izraelskich powiedziały – no, w takim w stanie na pewno pani nie poleci. Jak to – nie polecę??? Tak to. Sprowadzono jakiegoś lekarza, dostałam środki przeciwbólowe i godzinę na to, żeby dojść do siebie. Bo ja nie byłam w stanie ani stać, ani siedzieć, ani leżeć. Wyłam z bólu. A po godzinie stewardessy zrobiły mi test na sprawność ogólną – przysiad, skłon, usiąść, wstać. Miałam dwa wyjścia – zacisnąć zęby i zdać albo poddać się i zostać w kraju.

BIEGANIE: Skończ naszą mękę i mów – zdałaś?

AS: Zdałam, ale w połowie zawdzięczam to lekarzom, a w połowie – lękowi przed zostaniem w kraju. Ale oczywiście o tym, żeby pobiec, nie było nawet mowy.

WS: A trzeba od razu dodać, że to był maraton tak trudny, jak jeszcze żaden w mojej karierze. Jeśli ktoś biegł w Warszawie i myślał, że ulica Sanguszki jest podbiegiem, to zaręczam, że nie widział jeszcze prawdziwego podbiegu. W Jerozolimie na trasie maratonu jest siedem górek, a każda cztery razy dłuższa i cztery razy bardziej stroma niż ulica Sanguszki. Nie żartuję.

KD: Tak, ten bieg musi budzić respekt. Na pewno nie jest to start na debiut.

Tomek Smokowski: Jako kibic czekałem na chłopaków około dziesiątego kilometra i kiedy zobaczyłem Wojtka, ten wyglądał jakby miał w nogach 35 kilometrów.

WS: I tak się czułem. Góra-dół, góra-dół. Klasyczny amerykański roller-coaster. Taki bez końca.

KD: W dodatku nie ma co ukrywać, że na trasie nie można było zbytnio liczyć na wsparcie kibiców.  Tak naprawdę to gdyby nie Tomek, Ada, żona Wojtka i nasza kamerzystka to dopingu nie byłoby w ogóle. Polscy kibice uczyli miejscowych zachowania w czasie biegu ulicznego.

TS: Przyznam, że po raz pierwszy brałem udział w maratonie w roli kibica i bardzo mi się podobało. Nasza strategia polegała na tym, że zatrzymywaliśmy się w jednym miejscu, zaczynaliśmy wymachiwać flagami i robić hałas i po chwili przyłączała się do nas mniej lub bardziej liczna grupka innych osób. No i robiliśmy klakę. Po przebiegnięciu ostatniego z naszych – Marcina – zabieraliśmy się w inne miejsce.

AS: A wtedy miejscowo mówili – nie chodźcie jeszcze, zostańcie, my bez was sobie nie poradzimy!

BIEGANIE: Prawdziwi ambasadorzy Polski.

TS: Oczywiście. Do tego stopnia, że po biegu podszedł do nas jakiś zawodnik, powiedział, że doskonale pamięta nas z trasy i zapytał, czy kibicujemy na maratonach zawodowo. To znaczy – czy ktoś nas do tego wynajmuje za pieniądze.

WS: Wracając jeszcze na chwilę do trasy warto wspomnieć, że mimo tego zamachu i całej tej politycznej otoczki nie dało się w ogóle odczuć napięcia. Żadnego wojska, żadnej policji. Spokój, cisza.

TS: No, z wyjątkiem naszej grupy. Zdarzyła nam się w pewnym momencie zabawna sytuacja – staliśmy pod jakimś biurem, robiąc hałas dla przebiegających. W pewnym momencie otworzyło się okno i jakiś jegomość zaczął coś krzyczeć po hebrajsku. Na to stojąca obok nas kobieta coś mu odpowiedziała, człowiek coś tam powiedział do siebie i zamknął okno. Okazało się, że miał pretensje o te krzyki, a kobieta powiedziała: w tym kraju są większe problemy niż kibice dopingujący maratończykom. A, maraton – powiedział ze zrozumieniem mężczyzna. I to był koniec rozmowy.

BIEGANIE: A kierowcy?

KD: Zero problemów. To jest kraj nieprawdopodobnej dyscypliny i poszanowania prawa. Skoro jest bieg i ktoś zamknął ulicę to znaczy, że zrobił to zgodnie z przepisami. Więc wyrażanie swojego niezadowolenia z powodu legalnego zachowania innych osób jest nie do pomyślenia. Myślę, że oni wszyscy wiedzą, że bez przestrzegania prawa już by dawno przestali istnieć jako naród.

BIEGANIE: Kilka słów o organizacji?

WS: Typowy bieg w początkowej fazie rozwoju z typowymi dla takiej fazy problemami. Przykład – trasa rozgrywanego równolegle biegu na 10 kilometrów w pewnym momencie… krzyżowała się z trasą maratonu. Z czymś takim jeszcze się nie spotkałem. W efekcie trzej pierwsi zawodnicy z maratonu skręcili na finiszu w niewłaściwą alejkę i do mety jako pierwszy dobiegł ten czwarty.

MC: Ostatnie 200 metrów było wyłożone taką wykładziną, jak na gali rozdania Oskarów. Ale w nocy padało i wykładzina tak nasiąkła, że końcówka biegu polegała na wyciąganiu nóg z jakiejś kompletnie niesprężystej i zapadającej się nawierzchni. Makabra. Ale ogólne wrażenie – bardzo sympatyczne.

KD: Dla mnie ten bieg był symbolem. Biegnąc maraton w Jerozolimie czułem, że dokładam swój mały kamyczek do idei odbudowy pokoju na Bliskim Wschodzie. I dlatego będę te bieg zawsze pamiętał jako coś symbolicznego.

Rozmowy z biegaczami i urywki z maratonu – zobacz tutaj!

Telewizyjna relacja z maratonu tutaj!

Przegląd tasy maratonu tutaj!

Marek Tronina, Jerozolimski roller-coaster, Bieganie, kwiecień 2013

Fot. Alicja Tronina

Chcesz być zawsze na bieżąco? Polub nas na Facebooku. Codzienną dawkę motywacji znajdziesz także na naszym Instagramie!
Zachęcamy także do słuchania naszego podcastowego cyklu „Czy tu się biega?”.
mm
Marek Tronina

Podoba ci się ten artykuł?

5 / 5. 1

Przeczytaj też

Mamy za sobą 9. już edycję lubianego i cenionego cyklu biegów przełajowych w mieście, czyli CITY TRAIL. Jakie zmiany czekają imprezę w związku z zakończeniem współpracy z Nationale-Nederlanden? Jakie było ostatnie pół roku? Ilu zawodników […]

Od Grand Prix Poznania do Grand Prix CITY TRAIL, czyli prawie dekada pięknej trailowej przygody w 10 miastach w Polsce

Pęcherze na stopach nie są niczym niezwykłym. Zapewne każdy borykał się z taką przypadłością przynajmniej raz. Medycyna ludowa zna wiele sposobów na pozbycie się pęcherzy. Nie wszystkie są polecane przez współczesną medycynę. Skąd się biorą […]

Jak szybko usunąć odciski i pęcherze ze stóp? Domowe sposoby na bolesne rany

Jak zakochać się w sporcie od najmłodszych lat? Czy bieganie to sport indywidualny? Kto najlepiej motywuje do bycia aktywnym? Czy grywalizacja ma sens? Czym jest ruch #długodystansZDROWI? Jak wygląda w praktyce employer branding i dlaczego […]

Sport mam we krwi od dzieciństwa, a o zdrowiu myślę długodystansowo. Ada Stykała. Ruch #długodystansZDROWI

Konkurs rzutu młotem z udziałem największych gwiazd tej konkurencji będzie głównym punktem tegorocznej odsłony Memoriału Czesława Cybulskiego. Na Stadionie POSiR Golęcin nie zabraknie również rywalizacji na bieżni i skoczniach. Od środy 24 kwietnia można kupować […]

Memoriał Czesława Cybulskiego już 23 czerwca! Rusza sprzedaż biletów

Jak wygląda proces projektowania nowych butów biegowych? Jakie czynniki trzeba w nim uwzględnić? Co wyróżnia najbardziej zaawansowane modele i w którym kierunku może pójść rynek butów biegowych w kolejnych latach? O tym i wielu innych […]

Rohan van der Zwet z ASICS: Nie podążamy za żadnymi trendami, ale sezon po sezonie wprowadzamy innowacje i udoskonalamy produkt po produkcie

W miniony weekend odbył się w festiwal Pieniny Ultra-Trail®, w ramach którego rozegrano PZLA Mistrzostwa Polski w Biegach Górskich na trzech dystansach: Vertical, Mountain Classic oraz Short Trail. Był to dzień wielkiego triumfu Martyny Młynarczyk, […]

Pieniny Ultra-Trail®z rekordową frekwencją i rewelacyjnymi wynikami. Poznaliśmy mistrzów Polski w biegach górskich na 3 dystansach

W niedzielę, 12 maja odbędzie się jedenasta edycja PKO Białystok Półmaratonu, największego biegu w Polsce wschodniej, imprezy z prestiżowego cyklu Korona Polskich Półmaratonów. Już wiadomo, że uczestnicy będą pokonywać dokładnie taką samą trasę jak przed […]

Trasa 11. PKO Białystok Półmaratonu. Zapamiętacie ją na długo!

Stowarzyszenie Sportowe Polskie Ultra zaprasza w sobotę, 20 kwietnia, na V edycję biegu „6 godzin pełnej MOCY”. Uczestnicy tej wyjątkowej rywalizacji powalczą o tytuł Mistrzyni i Mistrza Polski na dystansie czasowym 6 godzin. Wśród nich […]

V edycja biegu „6 godzin pełnej MOCY” w ten weekend na stadionie OSiR Targówek