Wydarzenia > Aktualności > Wydarzenia > Relacje z biegów > Wydarzenia
Pożegnanie mistrzów – Mo Farah i Usain Bolt

Warszawa, 20.08.2014. Jamajski sprinter Usain Bolt pozuje do zdjęcia na Stadionie Narodowym w Warszawie. (gj) PAP/ Bartłomiej Zborowski
Dwóch wielkich mistrzów bieżni żegnało się w Londynie z kibicami, kończąc kariery podczas mistrzostw świata: Brytyjczyk Mo Farah na 10 000 metrów oraz Usain Bolt na setkę. Pierwszy kończy karierę stadionową na szczycie, drugi z pierwszą porażką od lat.
Sezon poolimpijski to często czas pożegnań. Do kolejnych Igrzysk jest daleko i niektórym starym mistrzom trudno jest znaleźć motywację do dalszego treningu. W tym sezonie, po zeszłorocznych Igrzyskach w Rio de Janeiro, lekkoatletyka traci dwie największe gwiazdy stadionu: Mo Faraha, króla długich dystansów oraz Usaina Bolta, cesarza sprintu. 34-letni Farah ma na koncie już 6 tytułów mistrza świata i 4 tytuły mistrza olimpijskiego. Dalszą motywację do ścigania chce znaleźć w biegach ulicznych, ale już bez takiej presji jak na stadionie. Brytyjczyk ma zamiar trenować w domu i nie jeździć na wielomiesięczne obozy treningowe, które spędzał z dala od rodziny – żony i czwórki dzieci.
31-letni Usain Bolt to najwybitniejszy sprinter w historii – rekordzista świata na 100 i 200 metrów, siedmiokrotny mistrz świata na tych dystansach oraz sześciokrotny mistrz olimpijski. Jamajczyk w ostatnich sezonach ma problemy z motywacją, dokuczają mu też drobne kontuzje. Od lat nie może zbliżyć się do rekordów życiowych i tajemnicą poliszynela jest, że chciał skończyć karierę już rok temu. Dał się jednak namówić sponsorom na jeszcze rok startów. Czy słusznie? Po dziewięciu latach niemal nieprzerwanych zwycięstw Bolt w Londynie doznał zaskakującej porażki i na metę wyścigu na 100 metrów przybiegł dopiero trzeci. Zwycięzcą został jego wieloletni rywal, Amerykanin Justin Gatlin, dwukrotny dopingowicz, od lat wygwizdywany na wszystkich stadionach świata. W wieku 34 lat został najstaszym mistrzem setki w historii tej konkurencji. Drugie miejsce zajął młody rywal – Christian Coleman, zaledwie 21-latek. Mimo to 55-tysięczna widownia stadionu w Londynie po zawodach skandowała nazwisko Bolta, najbardziej rozpoznawalnego lekkoatlety świata. Zwycięzca, Justin Gatlin, symbolicznie klęknął przed Jamajczykiem, uznając jego wieloletnią supremację.
Jeszcze bardziej owacyjnie witany i żegnany był Mo Farah. Brytyjczyk jest miejscową gwiazdą, mimo że ostatnie kilka lat spędził mieszkając w USA. W Wielkiej Brytanii jego sława jest porównywalna z gwiazdami piłki nożnej. Pięć lat wcześniej na tym samym stadionie zdobył podwójne złoto olimpijskie. Tym razem żegnał się z kibicami i było to pożegnanie pełne chwały. Afrykańscy rywale wyreżyserowali spektakl, który okazał się najciekawszym od lat biegiem na 10 000 metrów na stadionie. Raz po raz kolejny zawodnik zmieniał się na prowadzeniu, forsując wysokie tempo i próbując zamęczyć Brytyjczyka, znanego przede wszystkim ze znakomitego finiszu. Farah pokazywał jednak, że kontroluje bieg – po pięciu kilometrach wyszedł na chwilę na prowadzenie, machając do publiczności. Po kolejnych przyspieszeniach rywali na pierwszym miejscu znalazł się ponownie dziesięć okrążeń później – 600 metrów przed metą. To jego stała taktyka – Brytyjczyk prowadzi, zmuszając wyprzedzających rywali do obiegania szeroko i zanim zdążą go minąć, on sam kontruje atak. Od lat biega tak samo, ale piorunujący finisz sprawia, że rywale wciąż nie mogą znaleźć na to recepty. Ponownie było tym razem. Do ostatniej prostej wydawało się, że sprawa tytułu jest otwarta, ale dopiero wtedy Farah ruszył na poważnie.
Bieg na 10 000 metrów zakończył się znakomitym wynikiem – 26:49, dzięki mocnemu prowadzeniu rywali. Farah udowodnił, że sprawdza się w każdych warunkach i wygrywa niezależnie od tego, czy bieg jest wolny czy szybki. Zarówno on, jak i Bolt jeszcze pobiegną w Londynie – Farah na 5000 metrów, Bolt w sztafecie – ale symboliczne pożegnanie zostało już dokonane. Odchodzi dwóch wielkich mistrzów i nie wiadomo, czy znajdą się biegacze, którzy będą ich w stanie zastąpić. Czas na to jest – następne mistrzostwa świata dopiero za dwa lata, Igrzyska za trzy, za rok w kalendarzu mamy tylko mistrzostwa Europy.