Ludzie > Elita biegaczy > Ludzie
Rekordzista USA przyłapany na lotnisku ze środkami dopingującymi
Tam gdzie jest dym, musi być ogień? To podejrzenie jak ulał pasuje do znienawidzonego w kręgu rywali amerykańskiego rekordzisty w biegu na 25 kilometrów, Mohameda Trafeha. Właśnie został przyłapany na posiadaniu dopingu. I paradoksalnie, jest to dobra wiadomość dla świata sportu.
Mo Trafeh to na świecie mało znany biegacz. Nawet w Stanach Zjednoczonych nie należy do ścisłej elity rozpoznawalnych gwiazd. Mimo to dla rywali i części kibiców od lat był ilustracją najbardziej znienawidzonego zjawiska: prawdopodobnego dopingu, którego jednak nie dało się udowodnić.
Posiadający marokańskie korzenie Trafeh odnosił sukcesy już w szkole średniej. Po studiach zajął się zawodowym bieganiem na ulicy. Jego rekord życiowy w półmaratonie wynosi 1:00:39 – to doskonały wynik. Poprawił też rekord USA w biegu na 25 kilometrów, wynikiem 1:14:18. Ośmiokrotnie wygrywał różne uliczne mistrzostwa USA, głównie w półmaratonie i w biegu na 15 kilometrów. Nigdy jednak nie zdobył ani popularności, ani szacunku rywali. Dlaczego?
Ludzie znający świat biegu z dużym prawdopodobieństwem potrafią określić, czyje wyniki są podejrzane. Prowadzi do tego prosta analiza. Tak jest np. w przypadku części startujących w Polsce biegaczy ukraińskich czy kenijskich. Zdrowy rozsądek podpowiada, że coć tu nie gra, ale ponieważ badania nie są przeprowadzane, nie można tego udowodnić. Przypadek Trafeha jest podobny. W jego działaniu pojawiał się pewien schemat. Na długie okresy znikał i w tajemnicy przygotowywał się poza granicami kraju, w jego przypadku w Maroku. Otaczał się ludźmi i trenował w grupach, które mają złą reputację. Marokańczycy w ostatnich latach zaliczali dopingową wpadkę za wpadką, stając się jednym z krajów podejrzewanych o systematyczny, zorganizowany doping.
Trafeh nie był zainteresowany wynikami na bieżni ani uczestnictwem w prestiżowych imprezach typu mistrzostwa świata. Jako zawodnik kadry USA byłby stale kontrolowany. Pojawiał się jedynie tam, gdzie mógł liczyć na wysokie nagrody pieniężne oraz często brak badań antydopingowych. Niechętnie udzielał wywiadów, nie dzielił się z nikim swoim treningiem ani planami. Otaczał go nimb tajemnicy, w oczach ludzi związanych z lekką atletyką – był podejrzany. Na długie miesiące znikał opinii publicznej z oczu, a potem nagle pojawiał się i robił znakomity wynik.
W prywatnych rozmowach z amerykańskimi biegaczami jego nazwisko pojawiało się często. Zawsze w negatywnym świetle. Rywale od lat byli przekonani, że Trafeh jest dopingowiczem. To podejrzenie dzieliła amerykańska Agencja Antydopingowa, która od pewnego czasu zaczęła nękać biegacza ciągłymi kontrolami z zaskoczenia. Efekt był natychmiastowy: Trafeh przestał osiągać wyniki na wysokim poziomie. Tłumaczył to kontuzjami. Jako tło dodajmy, że doping przy pomocy EPO jest bardzo trudno wykrywalny. Pomaga wprowadzony parę lat temu paszport biologiczny, ale system nie jest jeszcze doskonały.
Służby antydopingowe mają jednak inna broń – profilowanie. Nie kontrolują masowo wszystkich biegaczy, ale skupiają się na najbardziej podejrzanych przypadkach. Kłania się tu zdrowy rozsądek – ludzie sportu mają orientację oraz doświadczenie i wiedzą, co jest możliwe, a co nie. W ostatnich latach profilowanie przyniosło fenomenalne efekty, masowo wpadali przede wszystkim biegacze z Maroka, Turcji oraz Rosji.
W końcu wpadł i Trafeh – nie na stosowaniu, ale posiadaniu zabronionego EPO. Agenci dopadli go na lotnisku. Za samo posiadanie bez lekarskiego orzeczenia tego środka dopingującego grozi wysoka kara. Mohamed Trafeh wystosował oświadczenie prasowe, w którym stwierdził, że kupił zabroniony specyfik, ale jeszcze nie zdążył go użyć, i że z powodu nagonki rezygnuje z uprawiania sportu.
W to oświadczenie nie wierzy praktycznie nikt w USA. Portal letsrun.com próbował porozmawiać z biegaczem, ale ten odmówił wywiadu. Przypadek ten jest potwierdzeniem tezy znanej w środowisku biegowym – tam gdzie jest dym, musi być ogień. Pewne biegowe przypadki są obrazą zdrowego rozsądku i jeśli dobrze poszukać, okaże się, że stoi za nimi doping. Amerykanom udało się wytropić podejrzanego od dawna Trafeha. Nam pozostaje marzyć, żeby podobny system zastosowano na biegach ulicznych w Polsce.