fbpx
Tony Krupicka - ikona biegania naturalnego w USA

Czytelnia > Czytelnia > Reportaże

Powrót do korzeni, czyli bieganie naturalne

Tony Krupicka - ikona biegania naturalnego w USA

Tony Krupicka – ikona biegania naturalnego w USA

Fala przyjdzie z zachodu. Z manią na wszystko, co „organiczne”. Na rękodzieła, marchewkowe ciasto i dojazdy komunikacją zbiorową. Chociaż prawdę mówiąc, to modę na powrót do natury już mamy. Zarówno w świecie produktów, imprez czy idei treningu.

Żeby ruszyć na trasę, należy wykonać pracę, która przyczyni się do poprawy stanu środowiska

Co będzie się działo za kilka lat? Nie wiemy, które akcje przywędrują do nas zza oceanu pierwsze, ale będzie „zielono”. Albo przynajmniej zieleniej. Zwłaszcza, że większość przedsięwzięć nie wymaga wielkich nakładów finansowych, a raczej pomysłowości i umiejętności łamania schematów.

Przykłady? Jan Ward, organizator Fall Cross Race w Kolorado, wpadł kilka lat temu na pomysł by poszerzać pakiety startowe wszystkim uczestnikom, którzy pojawią się na starcie na rowerach, przyjadą autobusem lub autem w kilka osób. Wiadomo – w USA niemal każdy ma wielki samochód z 3 litrowym silnikiem, a  podróż autobusem to domena niższych klas społecznych. Pomysł promocji ekologicznych zachowań spodobał się firmie Smartwool – producentowi sportowych skarpet i rękawic wykonanych z wełny. Dzięki prostemu zabiegowi Jan miał wkrótce do rozdysponowania sporą pakę cennych podarunków.

Wniosek. Chcesz mieć dostojnych i bogatych sponsorów – postaraj się by Twoje działanie łączyło się z ekologią. Chcesz przyciągnąć uwagę mediów i zrobić coś więcej niż bieg na kilka kilometrów w lasku na przedmieściach? Graj na zielonej nucie.

Polska awangdarda

Michał Horodeński wraz zeStefanem Stefańskim od roku prowadzą cykl ekobiegów. Idea jest prosta. Przed startem uczestnicy nie wykładają gotówki. Bieg finansują sponsorzy m.in. Toyota i Ikea. Płatność za start jest inna. Żeby ruszyć na trasę należy wykonać pracę, która przyczyni się do poprawy stanu środowiska. „Na początku zastanawialiśmy się czy to się przyjmie. Że zamiast od razu ruszyć z kopyta, trzeba będzie założyć rękawice, wziąć wory i wyzbierać śmieci z Lasku Bródnowskiego. Mimo to przyszło kilkanaście osób”. Później – na Toyota EkoMaraton Targówek 2010 walutą startową było szkło, plastykowe butelki, puszki i papier. „Okazało się, że nie zawsze łatwo jest znaleźć w domu butelki po piwie. Nie każdy pije piwo. Ludzie zaczęli pytać sąsiadów, czy zbierać surowce w pracy. Wywołaliśmy nieco ruchu”.

Hydrapouch – specjalny elastyczny kubek, który można powiesić na pasie i nieść ze sobą przez całą trasę

W Polsce Michał ze Stefanem są pionierami. Ciągle ich imprezy przegrywają w sytuacjach, gdy w pobliżu organizowany jest klasyczny bieg na asfalcie, z wpisowym, pucharami, medalami. Łatwiej o pretekst by zrezygnować ze startu. Ale idea ekomaratonu zdobywa coraz większą popularność i wkrótce powinno się udać zgromadzić 300 osób na starcie (na tyle są w tej chwili przygotowani logistycznie).

Powrót za ocean

Wiele imprez w USA, zwłaszcza terenowych odchodzi od rozdawania napojów w kubeczkach. Nawet papierowych. Po biegu walają się one często wiele kilometrów od punktu odżywiania. Pół biedy jeśli biegacz rzuci kubek prosto na szlak. Obsługa pewnie go sprzątnie w czasie zwijania trasy, ale wszystko co wyląduje poza zasięgiem wzroku, zostanie w lesie na lata. Na prestiżowych zawodach ultra pojawiły się specjalne bidony mocowane do dłoni, tak by biegacz mniej napinał mięśnie niosąc ten niewielki, ale znaczący ciężar. Na każdym punkcie żywieniowym zawodnicy zatrzymują się na chwilę i napełniają zbiornik z dystrybutora.

Na krótszych imprezach popularność zdobywa hydrapouch – specjalny elastyczny kubek, który można powiesić na pasie i nieść ze sobą przez całą trasę. Został wyposażony w automatyczne zamknięcie. Jest wygodniejszy od tradycyjnego naczynia, z którego picie bywa bardzo uciążliwe. Przy szybkim biegu, często połowa zawartości ląduje na koszulce. Pomysłowa konstrukcja hydrapouch przepuszcza wodę dopiero po naciśnięciu, a kubek wyposażony jest w ustnik. Cena? Oczywiście horrendalna jak na polskie warunki – 15 dolarów. Ale coraz częściej w ramach wpisowego można dostać jeden egzemplarz.

Kolejna sprawa to korzystanie z lokalnych zasobów. Zaangażowanie miejscowych firm. To nawet w Polsce wygląda absurdalnie, gdy organizator mieszka w Gdańsku, a robi imprezę w Karkonoszach. Przywozi ze sobą kilkadziesiąt osób obsługi, ratowników, wyposażenie biura, wielką dmuchaną metę, nawet wodę mineralną. Uzasadnienie jest najczęściej logistyncze. Albo brakuje czasu by poszukać kontaktów na miejscu. Policzcie. Ile zanieczyszczeń generują dziesiątki samochodów krążące po Polsce by zapewnić zaopatrzenie? Na to mało kto jeszcze patrzy u nas.

Z drugiej strony potrzeba zaledwie kilku telefonów i rozmów z lokalnymi producentami. Andrzej Sochoń – organizator biegu „Kierat” na 100 km w Limanowej sam mieszka pod Warszawą, a co roku jeździ przez pół Polski na swój bieg. „Gdy wpadłem na pomysł imprezy w Beskidzie Wyspowym, zacząłem od poszukania ludzi, którzy mogą w tym pomóc. Tak znalazłem lokalne biuro turystyczne Limatur, wolontariuszy z Tymbarku i wiele firm z Limanowej. Z całego sztabu organizacyjnego liczącego setkę osób, tylko garstka pochodzi z innych regionów”. W tej chwili strona internetowa „Kieratu” jest wręcz przeładowana logotypami drobnych i większych lokalnych sponsorów i patronów.

Piekarze, producenci wody mineralnej, stolarze, hotelarze. Oni mają swoje kontakty. Często bardzo dobre. A widok biegacza zajadającego na mecie drożdżówki z cukierni zza rogu? Bezcenny. Nie wydziwiajmy jeszcze by drożdżówka była z pełnoziarnistego zboża z ekologicznych upraw. O tym porozmawiamy za parę lat.

Tony Krupicka - ikona biegania naturalnego w USA

Tarzan, Jezus i inni

Bieganie traktuje jako rozrywkę, nie pracę, bo na życie zarabia prowadząc zajęcia na uczelni

Zwróciliście uwagę na okładkę? Na faceta o wyglądzie Jezusa, sunącego gładko nad powierzchnią ziemi. To Anton Krupicka z Boulder w Kolorado. On tak sunie zwykle 3 godziny dziennie. Czasem dłużej. Nie stosuje żadnego planu treningowego. Nie uznaje suplementacji. Nie ma trenera. Ostatnio się ucywilizował i prowadzi nawet bloga, ale jego przyjaciele wspominają, że przez wiele miesięcy potrafił mieszkać w schowku u koleżanki, a na zawody przyjeżdżać i spać – gdziekolwiek, choćby w toalecie. Tak zresztą spędził noc przed prestiżowym wyścigiem Leadville 100, co nie przeszkodziło mu go wygrać (nazwa 100 nie jest przypadkowa. Tam biegnie się 100 mil i pokonuje przełęcze powyżej 3000 m n.p.m). Tony Żyje bardzo prosto – wręcz ascetycznie. Nie robi praktycznie treningów tempowych, interwałów. Bieganie traktuje jako rozrywkę, nie pracę, bo na życie zarabia prowadząc zajęcia na uczelni. Nie jest w stanie spędzić na jednej pętli więcej niż pół godziny, bo trafia go szlag. Trenuje więc na ścieżkach w Kolorado. Długo. Czasem także boso – choć nie robi z tego afery. Po prostu. Najpierw tłucze czterdziestokilometrowe wybieganie, a na koniec zdejmuje buty i truchta spokojnie po trawie przez kilka minut. Można by przypuszczać, że na tafli jeziora czułby się równie swobodnie. Jest jednym z tych, którzy nie zakładają pulsometru.  Biegają, bo sprawia im to niekłamaną przyjemność. Do tego osiągają niesamowite rezultaty. Oczywiście, że się ścigają, ale kwestia zajętej lokaty nie zaprząta im myśli. Jest przedstawicielem nowego plemienia ultramaratończyków, które właśnie dorasta w Górach Skalistych. Młodziaków trenujących jak szaleni, a równocześnie mających w głębokim poważaniu nagrody pieniężne, splendor olimpijskich igrzysk, kontrakty sponsorskie. Dowodzą oni, że nie zawsze liczy się trening z naukowym podejściem. Że można bawić się biegiem, nawet ścigając się na wysokim poziomie.

Biały Koń

Niedawno ukazała się na polskim rynku książka „Urodzeni Biegacze” Chrisa McDougalla, w której autor opowiadając historię wyścigu w meksykańskich kanionach, przy okazji przedstawia ideę beztroskiego podejścia do sportu.  W USA to aktualnie sportowy bestseller wyprzedzający na liście sprzedaży Amazon wszystkie historie z Lancem Armstrongiem, zdrady Tigera Woodsa i poradniki typu „Zrzuć 10 kg w 3 dni – sprawdzona metoda!”. Jedną z głównych postaci jest Caballo Blanco (hiszp. biały koń) – człowiek który uciekł ze Stanów Zjednoczonych i zamieszkał pośród indian Tarahumara – słynnych biegaczy. Tam nie dość, że nauczył się przemierzać dziesiątki kilometrów w dokuczliwym skwarze i na szlakach, które trudno w ogóle nazwać szlakami, poznał również indiańską filozofię opartą na empatii, wyciszeniu i chęci niesienia pomocy. Pozbył się praktycznie wszystkich dóbr doczesnych z wyjątkiem sandałów i starych szortów. Zamieszkał gdzieś lecz nie wiadomo gdzie i biegał – jak piorun.

Historia sprzedaje się tak dobrze, bo nie dość, że jest sprawnie napisana, to jeszcze prawdziwa

Caballo Blanco rzeczywiście zorganizował w marcu 2006 roku wyścig – spotkanie długodystansowych mistrzów Tarahumara z przedstawicielami amerykańskiej elity ultramaratonu. Nie było tam tłumu reporterów, bo i temat mało popularny, a wynik sportowy – bez cyferek.

Młodzi, szybcy i dobrzy

Dzień przed wielką imprezą sam robił maksymalnym tempem 4 okrążenia stadionu, po czym z wytrzeszczonymi oczami sapał w twarz swojemu uczniowi: Może będziesz w stanie pobiec szybciej Elliott, ale nie dasz rady pobiec ostrzej niż ja, po chwili padał w trawę

Książka stała się swego rodzaju przełomem. Czymś jak narodziny jazzu – spontanicznej improwizacji, zamiast sztywnych reguł odziedziczonych po starej szkole.

Szef górskiego teamu La Sportiva – Buzz Burrell zauważa, że mamy do czynienia z narodzinami nowego gatunku biegacza. „To nie są ludzie, którzy starają się pokonać swój wewnętrzny niepokój czy „ból istnienia”. Nie biegają ze spuszczoną głową, orząc kolejne kilometry zastępując ruch ciągiem liczb. Nie traktują cierpienia i bólu jako czegoś szlachetnego, czy pozwalającego stać się lepszym człowiekiem. Oni po prostu są dobrymi ludźmi. A ich bieg jest ekspresją radości i wolności. Można to zobaczyć w swobodzie biegu Krupicki”.

Spróbujcie kiedyś pobiec w jego stylu. Przed siebie. Z gołą klatą. Bez planu na konkretny kilometraż. Zmierzając tam, gdzie zaprowadzi Was ciekawość. „Do tamtego zagajnika”. „Za tamtą górkę”. Sprawdzaliśmy – takie ćwiczenie pozwala rzeczywiście odbyć kilkugodzinny trening bez monotonii. Trzeba się przede wszystkim wyluzować. Zgodzić na bieg po głębokich kałużach, krzakach, czasem po zaoranym polu. Po powrocie do domu uśmiech w kształcie banana jest nieunikniony. A jeśli spojrzy się na wystukany dystans – Uffff… sporo tego. Może nie precyzyjnie pod tempo „bieg ciągły – pierwszy zakres”. Ale motywacja jest mocarna. Do powtórzenia treningu, do wyjścia następnego dnia. I ryzyko wypalenia po kilku miesiącach staje się minimalne.

Rezygnacje z naukowego podejścia można znaleźć w szeroko dyskutowanych treningach Kenijczyków, którzy biegają do upadłego, zwykle w grupie. Łamią zasady, zdając się na intuicję, a równocześnie są niepokonani. Ale to nie to. To nie bieganie naturalne.

Bo Kenijczycy nie trenują dla radośc. Gdy skończą robić wyniki i zarabiać pieniądze – zapuszczają brzuchy. Jeśli szukać wzorca naturalnego biegania w elicie, warto zerknąć kilkadziesiąt lat wstecz – do Percy’ego Cerutty – australijskiego filozofa i trenera. Jego najbardziej znanym wychowankiem był Herb Elliott–mistrz olimpijski na 1500 m z 1960 roku. Percy nie uznawał bieżni, interwałów. W komunikacji z zawodnikiem nie podawał konkretnych temp. Jak wspomina Herb „On po prostu umiał odpowiednio zainspirować i dać mi poczucie sensu w tym co robię. Potrafił wyczuć kiedy jestem zaangażowany. A kiedy był tego pewien – mógł odejść”. Trening pod okiem Australijskiego ekscentryka był wyjątkowo ciężki. Roiło się w nim od podbiegów na piaszczyste wydmy. Dwie trzecie jednostek stanowiły akcenty. Percy stawiał jakość nad ilość, ale te sesje zrobiły mu łatkę kata, gotowego zajeździć zawodnika na śmierć. Wobec siebie też nie stosował taryfy ulgowej. Miał niezwykły sposób rozładowywania stresu przed startem. Dzień przed wielką imprezą sam robił  maksymalnym tempem 4 okrążenia stadionu, po czym z wytrzeszczonymi oczami sapał w twarz swojemu uczniowi „Może będziesz w stanie pobiec szybciej Elliott, ale nie dasz rady pobiec ostrzej niż ja”, po chwili padał w trawę.

Percy eksperymentował także z dietą, którą dziś nazwalibyśmy wegańską. Jadł otręby pszenne w czasach, gdy inni widzieli w nich jedynie paszę dla zwierząt. Przez wiele lat wystrzegał się wszelkich gotowanych produktów i żywił głównie owocami i warzywami. Przy okazji czytał setki książek i kształcił się na wszelkie dostępne sposoby. W wieku 51 lat pokonał milę w 4 minuty i 51 sekund.

Erwan ekstremista

Jeszcze dalej poszedłErwan le Corre – lider ruchu MovNat. Zauważa on, że umiejętność szybkiego biegania, a nawet wszechstronny rozwój triatlonisty, są bezużyteczne w momencie kiedy spotykamy się z zagrożeniem życia. Coś co dla człowieka pierwotnego było naturalne – wyskoczenie z posłania i natychmiastowy bieg, często nago, bo przy chacie zaczął kręcić się jakiś zwierz – teraz jest nie do pomyślenia. W sytuacji, pożaru, czy pogoni za złodziejem biegacz najpierw musi założyć skarpetki, buty i dopiero może ruszać. Jeśli po drodze będzie do przeskoczenia płot, wysokie okno do wyskoczenia – zrezygnuje.

Dlatego Erwan szkoli zarówno wyżyłowanych długodystansowców jak i napakowanych chłopców z siłowni jak przestawić swój usystematyzowany trening na naturalną improwizację. Jak zamienić atlas z 30 funkcjami na kilka kamieni, różnej wielkości które Erwan ciska przed siebie z wprawą obrońcy częstochowskich murów. Według niego najważniejsza jest niezależność od warunków. Biega więc w samych szortach po skałach, piachu, kamieniach. Uczy sprawnie czołgać się w zaroślach by znajdować się poniżej kolczastych gałęzi. Siłę i gibkość ćwiczy wspinając się na drzewa i skały. Przy okazji adaptuje to do współczesnego świata – ćwiczy skakanie z dachu, włażenie na balkony, słupy. Do tego dokłada elementy sztuk walki.

To szalone pomysły, ale doskonale trafiające do dziecięcych zapędów, które tlą się w każdym z nas.

Manifest gołych stóp

Zrzucenie butów to krok, który wydaje się naturalny. Choć nie zawsze rozsądny. O bieganiu boso pisaliśmy bardzo obszernie w numerze wakacyjnym 2007 r. Jednak temat wraca do nas niczym bumerang dzięki publikacjom Daniela Liebermana (to on rozpoczął lawinę naukowych i treningowych rozważań swoim artykułem w „Nature”, który był przytaczany później przez dziesiątki dzienników i pism na całym świecie). Dowodzi, że stopa Potem wydrukowano „Urodzonych Biegaczy”, gdzie autor nie namawia do bosego biegania, ale wielokrotnie stara się udowodnić, że dotychczasowe teorie projektowania obuwia są nieskuteczne, a wręcz szkodliwe.

Bieganie boso, jako najbardziej naturalne zawsze miało swoich zwolenników, ale teraz sprawa jest wyjątkowo nagłośniona. Zaletą pozbycia się butów jest wymuszenie lądowania na śródstopiu, dzięki temu nie występuje mocne uderzenie piętą o podłoże, które standardowo bywa amortyzowane przez warstwę pianki i nasze stawy. Bez butów angażujemy więcej mięśni stopy, a siła lądowania jest łagodzona przez elastyczne rozcięgno podeszwowe i ścięgno Achillesa. Niestety w praktyce gdy neofita naturalnego biegania spróbuje pokonać na dzień dobry 10 km bez butów – wróci do domu z potwornym bólem łydek. Jeśli jednak okaże cierpliwość i będzie się adaptował powoli, może znacząco poprawić swoją technikę, ekonomię ruchu i zmniejszyć ryzyko kontuzji. Czołowi biegacze, zwłaszcza terenowi, wprowadzają do swojego planu sesje na bosaka. Zwykle jednak trwają one kilka-kilkanaście minut.

W książce „Urodzeni Biegacze” przytoczony jest nawet przykład trenera Vina Lananna, amerykańskiego guru:

(…) Kwiecień 2001 roku. Dwóch przedstawicieli Nike przyglądało się treningowi drużyny Uniwersytetu Stanforda. Jednym z obowiązków należących do przedstawiciela firmy jest rozmowa ze sportowcami, których koncern sponsoruje i wysłuchiwanie wszelkich uwag na temat sprzętu, wypytywanie, które buty wolą i tak dalej. Jednak było to cokolwiek utrudnione, ponieważ tak się złożyło, że wszyscy biegacze ze Stanford postanowili… w ogóle nie zakładać butów. – Vin, o co chodzi z tym bieganiem na bosaka? – przedstawiciele Nike zawołali w stronę Vina Lananny, głównego trenera drużyny Stanforda. – Wysłaliśmy wam za mało butów? Trener podszedł do nich, by udzielić wyjaśnień. – Co prawda nie potrafię tego udowodnić – powiedział – ale jestem przekonany, że kiedy moi zawodnicy trenują boso, biegają szybciej i odnoszą mniej kontuzji.(…) Gdyby usłyszeli te słowa od kogokolwiek innego, goście z Nike pewnie przytaknęliby z czystej uprzejmości i zignorowali całą sprawę, ale opinia wyszła od jedynego trenera, z którego zdaniem poważnie się liczyli. Podobnie jak w przypadku Joego Vigila, o Lanannie rzadko mówiło się bez używania rzeczowników „wizjoner” albo „innowator”. W ciągu zaledwie dziesięciu lat, przez które Lananna pełnił funkcję trenera w Stanford, jego podopieczni z drużyny biegaczy torowych i przełajowych zdobyli zespołowo pięć tytułów mistrzów NCAA oraz dwadzieścia dwa indywidualne trofea. (…) Przedstawiciele Nike poczuli się nieco zawiedzeni, gdy usłyszeli, że według Lananny najlepsze buty, jakie miała do zaoferowania firma, że tak powiem – nie dorastały do pięt gołym stopom(…). „Zdaję sobie sprawę z tego, że dla firmy produkującej buty sportowe wizja sponsorowanej drużyny, która nie korzysta z reklamowanego produktu, to nic dobrego, ale przecież ludzie przez tysiące lat funkcjonowali bez obuwia. Problem, jak sądzę, tkwi w tym, że butami staramy się poprawić naturę i po prostu przesadzamy. Naprawiamy coś, co wcale nie wymaga naprawy. Moim zdaniem, wzmocniwszy stopę poprzez bieganie boso, zmniejsza się ryzyko problemów ze ścięgnem Achillesa, kolanem i plantar fasciitis (czyli zapaleniu rozcięgna podeszwowego, przyp. red.)” (…)

Ten fragment poświęcony bosonogiemu bieganiu –  w książce uważanej za manifest biegania naturalnego, spowodował lawinę w USA. Wydano nawet specjalny podręcznik biegania bez butów. Firmy takie jak Vibram, produkujące minimalistyczne obuwie zwielokrotniły swoje obroty. Rewolucja wkrótce zaczęła pożerać swoje dzieci. Idea biegania bez jedynego kosztownego sprzętu, zmieniła się w targowisko. Buty Five fingers w pięciu wersjach, skarpetki Injinji, które mają rozdzielone palce, by pasować do Five fingers, zestawy do samodzielnej produkcji sandałów w stylu Tarahumara, mokasyny biegowe z 2 mm podeszwą, nie mówiąc już o szeregu modeli adaptujących jedynie częściowo postulaty naturalnego stylu – Nike Free, Ecco biom, inov-8. Wszystkie produkty oczywiście tanie nie są. Ale skoro jest potrzeba i ludzie z kasą – to rynek śmiga, niezależnie od tego, że najbardziej ekologiczne są sandały ze starej opony, które nawet po przetrandportowaniu do Europy i dorzuceniu marży dystrybutora kosztują ok. 50zł.

Natomiast Ci, którzy w butach z mega poduchą, wsparciem i wodnym masażem narzekają na bóle, po ich zrzuceniu prawdopodobnie szybko dorobią się kolejnych kontuzji

Dodatkowo okazało się, że bieganie nie jest takie bezpieczne i beztroskie jak by się wydawało. Nie chodzi tu o urazy spowodowane szkłami czy kamykami na drodze. Te nie stanowią zagrożenia. Oczywiście, trening bez butów wzmacnia wspomnianego Achillesa i rozcięgno, ale przez to że powoduje w tych miejscach zwiększone obciążenie. A jak to zwykle z obciążeniem bywa – może powodować uszkodzenia, naderwania, zapalenia.

Pierwszym najczęściej spotykaną kontuzją jest zapalenie rozcięgna podeszwowego. Specjaliści w USA (m.in. Steve Pribut – jeden z najbardziej cenionych podiatrów zajmujących się biegowymi kontuzjami) już zaobserwowali  sporą liczbę urazów, które u obutych biegaczy zdarzają się bardzo rzadko. Niektórzy mówią weręcz o epidemii. Wniosek? Pozbycie się butów nie zawsze uchroni nas przed urazem. Możemy zamienić siekierkę na kijek. Ból kolana na ból pięty.

Co gorsza, w większości przypadków Ci, co nie mają powodu wzmacniać swoich ścięgien, bo dysponują poprawną biomechaniką i rzadko trafiają do lekarza, mogą swobodnie świecić bladymi stopami na asfalcie. Natomiast Ci, którzy w butach z mega poduchą, wsparciem i wodnym masażem narzekają na bóle, po ich zrzuceniu prawdopodobnie szybko dorobią się kolejnych kontuzji.

Wychodzi na to, że kontuzje w naszej dyscyplinie za nic sobie mają trendy i technologie.

Jesteśmy czy nie?

Prawda jest smutna. Nie wszyscy jesteśmy urodzonymi biegaczami

Chris McDougall próbując przekonać czytelnika, że jesteśmy stworzeni do długich dystansów, przytacza kilka faktów dotyczących naszego anatomicznego przystosowania do biegu – mocarne ścięgno Achillesa, które różni nas od małp, mięsisty pośladek, brak futra dający możliwość chłodzenia przez całą powierzchnię ciała. Specyficzna jest także budowa naszej stopy – wygiętej w łuk i sprężystej, w przeciwieństwie do szympansiej płaskiej.

W porównaniu ze świniami, małpami jesteśmy zatem świetnie przystosowani do biegu – zwłaszcza długodystansowego ze stałą, niezbyt wysoką prędkością. Znaleziono także dowody na to, że legendarne polowania na antylopy poprzez zagonienie ich na śmierć, nie są fikcją. Że nasza umiejętność chłodzenia pozwala przegrzać uciekającego zwierzaka. Wszystko wygląda pięknie dopóki nie przyjrzymy się niektórym przedstawicielom naszego gatunku. Czy każdy dwumetrowiec jest w stanie poruszać się zgrabnie jak Michael Jordan? Co z krępymi grubokościstymi sztangistami, których nogi pozwalają bez wysiłku wykonać z miejsca salto, ale nie dają szans na pokonanie kilometra bez zadyszki. Co astmatykami (10% populacji), płaskostopcami (20-30%), czy zwykłymi kanapowymi kartoflami których niechęć do ruchu jest większym problemem niż wszystkie fizyczne dolegliwości.

Prawda jest smutna. Nie wszyscy jesteśmy urodzonymi biegaczami. Nie wszyscy nawet przy starannym treningu pod okiem specjalisty, da radę poczuć wiatr we włosach wbiegając na metę maratonu poniżej 3 godzin od startu. Tak jak autor tego artykułu zawsze dostawał litościwą trójkę na wuefie gdy tylko trzeba było czymś rzucić – palantówką, piłką lekarską czy inną. Mimo ambicji i w sumie niezłej sprawności, nie dawał rady. Pewnie w pierwotnym plemieniu szybko by porzucił oszczep i znalazł sobie jakąś inną specjalizację w trakcie polowań. Może finalnie zostałby szamanem, ostatecznie… wioskowym głupkiem.

Krzysztof Dołęgowski, Powrót do korzeni, czyli bieganie naturalne”, lipiec-sierpień 2010

Chcesz być zawsze na bieżąco? Polub nas na Facebooku. Codzienną dawkę motywacji znajdziesz także na naszym Instagramie!
Zachęcamy także do słuchania naszego podcastowego cyklu „Czy tu się biega?”.
mm
Krzysztof Dołęgowski

Podoba ci się ten artykuł?

0 / 5. 0

Przeczytaj też

To już dziś! W piątek, 19 kwietnia rozpoczyna się 11. edycja Pieniny Ultra-Trail® w Szczawnicy. Podczas trzech dni imprezy uczestnicy będą rywalizować na 7 trasach od 6,5 do 96 kilometrów. W trakcie wydarzenia rozegrane zostaną […]

Szczawnica stolicą górskiego biegania, czyli startuje 11. edycja Pieniny Ultra-Trail®

Gościem czwartego odcinka cyklu RRAZEM W FORMIE. Sportowy Podcast, który powstaje we współpracy z marką Rough Radical jest Andrzej Rogiewicz. Znakomity biegacz, świeżo upieczony wicemistrz Polski w półmaratonie, “etatowy”, bo czterokrotny zwycięzca w Silesia Maratonie. […]

Zaufaj procesowi. Dobre wyniki rodzą się w ciszy. RRAZEM W FORMIE. Sportowy podcast – odcinek 4. z Andrzejem Rogiewiczem

Medal: najważniejsza nagroda dla wszystkich przekraczających linię mety, trofeum, którym chwalimy się wśród znajomych i nieznajomych. Jak będzie wyglądał medal 32. Biegu Konstytucji 3 Maja? Właśnie zaprezentowane wizualizację. Przy tej okazji dowiedzieliśmy się też, że […]

Oto on: medal 32. Biegu Konstytucji 3 Maja! PKO Bank Polski Sponsorem Głównym imprezy

Wszystkie tkanki mięśniowe naszego ciała pracują podczas biegu. Od ich dyspozycji i formy zależy końcowy wynik osiągnięty podczas zawodów. Wiadomo więc, że należy je wzmacniać stosując ćwiczenia poza treningiem biegowym. Jednak bywa tak, że po […]

Trening biegowy i trening siłowy w jednym

Z Katarzyną Selwant rozmawiała Eliza Czyżewska Czym jest trening mentalny?istock.com To wiedza, jak ćwiczyć głowę, taka siłownia dla umysłu. W skład treningu mentalnego wchodzą różne zagadnienia, np. wzmacnianie pewności siebie, wyznaczanie prawidłowej motywacji, cele sportowe, […]

Trening mentalny biegacza [WYWIAD]

Karmienie piersią a bieganie – czy to dobre połączenie? Jakie zagrożenie niesie ze sobą połączenie mleczanu z… mlekiem matki? Odpowiadamy! Zanim zajmiemy się tematem karmienie piersią a bieganie, przyjrzyjcie się bliżej tematowi pokarmu matki: mleko […]

Karmienie piersią a bieganie

Kultowe sportowe wydarzenie otwierające Warszawską Triadę Biegową „Zabiegaj o Pamięć” już 3 maja. Poznaliśmy wzór oficjalnych koszulek biegu – są w kolorze błękitnym i prezentują hasło „Vivat Maj, 3 Maj”. Ich producentem jest marka 4F, […]

Koszulka 32. Biegu Konstytucji 3 Maja wygląda właśnie tak! Marka 4f partnerem technicznym Warszawskiej Triady Biegowej

Choć największy podziw budzą Ci, którzy linię mety przekraczają jako pierwsi, to bohaterami są wszyscy biegacze. Odważni, wytrwali i zdeterminowani, by osiągnąć cel – wyznaczony dystansem 42 km i 195 m – w liczbie 5676 […]

21. Cracovia Maraton: 5676 śmiałków pobiegło z historią w tle