fbpx

Wydarzenia > Relacje z biegów > Wydarzenia

Lavaredo Ultra Trail czyli Dolomity z suportem [RELACJA]

Łukasz Belowski podczas rekonesansu trasy Lavaredo Ultra Trail. Fot. Ola Belowska

Łukasz podczas rekonesansu trasy Lavaredo Ultra Trail. Fot. Ola Belowska

W piątek 26 czerwca o godzinie 23 we włoskiej miejscowości Cortina d’Ampezzo w Dolomitach wystartowało blisko 750 uczestników w 9. edycji Lavaredo Ultra Trail. Na 119-kilometrowej trasie trzeba było pokonać 5850 metrów podejść. Pierwszy wśród Polaków był Łukasz Belowski, 47. w klasyfikacji generalnej. Uporał się z trasą w 16 godzin i 27 minut. Oto jego relacja.

 Relacja – Łukasz Belowski i Ola Belowska 

Ola Belowska:

Małe górskie miasteczko, białe domki, brązowe dachy, wszystkie takie spójne, czerwone kwiaty w doniczkach przy oknach. Jakaż odmiana estetyczna po polskich górach! Po niemal 12 godzinach w samochodzie dojechaliśmy do Cortiny w sobotę, tydzień przed startem: Grzegorz (Kuerti, szef Natural Born Runners), Krzysiek (organizator Łemkowyny i Maratonu Wigry), Bela (Łukasz Belowski) i ja. Po ubiegłorocznej wtopie z wyjazdem na Transvulcanię chcieliśmy, żeby chłopaki mieli czas na oswojenie się z trasą, dla mnie to była namiastka podróży poślubnej. Krzysiek i Bela mieli startować na długim dystansie (119 km), Grzesiek tym razem na krótszym (47 km). Moim zadaniem jak zwykle było zabezpieczanie tyłów. Z najbliższych nam osób w połowie tygodnia dołączyli Bartek Mikołajczak z żoną Olą i dzieciaki (z Poznania), a chwilę później Kuba Wolski i Eliza Czyżewska, którzy zajęli miejsce obok nas na kempingu.

Cortina - tu znajduje się start i meta Lavaredo Ultra Trail. Fot. Ola Belowska

Cortina. Fot. Ola Belowska

Polacy na Lavaredo Ultra Trail. Fot. Ola Belowska

Polacy na Lavaredo Ultra Trail. Fot. Ola Belowska

Z każdym dniem języka polskiego słyszało się wokół coraz więcej. Więcej znajomych i znajomych znajomych. Gdyby nie Gediminas Grinius (Litwin mieszkający w Szczecinie, który w ubiegłym roku był w tej imprezie trzeci), pewnie nie pojechalibyśmy na Lavaredo. Podobną inspirację znalazło prawie 200 osób z Polski. Dlatego szansa, że w dniach poprzedzających imprezę biegacze spotkani na szlaku pochodzą znad Wisły, wynosiła niemal 100%. Inne narodowości chyba olały rekonesans trasy albo zniechęciły się warunkami pogodowymi. W mieście przy ulubionym spożywczym można było wpaść na amerykańską gwiazdę biegów ultra Timothy’ego Olsona. Piątkowy wieczór zbliżał się nieubłaganie…

Timothy Olson

Ola i Tomothy Olson. Fot. Łukasz Belowski

Łukasz:

Start o godz. 23 ma kilka zalet. Między innymi taką, że kibice jeszcze nie śpią, a Ty masz cały dzień na przygotowania. Teoretycznie. Bo jak zawsze wszystko było na ostatnią chwilę. Jeszcze w samochodzie w drodze na start zastanawiałem się czego zapomniałem. Pasaż z miejscem startu wypełniony już biegaczami i kibicami w ogródkach restauracyjnych. Pamiątkowe zdjęcia, próba przebieżki i nieudolnej rozgrzewki i trzeba się wciskać do strefy startowej. Wokół mnie sami Polacy. Ostatnie chwile, hymn Lavaredo i jedziemy. To lubię.

Kilkukilometrowa rozbiegówka przez miasto w komfortowym tempie, takim do pogadanki. Ciepło, bez wiatru, kibice na balkonach i wzdłuż drogi. Początek lasu i 500 m podejścia. Nachylenie pozwala biec, więc część zawodników sapie i biegnie. Ja nie, zgodnie z założeniami od początku większość podchodzę, nie przekraczam tętna powyżej 150 uderzeń i wcale nie jestem dużo wolniejszy od tych sapaczy. Nawet zwalniam, gdy przede mną pojawia się Kuba Wolski. Kilkukilometrowy trawers i techniczny zbieg single trackiem 450 metrów w dół. O wyprzedzaniu nie ma mowy, ale kilku wariatów jednak ryzykując kontuzje przesuwa się o dwie trzy pozycje do przodu (znam to chyba z polskich dróg). Na końcu zbiegu krótka przerwa, jest żonka, postoję, pogadam, posikam. No i jestem chyba z 10 minut przed czasem.

Łukasz podczas rekonesandu trasy Lavaredo Ultra Trail. Fot. Ola Belowska

Łukasz podczas treningu w Dolomitach. Fot. Ola Belowska

Ola:

Umówiliśmy się po pierwszym zbiegu, jest niedaleko campingu, na którym się zatrzymaliśmy – 11. kilometr trasy. Jest północ, stoję z czołówką na głowie. Z góry powoli zaczyna spływać strumień światełek. Robi się widowiskowo. I dziwnie. Bo chłopaki zatrzymują się nieopodal i sikają. Z czołówkami na głowach. Moje skrępowanie sytuacją jest zdecydowanie większe niż ich. O, jeden ma dłuższy postój, w pozycji kucznej, również elegancko się oświetla… Dostaję od biegaczy po oczach światłem, więc trudno coś dostrzec. Widzę Kubę, pognał dalej. Za chwilkę pojawia się Bela, „Cześć-cześć”, „Jak tam? Ok”. Sika też tuż obok mnie. Oddaje mi papierek po żelu, leci dalej. Ja stoję dalej, gapię się na strumień czołówek spływający z góry. Kurczę, jak to ładnie wygląda, jak iluminacja w parku nocą…

Łukasz:

Osiemnasty kilometr to pierwszy punkt żywieniowy ‒ Ospitale. Część biegaczy wpadła tu chyba na piknik, ja wolę metodę „wpadł/wypadł”, a potem „jedz i pij w ruchu”. Chwila i jestem już na trasie, kilka miejsc na pewno urwanych. Czeka nas 600 m w pionie na Forc. Son Forca. Zgodnie z planem idę swoim tempem, tylko za plecami jakiś gość ciśnie dobrze z kijami (dlaczego ja nie zacząłem od razu z kijami?).

I ten od kijów do mnie: „Cześć Bela!”,
„Kuba (Wolski)! Co Ty tu robisz?”
„Skręciłem kostkę na pierwszym zbiegu”
„To nieźle ciśniesz ze skręconą nogą”
„Podejścia jakoś idą, ale na zbiegach raczej dobrze nie będzie”.

Kuba zakończył bieg na 33. kilometrze, w kolejnym punkcie żywieniowym Federvecchia (ponad 20 km od miejsca skręcania). Tam też spotkałem Kamila Leśniaka, który również zaliczył wycof, preferując ponad bieganie poszukiwanie toi-toia. Pogadaliśmy chwilę (bo jak tu nie pogadać z „tym” Kamilem – 22-latkiem, który w swej krótkiej karierze zdążył już m. in. zająć 2. miejsce na 100 km w Tajlandii i wygrać najmłodszą kategorię wiekową na UTMB), zresztą przestałem się spieszyć, bo już o 40 minut wyprzedzałem moją rozpiskę. To raczej mógłby być mój nowy powód do zmartwień. Kolejny etap to 20 km i 1000 m w górę do jedynego na trasie przepaku pod Trzema Cimami. Chyba za dobrze wszystko szło, bo się pojawił, zresztą musiał się pojawić. On, ten Kryzys. Ale nie fizyczny, raczej umysłowy. Monotonia podejścia i środek nocy sprawiły, że dopadł mnie śpioch – sleepmonster, a umysł pracował w trybie „trzypiwkanaszybko”. Zacząłem planować już 20-minutową drzemkę na przepaku, ale na szczęście takie głupie pomysły wybił mi z głowy wymagający skupienia zbieg wąską ścieżynką do jeziora Misurina (42. km). Stąd już „tylko” 550 m w pionie po znanej z rekonesansów trasie i byłem w schronisku Auronzo (48. km).

Lavaredo Ultra Trail. Fot. Ola Belowska

Lavaredo Ultra Trail. Fot. Ola Belowska

Obsługa od przepaków chyba zaspała i sam sobie znalazłem swoją torbę. W namiocie, który wcale nie chronił przed wiatrem, szybka wymiana wyposażenia: nowa koszulka, skarpetki (w sumie mam czas), nowe żele, trochę soli, kijki (w końcu), tylko bidonu nie mogę znaleźć (po biegu okazało się, że był w rezerwowych butach). Obok mnie kilku telepiących się kolesi próbuje uporać się ze swoimi torbami. Z myślą „Nie jest ze mną tak źle” wchodzę do schroniska. Tłumów nie ma, bufet na bogato, dają rosół. Biorę, siadam, jem, piję, jem. Może zadzwonię do żony, bo lekko timing mi się rozjechał.

Ola:

Według szacunków Belowski miał biec na końcowy czas 18:20. Zgodnie z tym umówiłam się z Olą Mikołajczak i jej dzieciakami na wspólne kibicowanie na pierwszym punkcie. Ola ma być ok. ósmej pod kempingiem. Tymczasem o 5:23 telefon. „There is hope” Zoo Brasil. Dzwonek zarezerwowany dla Beli. Beli, który nie cierpi telefonów i jak dzwoni, to od wielkiego dzwonu. Letarg przerwany. Odbieram, w głowie tysiąc myśli: „Coś się stało!” „Słuchaj, bo taka sprawa jest…”, „No?”, „Bo byłem o godzinę za szybko na Cimach, chyba nie spotkamy się na punkcie”. No nie, kurna. Zawsze to on się spóźnia, a ja jestem za wcześnie. Że też akurat w takim miejscu musiało się odwrócić. No ale, już nie pośpię. Grześ się krząta i szykuje do startu w Cortinie, Elizka z nim, no dobra, poleżę sobie w ciepłym śpiworze.

Tre Cime di Lavaredo. Fot. Ola Belowska

Łukasz Belowski podczas rekonesansu trasy Lavaredo Ultra Trail. Fot. Ola Belowska

Łukasz:

Tak się wyluzowałem, że przepak zajął mi prawie 10 minut, chyba życiowy antyrekord. Z kijami, z rosołem, ze świeżością pod pachą (w kroku niekoniecznie) ruszyłem na obieg Trzech Cim, symbolu imprezy. O zgrozo, pozwoliłem sobie nawet na wyciągnięcie telefonu i uwiecznienie tych widoków – Tre Cime w blasku wschodzącego słońca – bezcenne. Ale koniec wakacji, kolejne 8 km to długi psychiczny zbieg doliną, 1000 m niżej do jeziora Landro. Znałem ten fragment z rekonesansu. Trzeba cisnąć, bo z góry. Ale cisnąć mądrze, bo od jeziora czekała dolomicka wersja „drogi Mirka” z Biegu Rzeźnika. Siedem kilometrów szutrowego szlaku rowerowego, lekko pod górę. Możesz biec 6:30 min/km albo, jeśli zarżnąłeś się na wspomnianym zbiegu, iść 10:30 min/km (większość szła) i stracić na banalnym fragmencie pół godziny. Przebiegłem prawie całość, próbując dogonić jakąś super Włoszkę i z narastającym bólem achillesów wpadłem na punkt żywieniowy w Cimanbanche (67. km). Nie stał się cud i zgodnie z przewidywaniami moja żona z zaopatrzeniem nie dotarła (głupi, trzeba było tak zaiwaniać?). Rozwaliło to trochę mój dotychczasowy plan żywieniowy (żel co 45-60 minut, coś bardziej konkretnego co 1,5 godziny) i wymusiło pożywianie się w większym stopniu na bufetach. Zamiast żonki na punkcie inna (nie tak ładna) znajoma twarz. Kamil Leśniak, zamiast zawinąć się do śpiwora, śmigał po punktach i dopingował rodaków. Podjechał nawet kilkaset metrów dalej, żeby podratować mnie voltarenem. Fajne to.

Mleczyki

Fot. Ola Belowska

Ola:

Pierwszy punkt, Cimanbanche: Olę, dzieciaki i mnie gryzą jakieś wygłodniałe komary. Jest Kamil, mówi, że się spóźniłam, Bela już był. No wiem. Mówi, że dał Beli tabletki, bo go ciągną achillesy. Cholera jasna, a ja mam dla niego leki. Dziękuję, Kamil, za poratowanie mi męża! Czekamy na Bartka, jest, chwila odpoczynku z żoną i dzieciakami, leci dalej. My w auto i na herbatę i siku.

Łukasz:

Kolejne podejście, tylko 500 m. Z przodu Polak i jakaś kolejna super Włoszka, minimalnie zmniejszam dystans, kije pomagają. Z tyłu nikogo. Polaka mijam na szczycie (jakieś problemy z bólem), a Włoszkę doganiam na końcu zbiegu, razem płoszymy stado krów i wpadamy na punkt żywieniowy Malga Ra Stua (75. km). Chcę być szybki: uzupełniam bidon, garść rodzynek, trzy kawałki banana i lecę, wszystko w niecałą minutę. Tyle że Włoszka już 200 m przede mną, szacun, jest nad czym pracować. Ale to ja na zbiegach w tym dniu jestem dobry, po kilkuset metrach wyprzedzam ją na dobre. W ogóle biegnie mi się świetnie, samopoczucie jak na 80 km w nogach wyśmienite. Na prostym szybkim zbiegu mijam grupkę biegaczy. Pewnie zaraz dogonią mnie na podejściu. Wcale nie, na podejściu tylko zwiększam dystans, co bardziej płaskie fragmenty nawet podbiegam, jest naprawdę dobrze, jest moc. I jest pusto, biegnę sam. Fajny przelot lasem, lekko pod górę, stado owiec, dwóch pasterzy na fajku, kanion z rzeką kilkadziesiąt metrów niżej. Sielanka kończy się soczystym podejściem. Wdrapuję się na kijach, a w oddali widzę już wężyk zawodników z trasy Cortina Trail, która właśnie w tym miejscu łączy się z trasą Lavaredo.

Ostatnie kroki samotności i wpadam w nurt uczestników krótszego dystansu. I zaczynają się problemy. Zawodnicy z Cortiny mają dopiero trochę ponad 10 km w nogach, a idą na płaskim (część nawet na zbiegach), są wolniejsi ode mnie, a z wyprzedzaniem jest ciężko, bo trasa z szerokiej drogi przeszła w niewygodny singletrack. „Left, please, for Lavaredo”, „Grazie”. Część puszcza i bije brawo, prosi innych o zrobienie miejsca. Niestety część nie ma zamiaru przepuszczać. Albo nie rozumieją, albo nie chcą rozumieć, albo mają słuchawki w uszach. Rwane tempo i rajdy poza ścieżką zaczynają dawać mi się we znaki. Pojawił się kryzys, tym razem głównie fizyczny. I to na największym podejściu całego biegu (ponad 1000 m w pionie). Do tego ta kamienista dolina, kilkukrotne przekraczanie strumienia i słońce, które wbrew prognozom zaczęło przypiekać.

Start Cortina Trail. Fot. Ola Belowska

Start Cortina Trail. Fot. Ola Belowska

Co chwila ktoś robi sobie dłuższą przerwę na kamieniu. Już w dużo wolniejszym tempie, motywowany jedynie perspektywą zbiegu i Oli czekającej na punkcie docieram jakoś do przełęczy Col dei Bos. Teraz tylko w dół, drogą, łatwo technicznie, można cisnąć. Wróć, nie można. Po 85 km moje trzewia postanowiły o sobie przypomnieć. Próba przyśpieszenia kończyła się bolesnymi kolkami, po obu stronach. Więc sobie truchtam na granicy bólu, i tak jak chyba większość zaskoczony 150 m podejściem w trakcie zbiegu, docieram w końcu do Riffugio Col Gallina (95. km). Jak nie ma tu Oli, to będzie awaria.

Ola:

SMS od brata Beli, Mateusza. Bela jest na 85. kilometrze. Co!? Nawet wody na herbatę nie dałyśmy rady zagotować. Siku i do samochodu, jedziemy na Col Gallina. Niby z Cortiny tylko 15 km, ale te górskie serpentyny wymagają nieco uważniejszej jazdy. Mam wyrzuty sumienia, że ciągnę Olę i Brygadę LL (Lenę i Leona) za sobą, ale bez nich nie dam rady. I Bela też, bo tym razem już muszę mu pomóc na punkcie.
Dojeżdżamy. Piknik. Na trawie masa dzieciaków, na kocykach ludzi multum, bo tu na trasie są już ci z Cortiny, więc tłok spory, gapię się na ludzi, gapię w numerki (różniły się nieco wyglądem – Cortina miała wyższe numery i błękitne cyfry, ultrasi granatowe cyferki i niższe numery), w końcu biegnie – sporo przed czasem – bufka z Grani Tatr, filetowa koszulka adidasa – stylówa na trasie musi być. Uzupełnienie płynów, wyjmuję torby z plecaka, karmię go makaronem, żeby odetchnął trochę od chemii, podaję nowy zestaw żeli, dwie tabletki przeciwbólowe, buziak, kopniak w tyłek i leci dalej. Odprowadzam go wzorkiem i tyle. Takie uroki suportowania.

Łukasz:

Żona to jest jednak żona. Nakarmiła, napoiła, pocieszyła, nie przytuliła (chyba wiem dlaczego). Zasiedziałem się nawet trochę. Podbudowany biegnę dalej. Lekko w dół, a potem znowu w górę. Podejście pod stok, o którym wspominali inni Polacy. Wszyscy cierpią, ci z Cortiny, i ci z Lavaredo. Mozolnie, jak pająk wspinam się te 400 m. Wyprzedzanie zawodników z krótszego biegu i słowa uznania motywują. Na przełęczy łyk wody i w dół stoku, niestety z kolkowym ogranicznikiem prędkości. Nieprzyjemny trawers między skałami, głównie pod górę, szeroki zbieg i już wiem, gdzie jestem ‒ Passo Giau (102. km).

Trzy Cimy na trasie Lavaredo Ultra Trail. Fot. Ola Belowska

Tre Cime podczas rekonesansu trasy. Fot. Ola Belowska

Ola:

Wiem, że mogę nie zdążyć na metę. Bartek ma lekkie opóźnienie, mamy przed sobą ze dwie godziny oczekiwania na Bartasa, cholerka, co robić. Znowu z wyrzutami sumienia, ale zostawiam Olę i dzieciaki, zabieram się samochodem z Piotrem, jednym z organizatorów Ultramaratonu Podkarpackiego na Giau, a potem do Cortiny. Przełęcz Giau. Sądziłam, że już Beli tam nie złapię, a jednak – turkusowa czapeczka Campagnolo, fioletowa koszulka. „Cześć, cześć”. W międzyczasie dostałam od Młodego (czyli brata Łukasza) SMS: niech ciśnie, 6 osób do pierwszej 50. Mówię Beli „Ciśnij, jesteś pierwszym Polakiem w generalce”. „Taaa, jasne, pierwszym”, rzuca ironicznie i śmiga dalej. A ja leżę sobie w trawie, robię zdjęcia, ładnie tu, kurczę. Piotrek odbiera inne pasażerki samochodu, zjeżdżamy do miasta po tych straszliwych serpentynach. Jest deptak, jest meta, jest gorąco jak w piekle.

Support 2

Fot. Łukasz Belowski

Łukasz:

Ta moja żona fajna nawet, tylko czasami nieogarnięta trochę. Pierwszy Polak, dobre sobie. Ok. Kamil się wycofał, Kuba skręcił nogę, Piotr Hercog też podobno się wycofał. Na pewno wyprzedziłem dwóch innych rodaków, ale wciąż pozostawało kilka znanych mi nazwisk z rodzimego podwórka. Czas dużo lepszy od zakładanego, ale wciąż daleki od rewelacyjnego. Cokolwiek by było, nie ma co kalkulować tylko trzeba dobiec. Na papierze to tylko lub aż 17 km do mety. Twarde podejście kilometr za przełęczą okazało się z pięć razy twardsze niż na rekonesansie kilka dni wcześniej. Jakoś je zdzierżyłem, ale zacząłem doświadczać charakterystycznego uczucia nadchodzących skurczów. Dlatego spokojnie, uważnie, w równym tempie dociągnąłem do przełęczy i szybkim łatwym zbiegiem do schroniska Croda da Lago (110. km). Kolka odpuściła, ale fajne zbiegi się skończyły.

Ostatnie kilometry to wredny stromy zbieg cały czas po korzeniach, między drzewami i wykrotami. Taki prezent od organizatorów. Na świeżości bardzo nieprzyjemne i wymagające, a co dopiero po 110 km! I współczuję tym, którzy biegli ten fragment w deszczu albo w nocy. Jakoś przetrwałem, bez skurczów i skręcenia. Na o niebo łatwiejszej leśnej drodze prowadzącej lekko w dół wyprzedzam chyba z milion zawodników, pewnie większość z krótszego dystansu. GPS pokazuje 116, 117, 118 km, a ja dalej w lesie, dosłownie. Gdzie to miasto? Oczywiście na 119. km nie było mety. Nawet nie dotarłem do asfaltu. Dopiero kilkaset metrów dalej pojawił się baner „ultimo kilometro” i pierwsze uliczki. Zbieg do Cortiny, na poziom rzeki, most i ostatni podbieg (podbiegnięty). Na ostatnim zakręcie mijam dwóch zaskoczonych zawodników z krótszego dystansu i dzida pasażem do mety, tradycyjnie przynajmniej w tempie półmaratońskim. Chyba rozwaliłem system. Swój własny na pewno.

Łukasz Belowski - pierwszy Polak na Lavaredo Ultra Trail 2015. Fot. Ola Belowska

Łukasz Belowski – pierwszy Polak na Lavaredo Ultra Trail 2015. Fot. Ola Belowska

Po biegu

Szczęśliwi na mecie – Łukasz Belowski po lewej i Grzesiek Łuczko po prawej. Fot. Ola Belowska

Ola:

Spiker wrzeszczy po włosku do mikrofonu. Na metę wpada 42. uczestnik z długiej trasy. Zajmuję miejscówkę w cieniu wieży kościoła. Wgapiam się w numery i liczę. 43 – Cortina, Cortina, Cortina z rozwalonym kolanem, 44 – Cortina, Cortina z dziećmi… 46 – Cortina, Cortina, cholera. Jest, biegnie, aaaaaaaaaa! Rozwalił system, taki mąż!

 Trochę liczb: 

Jedzenie

 17 żeli, 2 batony ChiaCharge, litry izotoniku, pepsi i wody, rosołek, trochę makaronu od żony, kilka garści rodzynek i kilkanaście kawałków bananów. Piwko na mecie.

Lavaredo Ultra Trail

(119 km 5.850 m+) – zapisanych 98 Polaków, ukończyło 70.
Limit czasu 30 h.
Najszybszy był Didrik Hermansen (NOR) – 12:24:39.
Wpisowe 100 €

Cortina Trail

(47 km 2.650 m+) – zapisanych 41 Polaków, ukończyło 33.
Limit czasu 12 h.
Najszybszy był Davide Cheraz (ITA) – 4:43:08
Wpisowe 50 €

Cortina SkyRace

(20 km 1.000 m+) – zapisanych 11 Polaków, ukończyło 6.
Limit czasu 3,5 h.
Najszybszy był Manuel Speranza (ITA) – 1:41:33
Wpisowe 25 €

Ze względu na łatwość dojazdu (nawet 10 h) i stosunkowo niewielkie wpisowe jest to najbardziej dostępny bieg z serii Ultra Trail World Tour.

mappa_lut_small

 

Mapa Lavaredo Ultra Trail – kliknij by powiększyć.altimetria_lut

Chcesz być zawsze na bieżąco? Polub nas na Facebooku. Codzienną dawkę motywacji znajdziesz także na naszym Instagramie!
Zachęcamy także do słuchania naszego podcastowego cyklu „Czy tu się biega?”.

Podoba ci się ten artykuł?

0 / 5. 0

Przeczytaj też

Medal: najważniejsza nagroda dla wszystkich przekraczających linię mety, trofeum, którym chwalimy się wśród znajomych i nieznajomych. Jak będzie wyglądał medal 32. Biegu Konstytucji 3 Maja? Właśnie zaprezentowane wizualizację. Przy tej okazji dowiedzieliśmy się też, że […]

Oto on: medal 32. Biegu Konstytucji 3 Maja! PKO Bank Polski Sponsorem Głównym imprezy

W sobotę 25 maja odbędzie się 21. edycja Biegu Ulicą Piotrkowską Rossmann Run. Uczestnicy tradycyjnie pobiegną na szybkiej trasie o długości 10 kilometrów, której większa część prowadzi główną ulicą miasta. Jakie atrakcje czekają na biegaczy […]

21. Bieg Ulicą Piotrkowską Rossmann Run – trwają zapisy!

Wszystkie tkanki mięśniowe naszego ciała pracują podczas biegu. Od ich dyspozycji i formy zależy końcowy wynik osiągnięty podczas zawodów. Wiadomo więc, że należy je wzmacniać stosując ćwiczenia poza treningiem biegowym. Jednak bywa tak, że po […]

Trening biegowy i trening siłowy w jednym

Z Katarzyną Selwant rozmawiała Eliza Czyżewska Czym jest trening mentalny?istock.com To wiedza, jak ćwiczyć głowę, taka siłownia dla umysłu. W skład treningu mentalnego wchodzą różne zagadnienia, np. wzmacnianie pewności siebie, wyznaczanie prawidłowej motywacji, cele sportowe, […]

Trening mentalny biegacza [WYWIAD]

Karmienie piersią a bieganie – czy to dobre połączenie? Jakie zagrożenie niesie ze sobą połączenie mleczanu z… mlekiem matki? Odpowiadamy! Zanim zajmiemy się tematem karmienie piersią a bieganie, przyjrzyjcie się bliżej tematowi pokarmu matki: mleko […]

Karmienie piersią a bieganie

Kultowe sportowe wydarzenie otwierające Warszawską Triadę Biegową „Zabiegaj o Pamięć” już 3 maja. Poznaliśmy wzór oficjalnych koszulek biegu – są w kolorze błękitnym i prezentują hasło „Vivat Maj, 3 Maj”. Ich producentem jest marka 4F, […]

Koszulka 32. Biegu Konstytucji 3 Maja wygląda właśnie tak! Marka 4f partnerem technicznym Warszawskiej Triady Biegowej

Choć największy podziw budzą Ci, którzy linię mety przekraczają jako pierwsi, to bohaterami są wszyscy biegacze. Odważni, wytrwali i zdeterminowani, by osiągnąć cel – wyznaczony dystansem 42 km i 195 m – w liczbie 5676 […]

21. Cracovia Maraton: 5676 śmiałków pobiegło z historią w tle

Już od 3 sezonów ASICS METASPEED jest jednym z 2 flagowych modeli startowych japońskiego producenta. Do naszej redakcji trafiła właśnie najnowsza jego odsłona, 3. generacja, czyli ASICS METASPEED SKY PARIS. Jak wypada na tle swoich […]

ASICS METASPEED SKY PARIS – flagowa startówka w trzeciej odsłonie [TEST]