Czytelnia > Czytelnia > Felietony
Samotność długodystansowca… w sieci [FELIETON]
Rys. Krzysztof Dołęgowski
Znów oszalałem z zachwytu. W naszym szacownym miesięczniku znalazłem fragmenty dyskusji z forów internetowych. Drukowane forum. Niezmiernie urzekający koncept. Jeśli dobrze rozumiem, jest to ostateczny dowód na zwycięstwo tradycyjnej prasy nad internetem.
Rozochocony tym faktem, postanowiłem pobawić się w Wojtka Orlińskiego, mojego osobistego idola w materii analizy nowych mediów za pomocą starych. Konkretnie chodzi mi o wpływ internetu na BIEGANIE, ups, przepraszam – bieganie.
Jak powszechnie wiadomo, bieganie – jako forma spędzania czasu i sposób na utratę kalorii, eksplozję popularności zawdzięcza tylko i wyłącznie rozwojowi internetu. Tak, wiem, że pan Tomasz Hopfer radził sobie bez niego, ale mimo wszystko bieganie dzisiaj jest znacznie popularniejsze – i to pomimo braku jego charyzmatycznej osobowości. Internet jest po prostu najlepszym masowym remedium na fundamentalną bolączkę naszej dyscypliny.
Samotność długodystansowca? Dzisiaj nikt by już nawet nie wpadł na taki pomysł. Miliony stron poświęconych bieganiu – serwisy, fora, blogi, sprawiają, że biegacz-amator rozpoczynający swoją przygodę jest w stanie natychmiastowo zaspokoić swoje wszelakie instynkty stadne i zapędy towarzyskie. To po prostu działa. Rytmiczne machanie nogami jako uniwersalny i powszechnie dostępny lek na choroby cywilizacyjne i internet wyrastający na głównego ich sprawcę, są tak komplementarne – że aż nie mogę zrozumieć, jak to się stało, że ludzie biegali przed wynalezieniem WWW.
Taki stan rzeczy oczywiście rodzi pewne zabawne anomalie – znam spore grono osób (a i sam się do nich w pewnych okresach zaliczam) poświęcających swój wolny czas głównie na czytanie/pisanie o bieganiu, same treningi i zawody są tylko niewielkim (choć chlubnym) dodatkiem. W tym momencie nasuwa się podstawowe pytanie: Co tu właściwie jest pasją? Jeśli pasją jest samo rozprawianie o bieganiu – oczywiste stają się słowa Henryka Szosta (w jednym z wywiadów z 2010 r.), aktualnego rekordzisty kraju w maratonie: „Bieganie nie jest moją życiową pasją”. No cóż, są pasjonaci i są… biegacze. Tych drugich niestety jakby ubywa.
Przez długi czas nurtowała mnie jeszcze jedna kwestia. Jak to się dzieje, że polska elita biegowa, za wyjątkiem Mariusza Giżyńskiego, praktycznie nie istnieje w internecie? Co jest tym bardziej szokujące, jeśli spojrzymy na amerykański biegowy internet, gdzie sytuacja jest zupełnie odwrotna. Odpowiedź jest tyleż trywialna, co pesymistyczna: w USA istnieje dużo większa presja sponsorska na aktywność w mediach. Wyznacznikiem wartości marketingowej sportowca – a zwłaszcza biegacza (z racji, nazwijmy to delikatnie, niewidowiskowości dyscypliny) zamiast poziomu sportowego – staje się liczba kliknięć. W Polsce, póki co, sportowcy jeszcze blogów prowadzić nie muszą. Mogą po prostu biegać. Czego i wszystkim czytelnikom życzę.
Zdrówko!
Kulawy Pies, „Samotność długodystansowca”, Bieganie, kwiecień 2012