Blogi > Blogi > Marek Tronina
Lubię to!
Wróciłem właśnie od naszego dobrego, warszawskiego inżyniera ruchu (dla niewtajemniczonych – to taki urzędnik, który koordynuje wszelkiego rodzaju akcje mające miejsce na ulicach). Byłem oczywiście w sprawie trasy maratonu.
W tym roku ustalenia trwają (a w zasadzie trwały – bo doszliśmy w końcu do sensowego, dobrego rozwiązania) wyjątkowo długo. Dzisiejsze spotkanie uświadomiło mi jednak jedną rzecz. Inżynier narzekał, że co coraz mniejszym stopniu liczy się to, jak się wykonuje swoje obowiązki, a coraz większe znaczenie ma dobry wizerunek, który z jakością pracy nie ma wiele wspólnego. W jego pracy to szczególnie ważne, bo stanowiska warszawskiego inżyniera ruchu nie chciałbym pełnić za nic w świecie. Remonty, objazdy, budowy, awarie, maratony, buspasy, rowerzyści – wszystko to trzeba koordynować, a i tak nie ma szans by wszystkich zadowolić. Ale to nie o tym chcę powiedzieć. Otóż rozmowa z inżynierem uświadomiła mi, że w przypadku osób, które z natury rzeczy nie lubią facebooka i innych nowoczesnych środków komunikacji, jest im piekielnie ciężko poruszać się w gąszczu zagrożeń i pułapek, stawianych przez tych, dla których komunikacja z otoczeniem jest czymś oczywistym albo które z takiej komunikacji po prostu się utrzymują.
To w gruncie rzeczy prosty schemat. Jeśli rowerzyści prowadzą swoje działania na rzecz promocji tego środka komunikacji i wdrażania odpowiednich ułatwień (co w pełni rozumiem i popieram) to ich sprawa, odpowiednio podana mediom – a zawsze jest odpowiednio podana – jest z góry skazana na sukces, a przynajmniej na zrozumienie. Taki inżynier ruchu, który w dużej części jest drugą stroną tych działań, jest w zasadzie z definicji skazany na wizerunkową porażkę. Bo przy skali działań, jakie prowadzi, musiałby do budowania swojego wizerunku zatrudnić piarowca. A na to z kolei czekają tylko polityczni przeciwnicy, pilnujący by urząd nie zatrudniał zbędnych osób. Sytuacja bez wyjścia, bo strona będąca w ofensywie zwykle jest w stanie zatrudnić specjalistyczną agencję, która będzie „robić wiatr”, a strona słabsza komunikacyjnie może nawet nie wiedzieć, że takie agencje istnieją.
Sukces powodzenia mierzony liczbą lajków na FB to dziś norma. Ale mimo wszystko wciąż jeszcze liczę na to, że wciąż jeszcze prawdziwa cnota krytyki się nie boi.