Blogi > Bartosz Mejsner > Blogi
Savoir-vivre?
Savoir-vivre (fr. savoir – wiedzieć, vivre – żyć; „znajomość życia”) czyli ogłada, dobre maniery, bon-ton, konwenans towarzyski, znajomość obowiązujących zwyczajów, form towarzyskich i reguł grzeczności obowiązujących w danej grupie- tyle znalazłem w wikipedii, ani jednego słowa o kulturze biegacza.
Mamy w Lublinie dwie, z prawdziwego zdarzenia, bieżnie lekkoatletyczne. Jedna, historyczna i ważna dla lubelskiej lekkiej atletyki- na Piłsudskiego czyli stadion Startu, druga wciąż pachnąca nowością, przy szkole na ul. Poturzyńskiej. Zwykle korzystam z tej pierwszej. Nie przeszkadzają mi nieliczne dziury w wysłużonym tartanie i zdemolowane, zawsze puste trybuny. Prawie martwy stadion gości nielicznych tu w Lublinie zawodników oraz rosnącą z roku na rok garstkę amatorów. Już podczas pierwszej wizyty na tym obiekcie otrzymałem jego instrukcję obsługi. Można ją sprowadzić do najważniejszej reguły- wewnętrzne tory służą do szybkiego biegania, zewnętrzne do wolniejszego. Do rozgrzewki służy korona stadionu i jego pokryty trawą środek. Rzadko zdarza się by ktoś łamał te wygodne dla wszystkich zasady. Kiedy pierwszy raz przyjechałem na drugą ze wspomnianych bieżni, zwyczajnie mnie zatkało. Otóż na pierwszym torze ujrzałem starszą panią spacerującą z kijkami do nordic walking. Tuż za nią, na drugim biegnąco- idącą galowayem parkę. Na trzecim i czwartym biegali w różnym, aczkolwiek spacerowym tempie biegacze. Pośród nich przeciskała się, usiłująca wykonać mocne akcenty dziewczyna- dwieście metrów po pierwszym torze, myk na drugi, tam kolejne sto i powrót na pierwszy. Tragedia. Miałem się odezwać, ale odpuściłem obiecując sobie, że to było po raz pierwszy i ostatni jeśli chodzi oczywiście o mnie.
Większość świata obowiązuje ruch prawostronny. To prosta reguła, na drodze stosują ją wszyscy bo nie sposób poruszać się inaczej. Na chodniku bywa różnie, nierzadko biegnąc zdarza mi się wpadać na kogoś idącego lub jadącego rowerem po niewłaściwej stronie. Przyzwyczaiłem się do tego, omijam, unikam, nie denerwuję się. Denerwuję się za to w górach. Im bliżej głównych atrakcji, im bliżej parkingów samochodowych i wejścia na szlak, tym gorzej. Najgorzej oczywiście w Zakopanym. Tabun poruszający się w stronę Morskiego Oka, Giewontu i Kasprowego Wierchu jest niezmierzony, zwłaszcza w wakacje. O bieganiu nie ma w tych rejonach mowy, chyba że rano lub późnym popołudniem. Nie tłok jednak jest tu najgorszy, a całkowity chaos i brak zasad poruszania się. Rodziny standardowo poruszają się całą szerokością szlaku, idąc jedno koło drugiego z niezadowoleniem odnosząc się do faktu, że z drugiej strony również idą ludzie. Kiedy ostatnio biegałem w Tatrach, na szybkim zbiegu nieomalże stratowałem idące lewą stroną dziecko. Kiedy przestraszony i zdenerwowany zwróciłem jego ojcu uwagę, że to niebezpieczne poruszać się pod prąd, dostałem po uszach. Nie wdając się w dalszą dyskusję pobiegłem dalej. Nie naprawię świata.
Oczywiście stadion i towarzystwo można sobie wybrać, można też biegać nocą kiedy chodniki są puste. Można wreszcie jeździć w góry poza głównym sezonem turystycznym i omijać drogę do Doliny Pięciu Stawów lub Chochołowskiej. Czy jednak nie należałoby próbować chociaż przywracać należny porządek? Czy to nie to samo co odwracanie głowy gdy ktoś wyrzuca w Parku Narodowym papiery lub puszki po piwie lub niszczy chronione rośliny?
Zachęcamy także do słuchania naszego podcastowego cyklu „Czy tu się biega?”.