fbpx

Czytelnia > Ludzie > Elita biegaczy > Ludzie > Czytelnia > Reportaże

Karolina Jarzyńska. Chiński piórnik

karolina jarzyńska (6)

Fot. Jakub Wittchen

Klitka ma wymiary trzy na cztery metry. A może dwa i pół na trzy i pół? Wersalka, szafka na książki, półka z pucharami, na kaloryferze butelka czerwonego wina, na ścianie dyplom. Na nim japońskie znaczki, informacja o miejscu i wyniku. Patrzę i nie wierzę własnym oczom.

Na wersalce siedzi dziewczyna, która obecnie nie ma sobie równych w kobiecym maratonie w Polsce i która pewnie wkrótce pobije rekord Polski na tym dystansie. Patrzę i nic mi się nie zgadza. To jest najlepsza polska biegaczka?

Londyn, 11 rano

5 sierpnia o godzinie 11 w Londynie rozlegnie się strzał startera. Na trzy 14-kilometrowe pętle ruszy kilkadziesiąt zawodniczek z całego świata. Wśród nich: Karolina Jarzyńska. To będzie jej olimpijski debiut, a możliwe, że przy okazji jedyny w jej życiu występ na igrzyskach. Dlatego Karolina nie kalkuluje i nie kryguje się.

– W Londynie chcę zacząć bieg w tempie na rekord Polski, bo brakuje mi już tylko minuty i kilku sekund do wyniku Gosi Sobańskiej. A co z tego wyjdzie, to zobaczymy po drodze. Ale to są igrzyska i tam trzeba pobiec na granicy własnych możliwości.

Tyle tylko, że jeszcze niedawno czas 2:26:08 (tyle wynosi aktualny rekord Polski w kobiecym maratonie) wydawał jej się czymś szalenie odległym. Przecież całe lata zajęło jej pokonanie granicy 2:30. A przecież gdzie 2:30, a gdzie 2:26:08? Po drodze między tymi dwoma wynikami leżą 232 długie sekundy. Po pięć i pół sekundy na każdym kilometrze trasy.

Ale Karolina już wie, że jest blisko tego wyniku, choć urwanie jeszcze jednej minuty z życiówki nie będzie łatwe. I na pewno nie jest celem numer jeden na ten rok. Bo dla Karoliny najważniejsze w Londynie będzie to, żeby do mety dotrzeć w stanie skrajnego wyczerpania. Chce pobiec tak, by mogła na mecie powiedzieć, że dała z siebie wszystko. A najlepiej – by nie mogła z siebie wydusić ani słowa. Bo podświadomie Karolina chce odkupić swój start w mistrzostwach Europy w 2010 roku. Był upał. Zaczęła za ambitnie i za szybko. I zawiodła wszystkich, bo zeszła z trasy, krańcowo wyczerpana. Właśnie dlatego w Londynie zacznie tak, jakby tego dnia miał paść rekord Polski. I padnie rekord. Albo – ona.

Przeprowadzka w weekend

Droga do Londynu zaczęła się pięć lat temu w ponurym baraku mieszczącym się przy stadionie poznańskiej Olimpii. Bo pięć lat temu Karolina jest już po studiach na wrocławskiej AWF, pracuje na pół etatu w szkole, a pieniędzy z pensji nie wystarcza jej na opłacenie stancji i na jedzenie. Trenuje u Jacka Wosika, ale wie, że żeby biegać naprawdę szybko, musi zacząć treningi z kimś, kto specjalizuje się w biegach długich. W oko wpada jej trener Zbigniew Nadolski – kiedyś znakomity maratończyk. Karolina pyta więc, czy trener nie chciałby się nią zająć. Nie wie, że właśnie potrąciła drobny kamyk, który uruchomi lawinę.

– Zwróciłam do trenera Nadolskiego z prośbą o to, żeby mnie trenował – mówi Karolina. Trener powiedział OK, ale postawił warunek – muszę z Wrocławia przeprowadzić się do Poznania.

Karolina ma na podjęcie decyzji trzy dni. Szczęśliwie logistyka przeprowadzki nie jest nazbyt skomplikowana – dorobek jej życia mieści się w dwóch torbach. A Karolina czuje, że ma talent i że może w biegowym światku trochę namieszać. Już jako studentka wygrywa zawody akademickie, a że sama zauważa, że wygrane przychodzą jej dość łatwo mimo niezbyt forsownych treningów – postanawia spróbować sił w bieganiu zawodowym.

karolina jarzyńska (1)

Fot. Jakub Wittchen

– Czułam się niespełniona. Zbyszka znałam z kadry, kiedy jeździliśmy na obozy młodzieżowe. Imponował mi swoim spokojem i wiedzą i uznałam, że jak próbować poważnego biegania to pod jego skrzydłami.

Idea przeprowadzki w ciągu weekendu materializuje się. Karolina ma 26 lat, wynajmuje lokum na terenie stadionu Olimpii i zaczyna trenować pod okiem nowego opiekuna. Zaczyna z poziomu 16:06 na 5 kilometrów i 33:46 na „dychę”. W sam raz, by zdobyć młodzieżowe mistrzostwo Polski i medal na mistrzostwach Polski seniorek. W sam raz, by zacząć się rozwijać.

Ale Karolina nie wie jednego – że trener Nadolski bardzo szybko uzna, że miejsce zawodniczki jest w stawce maratońskiej. Ona myśli o poprawieniu czasu na dziesięć kilometrów, on – o tym, że Karolina może biegać maraton poniżej 2:30. Karolina maratonu się nie boi z jednego powodu – nawet nie marzy o tym, by się z tym dystansem zmierzyć. Tymczasem szybko okazuje się, że nie ma wyboru. Na debiut trener wybiera Warszawę. Jest wrzesień roku 2007.

24 kilometry łez

– Ja nie miałam żadnego doświadczenia z takim dystansem, ale na treningach wszystko wskazywało na to, że mogę zrobić dobry wynik. Teraz wiem, mając już kilkuletnią perspektywę, że plan pobiegnięcia szybkiego debiutu nie mógł się udać, że tak po prostu musiało być. Ale wtedy przed startem byliśmy pewni, że będzie dobrze.

„Dobrze” oznacza dla trenera Nadolskiego wynik poniżej… 2:30. Nigdy jeszcze żadna Polka nie uzyskała w maratońskim debiucie takiego czasu. Karolina ma być pierwsza.

Maratoński „pierwszy raz” może być niezwykłym przeżyciem i chwilą, której się nigdy nie zapomina. Tak właśnie wygląda debiut Karoliny – jest niezapomniany. Tyle tylko, że zawodniczka nigdy go nie zapomni z jednego powodu – od osiemnastego kilometra nogi bolą ją tak, jak nigdy dotąd i nigdy później. Zamiast zadziwić Polskę olśniewającym debiutem, przez dwadzieścia cztery kilometry myśli tylko o tym, żeby zejść z trasy. Płacze z bólu. Do mety dociera na trzy sekundy przed tym, nim zegar pokaże czas 2:50.

– Na mecie byłam półprzytomna, ale jeszcze zanim skończył się dzień, pomyślałam sobie – o nie, tak nie może być. Za ciężko trenowałam, żeby pobiec tak wolno. Muszę spróbować jeszcze raz.

Trener boi się, czy przeżyty dramat i ból nie utkwią w jej psychice i nie sprawią, że w głowie zacznie czaić się lęk przed morderczym dystansem. Zagrywa va banque – w miesiąc później posyła Karolinę na kolejny maraton – do Porto. To klasyczne zagranie „na przełamanie” znane choćby z siatkówki. Gdy obrona rywali skutecznie zablokuje zawodnika atakującego, rozgrywający często posyła do niego od razu jeszcze jedną piłkę. Skuteczny atak ma zapobiec blokadzie psychicznej i lękiem przed dalszymi atakami z całej siły. Jeśli wyjdzie – to dobrze. Gorzej, jeśli obrońcy znów postawią skuteczny blok.

Okazuje się, że w Porto ręce rywali wiszą nad siatką strasznie wysoko. Po 2:49:57 w Warszawie, w Porto Karolina kończy z czasem o blisko 5 minut gorszym. Do zwyciężczyni traci… 21 minut.

– Spłynęło to po mnie jak po kaczce – wzrusza ramionami zawodniczka. Ja wiedziałam, że ten trening, który robimy, ma sens i czułam, że mam wewnętrzną siłę, by pobiec w końcu szybko. Po prostu wiedziałam, że to kiedyś musi wyjść i już.

Raj w najbrzydszym miejscu na Ziemi

Na szczęście i trener w nią wierzy, i sugeruje, by zimą wybrać się w góry. W Polsce bieganie w okresie styczeń-marzec jest dobre, jeśli ktoś trenuje amatorsko. Dla zawodowca to dramat. Dlatego Nadolski poleca Karolinie wyjazd w miejsce, które sam poznał jako zawodnik i w którym spędził trochę czasu.

To miejsce to Alamosa w Kolorado. Karolina po raz pierwszy jedzie na obóz sama, w dodatku od razu – do Ameryki. Ryzyko jest spore, bo kilkutygodniowy pobyt bez trenera, który na bieżąco może kontrolować stan organizmu podopiecznej, jej samopoczucie i postępy, to loteria. Łatwo przeoczyć u siebie symptomy przemęczenia, a jeszcze łatwiej – popaść w depresję związaną z samotnością. Karolina jedzie bowiem w miejsce, gdzie ani ona nie zna nikogo, ani nikt nie zna jej. Które w dodatku jest okropnie brzydkie i smutne. W którym na początek musi sobie kupić własny garnek, talerz i sztućce, bo na hotel ją nie stać i mieszka na stancji.

Aby mieć jakąkolwiek kontrolę nad tym, jak trenuje Karolina, trener poprzedza wyjazd długimi sesjami „edukacyjnymi”, w czasie których w kółko powtarza zawodnicze zasady treningu w górach i tego, co zrobić, by wyjazd miał sportowy sens. Musi to robić, bo Karolina ma tendencję do zbyt szybkiego biegania na treningach, wychodząc z założenia, że skoro noga podaje… Ale do Kolorado jedzie tak „zindoktrynowana” pod kątem treningu w górach, że udaje jej się samodzielnie zachować treningowy rygor.

karolina jarzyńska (5)

 

Fot. Jakub Wittchen

Tyle że przemierzanie kilometrów i kontrolowanie tempa to tylko część pobytu. Pozostaje masa czasu między treningami. Bo przecież Karolina jest w Kolorado zupełnie sama. Wszędzie naokoło step i góry, a Alamosa to mała mieścina z jedną ulicą. Jak na raj – nawet jeśli tylko biegowy – to miejsce okropnie brzydkie. Powiedzieć, że jest niełatwo – to nic nie powiedzieć. Cztery godziny poświęcone na bieganie, godzina – na ćwiczenia w pokoju. Pozostaje dziewiętnaście godzin samotności. Karolina ucieka więc w sen. Wraca z treningu, kąpie się, je i kładzie się do łóżka. Między przedpołudniowymi a popołudniowymi zajęciami potrafi przespać trzy i pół godziny i obudzić się punktualnie na drugi trening. Ale najgorsze są wieczory. Kolacja zjedzona, jest siódma trzydzieści albo ósma i masa czasu, z którym nie wiadomo, co zrobić. Do dziś, mimo że ma za sobą już kilka zim w Kolorado, Karolina z trudem wytrzymuje tam więcej niż cztery tygodnie. Problem w tym, że obóz zimowy w USA trwa tygodni siedem albo osiem. Ze sportowego punktu widzenia krótszy pobyt nie ma sensu. Dlatego druga połowa pobytu to prawdziwy sprawdzian dla psychiki, która w dodatku musi radzić sobie ze świadomością zbliżającego się startu w maratonie.

Czternaście lat czekania

Pierwszy sygnał, że Karolina może biegać naprawdę szybko przychodzi w marcu 2010 roku. W półmaratonie w Warszawie rozprawia się z czternastoletnim rekordem Polski na tym dystansie, urywając z czasu Kamili Gradus 8 sekund. Jesienią tego samego roku we Frankfurcie po raz pierwszy łamie granicę 2:30, a w lutym 2011 roku w Jokohamie biegnie 2:27:16. Wchodzi na inny poziom.

– 2:27 to żaden wynik – kręci głową Karolina. Co to jest – 2:27? Dziewczyny biegają po 2:18 i dzieli mnie od nich przepaść. Ja to wiem i nie zachłystuję się tym czasem.

Pokora, niezbyt wysokie poczucie własnej wartości i nieprawdopodobna skromność sprawiają, że zawodniczka przez cały czas balansuje na granicy finansowej wypłacalności i cieszy się każdą rzeczą, która w jej życiu pojawia się dzięki bieganiu.

Bo biegi uliczne to już nie jest takie eldorado, jak jeszcze 10 lat temu, kiedy miejsce w czołówce dobrze obsadzonego maratonu dawało spory zastrzyk gotówki i możliwość odłożenia na przyszłość. Dlatego Karolina wciąż mieszka w tym samym pokoiku, który wynajęła przenosząc się do Poznania i w którym jej tata samodzielnie położył panele na ścianie, żeby córce było przytulniej. Ale Karolina nie narzeka, tylko przez cały czas inwestuje w siebie. Bo wie, że trzeba biegać coraz szybciej i szybciej.

– Ja się na bieganiu nie dorobiłam i nie mam nic odłożonego na koncie – mówi olimpijka. Wydawało mi się, że jak będę biegać poniżej 2:30 to będę już miała z czego odłożyć. Ale jak złamałam 2:30, to pomyślałam – co to jest 2:29? Potem pobiegłam 2:27, ale od razu uświadomiłam sobie, że 2:27 to też nic.

To niestety prawda. Ci, którym wydaje się, że zawodniczka na tym poziomie zarabia kokosy, są w błędzie. Ani sponsorzy nie walą drzwiami i oknami, ani pieniądze za starty w biegach nie pozwalają na życie w luksusie. Największą jak dotąd nagrodą finansową, jaką udało się wywalczyć Karolinie w pojedynczym biegu, było 7 tysięcy dolarów za piąte miejsce w Jokohamie. Jeśli odjąć od tego koszty przygotowań w górach (10 tysięcy złotych) i prowizję dla menedżera (10 procent), to zostaje niewiele. Ale Karolina i tak jest zadowolona.

– Przecież gdyby nie bieganie, to ja nie byłabym w tylu miejscach na świecie, nie mieszkałabym nigdy w takich wspaniałych hotelach i nie miałabym takich pięknych strojów od sponsora – mówi z przekonaniem.

Lepiej być dziesiątym niż pierwszym

Takie podejście wynika po części ze strategii trenera Nadolskiego, który od początku współpracy powtarza, że lepiej być dziesiątym w dużym biegu niż pierwszym w małym. A że Karolina ufa mu bezgranicznie i ponad zysk stawia własny sportowy rozwój – czasami ledwie wiąże koniec z końcem. Niemal anegdotyczna jest jej opowieść o tym, jak w Japonii poprawiła własny rekord Polski w półmaratonie. Najpierw nie otrzymała zaproszenia na bieg od organizatora (z życiówką 1:11 nie była atrakcyjnym towarem), a że zależało jej bardzo na starcie kontrolnym przed maratonem – sama kupiła bilet dla siebie i dla trenera. Pobiegła znakomicie – pobiła rekord Polski i zajęła drugie miejsce! A więc – na pewno nagroda pieniężna. Okazało się, że regulamin nagród przewiduje tylko jedną nagrodę – dla zwyciężczyni… Drugi na mecie musiał obejść się smakiem.

Taktyka „walcz z najlepszymi” ma jednak swoje zalety. Karolina co prawda nie zarabia, ale za to nie boi się nikogo. Wie, że Etiopek i Kenijek z czasami poniżej 2:20 nie pokona, ale też wie, że może przez cały czas iść do przodu. Bo rozwój pozostaje przez cały czas jej najważniejszym celem. Ścigając się w Berlinie zamiast w Barlinku zawodniczka zarabia grosze, ale nieustannie idzie do przodu.

Obóz w domu schadzek

Świadomość upływającego czasu i nietrwałości sportowego bytu zaczyna jednak powoli docierać do zawodniczki. Nawet trener zaczyna dawać jej do zrozumienia, że rozwój nie może być celem samym w sobie. Karolina kończy w tym roku 31 lat i swój dorobek życia nadal mieści w dwóch kartonach. Mimo to wciąż jeszcze uważa, że na zarabianie na bieganiu jeszcze musi poczekać. Tym bardziej że przed nią start życia – maraton na igrzyskach w Londynie.

karolina jarzyńska (4)

Fot. Jakub Wittchen

Aby uświadomić sobie, jakie warunki przygotowań do startów ma aspirujący polski sportowiec, trzeba cofnąć się o kilka lat i przenieść o parę tysięcy kilometrów na południe. Właśnie tam, po drodze będącej ubitym pasem czerwonej etiopskiej gliny, biegnie wtedy Lidia Chojecka. Chojecka to utytułowana zawodniczka, trzykrotna halowa mistrzyni Europy i dwukrotna finalistka olimpijska. Chojecka jest w Etiopii ze swoim partnerem i trenerem równocześnie, mieszka w hotelu i narzeka na fatalne warunki. Po pobytach w USA i RPA obóz w Etiopii wydaje jej się katorgą. Ku swojemu zdumieniu spotyka na drodze… białą biegaczkę. Znajomą. To Karolina Jarzyńska. Zaczyna się rozmowa – która jak trenuje i gdzie mieszka. Gdy Lidka odwiedza po jakimś czasie Karolinę w jej etiopskim lokum – nie wierzy własnym oczom. Karolina mieszka w jakimś przedziwnym slumsie, który jest czymś pomiędzy przydrożnym motelem a miejscowym domem schadzek. Trzykrotna mistrzyni Europy jest w podwójnym szoku, gdy dowiaduje się, że koleżanka jest tu kompletnie sama i kompletnie sama dotarła na miejsce. Hotelowy pokój, który jeszcze przed chwilą wydaje jej się etiopskim koszmarem, w zestawieniu z pokoikiem zajmowanym przez Karolinę, w którym ciepła woda jest przez dwie godziny, a przez kilka godzin wody nie ma ogóle, nabiera nagle kształtów baśniowej komnaty.

– W Etiopii nie było mi łatwo – przyznaje Karolina. Ale bardzo polecał to miejsce znajomy trenera, któremu w Afryce strasznie się podobało. Załatwił mi miejsce w tym hotelu i poleciałam. Dopiero na miejscu okazało się, że on ma o wiele niższe potrzeby życiowe niż my. Nie czułam się tam dobrze, tym bardziej że nie zawsze mogłam trenować na stadionie – a bez tego czasami po prostu się nie da.

Prawie jak profi

Dopiero przez ostatnich kilka miesięcy Karolina po raz pierwszy ma finansowy komfort zabrania na obóz trenera i przygotowywania się we w miarę przyzwoitych warunkach. Mając stypendium kadrowe miała prawo do zimowego, zagranicznego obozu ze szkoleniowcem. Dzięki temu będąc w Stanach miała nie tylko z kim porozmawiać, ale i mogła wynajętym samochodem jeździć na basen czy po prostu na inną trasę do biegania – taką, która nie zaczyna się tuż pod domem.

– Wyjechałam też na obóz do St. Moritz, gdzie mieszkałam po prostu w hotelu – dorzuca zawodniczka. Tylko muszę przyznać, że nie byłam do tego przyzwyczajona, bo cały czas myślałam, że za cenę jednej doby w hotelu można by wynająć na trzy dni pokój u kogoś i byłoby dużo taniej. Ale Zbyszek powiedział, że raz w życiu mam trenować jak prawdziwa zawodniczka. Ale mimo wszystko – trochę szkoda płacić tyle za ten hotel.

Pucharów na resztę życia

Siedzę i porządkuję notatki powstałe w czasie rozmowy z Karoliną. Myślę o tym, co będzie w Londynie i co będzie, gdy Londyn przejdzie do historii. Uświadamiam sobie, że choć rozmawiałem już z dziesiątkami sportowców, to chyba po raz pierwszy mam do czynienia z kimś, dla kogo w sporcie liczy się tylko jedno – być coraz lepszym i kto jest gotów wydać na to ostatni grosz. I myślę sobie także, że żaden scenariusz londyńskiego maratonu w najmniejszym stopniu nie zmieni życia Karoliny Jarzyńskiej. Bo ona wciąż nie będzie zwracać uwagi na to, jakie nagrody są w biegu i czy może bardziej opłaca się być pierwszą w Barlinku niż dziesiątą w Berlinie. I będzie wdzięczna losowi za to, że dzięki bieganiu mieszkała w drogich hotelach i zobaczyła kawał świata. Nawet za cenę pustego konta.

Postscriptum 1

Czytelnik zapewne zadaje sobie pytanie – skąd ten „chiński piórnik” w tytule. To banalne – pierwszą nagrodą, po jaką sięgnęła w biegowych zawodach mała Karolina, był miękki chiński piórnik. Taki z magnesikami, otwierany na dwie strony. Jakoś tak się stało, że w tekście nie znalazło się dla niego miejsce. A przecież to taki ładny tytuł opowieści o dziewczynie, która chciała po prostu szybko biegać.

Postscriptum 2

Na igrzyskach w Londynie Karolina Jarzyńska nie pobiła rekordu Polski. Zajęła niesatysfakcjonujące ją miejsce w trzeciej dziesiątce.

Postscriptum 3

W kwietniu 2013 w Łodzi Karolina Jarzyńska była bardzo bliska poprawienia rekordu Polski w maratonie – pobiegła o 38 sekund za wolno.

Postscriptum 4

Jej trener z AWF Wrocław Jacek Wosik twierdzi, że Karolina Jarzyńska poprawi w końcu rekord Polski w maratonie. To kwestia czasu.

Marek Tronina, „Chiński piórnik”, Bieganie, lipiec-sierpień 2012

Chcesz być zawsze na bieżąco? Polub nas na Facebooku. Codzienną dawkę motywacji znajdziesz także na naszym Instagramie!
Zachęcamy także do słuchania naszego podcastowego cyklu „Czy tu się biega?”.
mm
Marek Tronina

Podoba ci się ten artykuł?

0 / 5. 0

Przeczytaj też

Medal: najważniejsza nagroda dla wszystkich przekraczających linię mety, trofeum, którym chwalimy się wśród znajomych i nieznajomych. Jak będzie wyglądał medal 32. Biegu Konstytucji 3 Maja? Właśnie zaprezentowane wizualizację. Przy tej okazji dowiedzieliśmy się też, że […]

Oto on: medal 32. Biegu Konstytucji 3 Maja! PKO Bank Polski Sponsorem Głównym imprezy

W sobotę 25 maja odbędzie się 21. edycja Biegu Ulicą Piotrkowską Rossmann Run. Uczestnicy tradycyjnie pobiegną na szybkiej trasie o długości 10 kilometrów, której większa część prowadzi główną ulicą miasta. Jakie atrakcje czekają na biegaczy […]

21. Bieg Ulicą Piotrkowską Rossmann Run – trwają zapisy!

Wszystkie tkanki mięśniowe naszego ciała pracują podczas biegu. Od ich dyspozycji i formy zależy końcowy wynik osiągnięty podczas zawodów. Wiadomo więc, że należy je wzmacniać stosując ćwiczenia poza treningiem biegowym. Jednak bywa tak, że po […]

Trening biegowy i trening siłowy w jednym

Z Katarzyną Selwant rozmawiała Eliza Czyżewska Czym jest trening mentalny?istock.com To wiedza, jak ćwiczyć głowę, taka siłownia dla umysłu. W skład treningu mentalnego wchodzą różne zagadnienia, np. wzmacnianie pewności siebie, wyznaczanie prawidłowej motywacji, cele sportowe, […]

Trening mentalny biegacza [WYWIAD]

Karmienie piersią a bieganie – czy to dobre połączenie? Jakie zagrożenie niesie ze sobą połączenie mleczanu z… mlekiem matki? Odpowiadamy! Zanim zajmiemy się tematem karmienie piersią a bieganie, przyjrzyjcie się bliżej tematowi pokarmu matki: mleko […]

Karmienie piersią a bieganie

Kultowe sportowe wydarzenie otwierające Warszawską Triadę Biegową „Zabiegaj o Pamięć” już 3 maja. Poznaliśmy wzór oficjalnych koszulek biegu – są w kolorze błękitnym i prezentują hasło „Vivat Maj, 3 Maj”. Ich producentem jest marka 4F, […]

Koszulka 32. Biegu Konstytucji 3 Maja wygląda właśnie tak! Marka 4f partnerem technicznym Warszawskiej Triady Biegowej

Choć największy podziw budzą Ci, którzy linię mety przekraczają jako pierwsi, to bohaterami są wszyscy biegacze. Odważni, wytrwali i zdeterminowani, by osiągnąć cel – wyznaczony dystansem 42 km i 195 m – w liczbie 5676 […]

21. Cracovia Maraton: 5676 śmiałków pobiegło z historią w tle

Już od 3 sezonów ASICS METASPEED jest jednym z 2 flagowych modeli startowych japońskiego producenta. Do naszej redakcji trafiła właśnie najnowsza jego odsłona, 3. generacja, czyli ASICS METASPEED SKY PARIS. Jak wypada na tle swoich […]

ASICS METASPEED SKY PARIS – flagowa startówka w trzeciej odsłonie [TEST]