Ludzie > Historie biegaczy > Ludzie
Max King – najtwardszy z twardych
Max King. Fot. whereandwander.com
W listopadzie wygrał mistrzostwa świata na dystansie 100 kilometrów, a w USA zdobył rozgłos po tym, gdy przypiął numer startowy agrafkami do nagiej klatki piersiowej. Czy Max King jest najtwardszym biegaczem świata?
21 listopada w Katarze odbyły się mistrzostwa świata na dystansie 100 kilometrów. Zwycięzcą, z czasem 6 godzin, 27 minut i 43 sekund został Amerykanin Max King. To barwna postać, biegacz startujący i odnoszący sukcesy na wszelkich możliwych dystansach. Zwycięstwo na setkę wymagało od niego utrzymania przez cały dystans średniego tempa 3:52 min/km, na trasie z trzema nawrotkami na każdej 5-kilometrowej pętli. To jednak nie pierwszy oficjalny tytuł Kinga. Trzy lata temu został mistrzem świata w biegach górskich. Na koncie ma m.in. także maraton pokonany w czasie 2:14:36 oraz 3000 metrów z przeszkodami w 8.30,54. Startował w nieoficjalnych mistrzostwach świata w biegach po błocie oraz wyścigu na dystansie 100 mil. A równocześnie jest biegaczem na tyle szybkim, że zakwalifikował się do reprezentacji USA na mistrzostwa świata w biegach przełajowych.
Przez kibiców 34-letni King nazywany jest bestią, twardzielem, którego nie sposób złamać. Zapytany o to, co jest jego życiowym mottem odpowiada: „Ból to tylko słabość ciała”. Maksymę tę realizuje w praktyce. Na studiach zyskał rozgłos tym, że… przypiął numer startowy agrafkami do gołej klatki piersiowej. Miało to miejsce w półoficjalnych zawodach na uniwersytecie Cornell, na którym studiował. To zresztą niesamowita historia.
Biegacze z drużyny uniwersyteckiej zorientowali się, że jeśli w czasie godziny wydawania posiłków skorzystają z kilku uniwersyteckich stołówek, na karcie magnetycznej cały czas odbija się tylko jeden obiad. Postanowili zorganizować wyścig po wszystkich jadłodajniach. W każdej z nich należało spożyć danie, którego skład umieszczono w regulaminie biegu. Wśród innych zasad zapisano również zakaz wymiotowania w budynkach. Max King dwukrotnie został zwycięzcą tej niecodziennej rywalizacji. Ostatnia edycja okazała się na tyle barwa i popularna, że uczelnia zakazała tego typu aktywności. Nie tylko wielu uczestników nie było w stanie utrzymać posiłku w żołądku, ale dodatkowo King przebiegł przez szklane drzwi nie otwierając ich. Co oczywiście nie powstrzymało go przed zajęciem miejsca na podium.
Kolejną interesującą historią z życia Maxa Kinga jest najcięższy trening, jaki wykonał. Miał miejsce na 200-metrowej bieżni w hali. Było to sto odcinków 200-metrowych, czyli 100 x 200. Składały się nań serie po 4 x 200 m. Przerwą między odcinkami było ok. 30 metrów truchtu, a między seriami – 200 metrów truchtu. Całość, łącznie z rozgrzewką wyniosła ok. 30 kilometrów – i to na hali! Tempo odcinków było z początku spacerowe – 45 sekund. Rosło jednak o sekundę wraz z każdą kolejną serią. Po dojściu do dwusetek pokonywanych w 30 sekund należało utrzymać to tempo tak długo, jak tylko się da. King zrobił sto powtórzeń i zakończył trening efektownym podskokiem.
Trudno oceniać wyczyny Amerykanina tylko w kategoriach sportowych, ale jedno jest pewne: gdyby takich postaci było w bieganiu więcej, byłaby to dyscyplina dużo bardziej medialna.