Ludzie > Historie biegaczy > Ludzie
Pam Reed – królowa pustyni
Pam Reed podczas Badwater Ultramarathon. Fot. Getty Images
Po 31 godzinach i 24 minutach wpadła na metę Badwater Ultramarathon jako druga kobieta. Można powiedzieć, że daleko jej do wyników sprzed lat, gdy potrafiła na trasie tego biegu zostawić za sobą wszystkich – kobiety i mężczyzn. Tyle tylko, że na urodzinowym torcie Pam Reed są już 54 świeczki.
Trudno powiedzieć jaką historię miałaby dziś za sobą gdyby pewnego dnia nie zapragnęła być jak Olga Korbut. Od najmłodszych lat przepadała za sportem. Matka Karen Saari zaszczepiła w niej miłość do pływania. Woziła Pam na lekcje baletu, a to stepowania. Gdy nie bywała na zorganizowanych zajęciach pędziła po bocznych uliczkach Palmer na swoim żółtym rowerku. Chodziła też na taniec i gimnastykę. Ale Olga swoim występem gimnastycznym na Igrzyskach Olimpijskich w Monachium w 1972 roku zmieniła jej życie. Zdobyła złote medale olimpijskie na równoważni i za ćwiczenia na macie oraz srebro za ćwiczenia na poręczach, choć jej pierwsze występy nie rokowały na świetne noty, a na Igrzyskach wystąpiła w zastępstwie kontuzjowanej koleżanki. Pam chciała być Olgą. „Od tej chwili żyłam tylko dla sportu. Oddychałam i karmiłam się nim. Uprawiałam gimnastykę w każdej wolnej chwili: w piwnicy, na kanapie, gdzie się tylko dało” – opowiada Pam w swojej książce „Extra mile”. Najprawdopodobniej to właśnie fascynacja filigranową Olgą mierzącą 150 cm i ważącą poniżej 40 kg (w wieku 17 lat) wywołała u Pam anoreksję. Mając 14 lat młoda naśladowczyni zorientowała się, że jej koleżanki nabierają ciała, zaokrąglają się im piersi i biodra. „Za żadne skarby nie chciałam wyglądać jak one” – wyznaje. Jeśli miała zamiar coś w życiu osiągnąć – co w jej mniemaniu oznaczało, że będzie równie dobra jak Olga Korbut – musiała wyglądać jak ona. Drobna, szczupła lecz umięśniona i płaska jak deska. Podjęła świadomą decyzję, że przestanie jeść. Głodziła się. W szponach swojej obsesji trwała przez piętnaście lat i wyznaje, że skłamałaby gdyby powiedziała, że dziś jest od niej zupełnie wolna.
1000 bruszków
W szkole średniej nadal uprawiała gimnastykę sportową ale podchodziła do niej zdecydowanie bardziej realistycznie. Nie próbowała już zostać mistrzynią olimpijską. Grała w tenisa i dostała się do drużyny lekkoatletycznej. Z początku jednak niewiele w niej było zapału do biegania na długich dystansach. Gdy trener oznajmiał, że dziś mają przebiec pięć kilometrów Pam myślała w duchu „Chyba cię pogięło!”. Nie znosiła takiego rodzaju biegania, bo ją nudziło. Oszukiwała kombinując jak by tutaj skrócić dystans za plecami trenera. Trenowała bardzo dużo, wręcz obsesyjnie. Robiła minimum 1000 brzuszków dziennie i nadal starała się jeść jak najmniej. Koleżanki z drużyny tenisowej rozczarowywały ją tym, że w jej mniemaniu – kompletnie nie przykładały się do sportu. Doszła do wniosku, że kobiety generalnie nie lubią się wysilać. Dla niej samej treningi polegały przede wszystkim na ciężkiej pracy, nawet gdy sprawiały jej przyjemność.
Triathlon i bieganie
Biegała z początku dla utrzymania formy do gry w tenisa. Jeszcze w szkole średniej poznała swojego pierwszego męża – Steve’a Koskiego. Nie był to zbyt fortunny związek. Pam i Steve trochę się miotali, poszukiwali miejsca dla siebie, mieszkali to tu, to tam. Mieli dzieci – Tima i Andrew, i choć z początku bardzo ich to zbliżyło – później w ich życiu znowu było sporo frustracji i niedopasowania. Ona jak zwykle pocieszenia szukała w sporcie, a raczej w skrajnym wysiłku fizycznym. Prowadziła zajęcia z aerobiku i zaczęła startować w triathlonach. Anoreksja nabierała rozpędu, a wszystko pochrzaniło się do tego stopnia, że Pam wylądowała w psychiatryku.
Drugiego męża – Jima, Pam poznała w klubie fitness. Był zapalonym triathlonistą i właśnie w sporcie znaleźli nić porozumienia. Mina zrzedła wprawdzie Jimowi, gdy Pam solidnie wyprzedziła go podczas Ironmana w Kanadzie, ale choć wielokrotnie jej potęga wywoływała tarcia w ich małżeństwie – mąż musiał przyznać, że w sporcie idzie jej zdecydowanie lepiej i to ona ma szansę zajść znacznie wyżej. Miała w nim i dzieciach duże oparcie, choć przyznawała, że w większości sytuacji nie chciała żeby Jim był przy niej gdy się ścigała.
Królik doświadczalny
Do udziału w Badwater namówił ją Chuck Giles, zapalony sportowiec i zawzięty kombinator uwielbiający pogłowić się nad usprawnieniami, które mają pomóc sportowcowi wyprzedzić pozostałych w stawce. Pam wspomina, że gdy się z Chuckiem poznali miał pomysł, jak zwyciężyć w Badwater Ultramarathon i szukał zawodnika, którego mógłby otoczyć opieką. Który by podołał. Z początku pomyślała, że Chuck ma nierówno pod sufitem, a urabianie jej zajęło mu rok. Chuck miał za sobą wiele długich wyścigów kolarskich – jako zawodnik i członek ekipy wspierającej. Część pomysłów chciał wykorzystać w Badwater, bo ten – nietypowo w skali biegów ultra – jest wyścigiem całkowicie supportowanym. Ekipa biegacza porusza się samochodem. Wozi nie tylko jedzenie i picie czy medykamenty, ale może również mocno wpływać na komfort biegacza polewając go wodą, chłodząc lodem – na wszelkie możliwe sposoby. Ograniczeniem jest tylko wyobraźnia i regulamin zawodów.
Fot. Filip Bojko
„Chuck uwielbiał tworzyć coś, na co nie wpadł jeszcze nikt przed nim. A ja jestem jego królikiem doświadczalnym, na którym rozwija swój wynalazczy geniusz. Oczywiście żartuję, bo przeważnie robi świetne rzeczy” – wspomina Pam w swojej książce. W Badwater kreatywność Chucka znalazła ujście przede wszystkim w innowacyjnych systemach chłodzenia. Jechał obok Pam rowerem i spryskiwał ją wodą. Gdy zakazano używania rowerów podczas wyścigu, zaprojektował rozpylacz i wmontował go w joggera – biegowy wózek, których później też zakazano. Jednym z ulubionych patentów Pam był półpłynny drink winogronowy z na wpół zmrożonego napoju energetycznego Ultra Fuel. „Chuck wymyślił, aby podłączać blender do zapalniczki w samochodzie ekipy. Miał dziwaczne pomysły, ale w tym piecu hutniczym w zapadłym kącie świata składały się na nieziemski luksus” – wspomina Reed.
Zraszanie. Fot. Stewart Cook/ Rex Features
Pustynne zwierzę
Sporą przewagą Pam, poza rewelacyjną, niezwykle kreatywną ekipą wspierającą było jej świetne przystosowanie do biegania w upale. „Odkąd pamiętam jestem wręcz uzależniona od sauny – im gorętsza, tym lepsza. Jeszcze w Tucson biegałam codziennie przez trzy godziny w temperaturze dochodzącej do 38 stopni Celsjusza. W Badwater bywa o wiele goręcej, co już nie jest aż tak przyjemne, ale i tak znoszę to lepiej od większości ludzi, co mi bardzo ułatwia sprawę” – opowiada.
Trudno jej było wyjść z szoku, gdy podczas jej pierwszego Badwater w 2002 roku, w środku nocy, gdzieś za punktem widokowym Father Crowley, czyli za 135. kilometrem dowiedziała się, że biegnie na pierwszej pozycji. Do mety ciągle było bardzo daleko. Ten wyścig liczy 217 km! A ostatnie 21 jest ciężką szkołą dla psychiki. Dystans, który na biegu ulicznym amator robi w półtorej, dwie godziny, tutaj – pod koniec walki z pustynią rozgrzaną do białości może zająć cztery przy pomyślnych wiatrach, a nawet znacznie więcej. Krajobraz jest wprost odrealniony. Przebiega się przez osobliwe formacje skalne Alabama Hills, gdzie nakręcono setki westernów. Pam poruszała się w nim już iście kowbojskim krokiem. Słaniała się na umęczonych nogach. Ale do końca dotarła pierwsza, z nowym rekordem trasy – 27 godzin i 56 minut. Na ostatnich metrach dołączyła do niej cała jej ekipa. „Przekroczenie linii mety było dla mnie niczym śmierć i narodziny jednocześnie. Płakałam, pozwalając w ten sposób, by uszło ze mnie całe napięcie. Chociaż starałam się na tym nie skupiać, przez sporą część wyścigu strasznie się bałam. Nie wiedziałam jak moje ciało zareaguje na ten nieprzytomny upał. Teraz chciałam tylko usiąść. (…) Ludzie bombardowali mnie pytaniami, ale chyba po raz pierwszy w życiu, ja – Gaduła, zaledwie coś wymamrotałam” – wspomina w swojej książce Pam.
Podczas biegu schudła trzy kilogramy, mimo że ekipa faszerowała ją jedzeniem w płynie. Craig Bellmann z jej supportu wspomina, że jej stopy wyglądały jak hamburgery. Pęcherz na pęcherzu. Ale Pam szczególnie się nie przejęła. Zrobiła operację opatrywania i sprzątania całego tego chaosu, pozakładała opatrunki i następnego dnia poszła na lekkie rozbieganie żeby przyjrzeć się Mount Whitney. Nie mogła wyjść ze zdumienia jak wielu ludzi nadal było na trasie.
Fot. Badwater.com
Wygrać ze wszystkimi
Zwycięstwo kobiety w klasyfikacji generalnej tak trudnego wyścigu było wydarzeniem wręcz piorunującym. Nie obyło się bez złośliwości i krzywdzących komentarzy. Jedni uważali ją za królową ultra, inni mówili, że zwycięstwo zawdzięcza tylko swojej ekipie, której zaradność i kombinowanie wielu się nie podobało. Inni mówili, że po prostu się jej udało – ot, miała farta. „Niby tak dobrze mi poszło, bo wystartowałam o szóstej rano. Nie szkodzi, że wszystkie kobiety rozpoczęły o tej samej godzinie – to dało mi przewagę” – wspomina Pam. Zdarzały się też komentarze, że kobieta, która wygrała Badwater jest z gruntu podejrzana i może powinno się jej zrobić badanie chromosomowe. „No cóż, do tej pory wydałam na świat trzech synów, więc sądzę, że takie badanie byłoby absolutnie zbyteczne!” – śmieje się Pam.
Po zwycięstwo wróciła jeszcze w rok później, w 2003 roku. Ekipa miała w zanadrzu kolejne usprawnienia, a ona miała już doświadczenie z poprzedniego startu. W swojej karierze Pam wygrała wiele wyścigów, często dając popis swojej niezwykłej wytrzymałości i silnej woli oraz pragnienia by ścigać się na najwyższym poziomie. W 2003 ustanowiła rekord Ameryki kobiet w biegu 24-godzinnym. W 2005 przebiegła 300 mil czyli około 480 km bez snu, pokonując ten dystans w okolicach 80 godzin. Jej podejście do biegania i sportu w ogóle jest bezkompromisowe. Zawsze wspinała się na szczyt swoich możliwości jeśli chodzi o rywalizację. Bycie najszybszą kobietą jej nie wystarczało. Musiała spuścić łomot wszystkim. Nawet teraz, mając 54 lata, nie tylko wróciła by przebiec 217 km w pustynnym skwarze, ale wspięła się na drugi stopień podium. Jej wielkim osiągnięciem jest również to, że choć podchodziła do sportu tak obsesyjnie, sprawdziła się również na wielu innych polach – jako matka i żona czy organizatorka maratonu w Tucson.
15 września na polskim rynku pojawi się tłumaczenie książki „Extra Mile” („Jeszcze jedna mila”) wydana przez Galaktykę. Warto sięgnąć po tę lekturę żeby zajrzeć do głowy człowieka, który żyje sportem i rywalizacją, nie odkładając innych sfer życia na bok.
Więcej informacji na temat książki na stronie Wydawnictwa Galaktyka.
Zachęcamy także do słuchania naszego podcastowego cyklu „Czy tu się biega?”.