fbpx

Czytelnia > Czytelnia > Reportaże

Szklarska Poręba – mekka polskiego maratonu

szklarska poręba

Fot. Piotr Dymus

Napisanie dobrej, udokumentowanej historii Szklarskiej Poręby (albo Pisarzewa, albo Schreiberhau – o czym za chwilę) to zadanie należące do gatunku science fiction. Archiwum miejscowości, o której pierwsze zapiski pochodzą z XIV wieku, zaginęło bez wieści w roku 1945. Na furmance.

Furmankę ostatni raz widziano gdy zmierzała w kierunku Polany Jakuszyckiej. Spłonęła? Została skradziona? A może cenne dokumenty zakopano gdzieś w miejscu, przez które niedawno przebiegała w drodze po pucharowe zwycięstwo sama Justyna Kowalczyk?

ZDJĘCIA: PIOTR DYMUS

Kocioł

Historia tej ziemi nie jest ani prosta, ani radosna – mówi mi na wstępie dr Przemysław Wiater, historyk Karkonoszy i Gór Izerskich, ale również szklarsko-porębski radny. Kiedy w roku 1945 „nastała tu Polska”  nowa władza zrobiła wszystko by namalować czarno-biały obraz rzeczywistości i historii. Nie liczyło się to, że Dolny Śląsk przez stulecia przynależał do różnych państw na politycznej mapie Europy. Bo przecież rządzili tu i Czesi i Prusacy, książęta śląscy i husyci, a przez pewien, zamierzchły czas nawet Polacy, choć mówienie o Karkonoszach jako o „prastarych ziemiach polskich” to naprawdę nadużycie.

Historia tej ziemi nie jest ani prosta, ani radosna.

Dr Wiater przeprowadził kilkanaście lat temu inwentaryzację nagrobków na starym cmentarzu ewangelicko-augusburskim w Dolnej Szklarskiej Porębie. Na dwieście kilkadziesiąt zachowanych nagrobków z okresu sprzed II wojny światowej nie znalazł ani jednego, który należałby do osoby noszącej polskie imię i polskie nazwisko.

– Wysiedlono stąd, jak i z całych Ziem Odzyskanych, prawie wszystkich obywateli III Rzeszy – dodaje historyk. A to przecież w większości byli po prostu mieszkańcy Sudetów, którzy żyli tutaj z dziada pradziada i stanowili swoistą mieszankę kulturową. Dość powiedzieć, że kierownikiem lokalnej grupy NSDAP w Szklarskiej Porębie był Richard Sambrowski.

Germański, zły Liczyrzepa

– Fobia na punkcie obrzydzania wszystkiego, co niemieckie, była tak potężna, że pierwsza książka, jaką wydano po wojnie na Dolnym Śląsku, nosiła tytuł „Liczyrzepa, zły duch Karkonoszy i Jeleniej Góry ” – podkreśla dr Wiater. Autor książki, Józef Sykulski uznał, że skoro duch gór był pochodzenia niemieckiego (albo, dla ścisłości, miejscowego i niepolskiego, czyli – podejrzanego), to na wszelki wypadek już w tytule przedstawił go polskich czytelnikom jako „złego”. Co ciekawe, w wydanej w kilka lat później przez tego samego autora innej pozycji książkowej Liczyrzepa (występujący już pod imieniem „Skarbnik ryfejski”) jest przedstawiony w tytule jako „opiekun mieszkańców Karkonoszy”. Widocznie zdążył się nawrócić z narodowego socjalizmu na nasz, polski.

Życie nowych mieszkańców Pisarzewa – taką bowiem nazwę nadano miejscowości, która wcześniej nazywała się Schreiberhau (czyli jakby „pisarska poręba”) – było trudne z kilku powodów. Najważniejszym z nich było poczucie tymczasowości i braku pewności jutra.

„Pierwsza książka, jaką wydano po wojnie na Dolnym Śląsku, nosiła tytuł „Liczyrzepa, zły duch Karkonoszy i Jeleniej Góry.”

To, co dziś wydaje nam się oczywistością – czyli fakt, że nasza zachodnia granica znajduje się na Odrze i Nysie Łużyckiej, przez wiele powojennych lat takie oczywiste nie było, bo powojenne państwo niemieckie – mimo że zdemilitaryzowane i zdenazyfikowane – uważało powrót do granic z roku 1938 jako rzecz naturalną i nieuniknioną. A mało kto wie, że nawet ówczesny wielki sojusznik i protektor Polski Ludowej – ZSRR – formalnie uznał zachodnie granice Polski dopiero w 20 lat po wojnie!

szklarska poręba

Igrzyska, których nie było

– Poczucie niepewności wśród nowych mieszkańców tych ziem potęgowała też czasem sama władza ludowa – zauważa dr Wiater.  Mieszkańcy zasiedlali domostwa, ale nie mieli żadnych formalnych praw do nich. Osobiście przekonał się o tym wybitny fraszkopis Jan Sztaudynger, który właśnie w Szklarskiej Porębie zajmował niewielki domek na uboczu. Niestety, wpadł on w oko miejscowemu milicjantowi, który zrobił wszystko, by poetę z tego domu wysiedlić. I dopiął swego.

Szklarska Poręba i Karpacz postanowiły wspólnie ubiegać się o prawo organizacji zimowych igrzysk olimpijskich w roku 1936.

Na kilka lat przed tym zanim w Schreiberhau nastała Szklarska Poręba, a mieszkańcy Karkonoszy dowiedzieli się, że są „niemcami” (właśnie tak z małej litery, bo po wojnie tak pisało się to słowo) – karkonoski kurort był cenionym ośrodkiem sportów zimowych. Tor saneczkowy (w roku 1922 rozegrano tu mistrzostwa Niemiec), tor bobslejowy (uznany w momencie otwarcia za najpiękniejszy i najnowocześniejszy na świecie; w roku 1932 rozegrano na nim mistrzostwa świata), trzy skocznie narciarskie oraz planowana hala do łyżwiarstwa szybkiego – wszystko to sprawiło, że Szklarska Poręba i Karpacz postanowiły wspólnie ubiegać się o prawo organizacji zimowych igrzysk olimpijskich w roku 1936! W wyścigu o olimpijski prestiż górą okazało się co prawda bawarskie Garmisch-Partenkirchen, ale nawet ta  porażka nie zmieniła faktu, że w te strony ciągnęły zimą rzesze turystów spragnionych sportu i rekreacji. Po II wojnie światowej obiekty sportowe zaczęły niestety popadać w ruinę. Jako ostatnia padła największa spośród skoczni narciarskich. Jeszcze w roku 1973 w mistrzostwach Polski startował na niej sam Wojciech Fortuna, jednak wkrótce drewnianą konstrukcję trzeba było rozebrać ze względów bezpieczeństwa. Dobrze, że w międzyczasie zawitał do Szklarskiej Poręby niejaki Jan Mulak.

Sport w sam raz

– Jan Mulak i Stefan Paszczyk to dwie osoby, którym polskie biegi zawdzięczają fakt, że w Szklarskiej Porębie są dobre warunki do treningów biegowych – stwierdza kategorycznie Wiesław Kiryk – były trener kadry narodowej w maratonie i legenda polskich biegów długich. Jan Mulak odkrył dla biegania Karkonosze, a Stanisław Stefan Paszczyk dał pieniądze na budowę tartanowej bieżni w Szklarskiej. Kiryk przez skromność nie dodaje jednak, że i jego zasługi w zbudowaniu legendy i potęgi tego miejsca są nie do przecenienia.

– Po studiach w Warszawie w latach 1951-54 dostałem skierowanie do pracy w wojsku – opowiada Kiryk. Najpierw był Zamość, wojska lotnicze, a potem – Oleśnica. I to w Ministerstwie Obrony Narodowej poznałem Jana Mulaka, który pełnił tam funkcję głównego konsultanta do spraw biegów. Zaczęliśmy razem wyjeżdżać na obozy, często dzieliliśmy pokój. To właśnie Jan Mulak wpoił mi ideę wolnych wybiegań i to on zaczął razem ze mną wychodzić na spokojne spacery w niższe partie Karkonoszy. Ja zacząłem z kolei sporo czytać i dowiadywać się o właściwościach tego miejsca. Okazało się, że w Szklarskiej Porębie panuje mikroklimat porównywalny z leżącymi o wiele wyżej partiami gór. Z punktu widzenia treningu wytrzymałościowego – idealnie – dodaje Kiryk.

Jan Mulak wpoił mi ideę wolnych wybiegań i to on zaczął razem ze mną wychodzić na spokojne spacery w niższe partie Karkonoszy.

Rzeczywiście. Jedną z tajemnic sukcesów Kenijczyków jest przecież stan permanentnej hipoksji – niedotlenienia, w jakim znajdują się żyjący na wysokości ponad 2 tysięcy metrów nad poziomem morza mieszkańcy Wyżyny Wschodnioafrykańskiej. My takie warunki mamy w wysokich partiach Tatr (gdzie biegać raczej się nie da) i w… leżącej na wysokości 700 metrów n.p.m. Szklarskiej Porębie. Podobno decyduje o tym częsta wymiana mas powietrza spowodowana wiejącym tu dość często wiatrom oraz pobliskie torfowiska Gór Izerskich.

Wyżej niż wysoko

W te 2 tysiące metrów to nie do końca chce mi się wierzyć – kręci głową Piotr Mańkowski, były średniodystansowiec, a później trener czołowych polskich maratonek. – Faktem jest jednak, że dość specyficzne ukształtowanie terenu i znaczne odcięcie od świata sprzyjają budowaniu formy.

Panie – mówi do mnie z pełnym przekonaniem wiozący mnie z dworca kolejowego taksówkarz, tutaj jest takie powietrze jak nigdzie indziej. Jeszcze w Jeleniej Górze trochę dusi, ale jak się tylko wjeżdża do Szklarskiej to od razu płuca inaczej pracują! Tu jest inne powietrze.

Faktem jest, że dość specyficzne ukształtowanie terenu i znaczne odcięcie od świata sprzyjają budowaniu formy.

Coś w tym jest. Niejeden biegacz przyjeżdżający do „mekki polskiego biegania” doświadcza zaskakującego uczucia biegania na zaciągniętym „ręcznym” oraz równie niespodziewanego „zwolnienia” hamulca po kilku dniach.

– Mój pierwszy pobyt tutaj to początkowa euforia (bo o Szklarskiej i jej magii wiele słyszałam) oraz straszne męczarnie w początkowej fazie – przytakuje wielokrotna mistrzyni Polski w półmaratonie Agnieszka Gortel-Maciuk. I kiedy już się tak umęczyłam, że byłam już pewna, że ja się do biegania w tej Szklarskiej nie nadaję, nagle organizm „puścił”.

szklarska poręba

Wojsko rules

Wróćmy jednak do trenera Kiryka. Korzystając z niezwykłych możliwości, jakie dawała mu praca w wojsku, rozwinął on system ogólnowojskowych eliminacji do kadry narodowej w biegach długich, stworzony jeszcze przez Jana Mulaka. Mulak stał bowiem za tak zwanymi Biegami Narodowymi Wojska Polskiego, które były naturalną selekcją młodych talentów. Corocznemu sprawdzianowi poddawano 6000 młodych zawodników, z których do centralnego szkolenia wojskowego wybierano 30 najlepszych. Tak odkryto i wyszlifowano talenty takich późniejszych asów jak Mamiński, Gajdus, Bebło czy Psujek.

Kiryk przekonał prezesa PKOl Stefana Paszczyka, że warto byłoby zastąpić czerwoną mączkę ceglaną stadionu w Szklarskiej tartanem.

Również Kiryk zaczął pracować nad pomysłem stworzenia w Szklarskiej Porębie prawdziwej kuźni polskich talentów na długich dystansach. Wiedział bowiem, że Szklarska ma odpowiedni mikroklimat, świetne trasy i renomę. Nie miała jednego – tartanowej bieżni. Polscy zawodnicy, chcąc pobiegać na tartanie położonym na odpowiedniej wysokości, musieli wyjeżdżać do Rumunii albo do Bułgarii. Kiryk przekonał prezesa PKOl Stefana Paszczyka, że warto byłoby zastąpić czerwoną mączkę ceglaną stadionu w Szklarskiej tartanem.

Trójtorówka

– Powiedziałem prezesowi, że warto byłoby zrobić tu jeden tor, a prezes na to: „Po co jeden, jak jest miejsce na trzy?”. No i tak powstała prawdziwa tartanowa bieżnia treningowa na wysokości 700 m. n.p.m.

Trener Kiryk zamieszkał w Szklarskiej i wokół niej budował naszą siłę.

Bieżnia i znajdujący się obok niej ośrodek w postaci sali gimnastycznej, siłowni oraz zaplecza hotelowego stały się oczkiem w głowie trenera, dzięki czemu polscy zawodnicy znajdowali w Szklarskiej idealne miejsce do przygotowań. Przez lata nie mieli potrzeby jeździć w wysokie góry – stosowali jedynie jedno z ulubionych narzędzi trenera Kiryka – „bodźcowanie”. Szklarska, Sopot i Wałcz. Te trzy miejsca wystarczały, by polski maraton był potęgą.

– Trener Kiryk zamieszkał w Szklarskiej i wokół niej budował naszą siłę – wspomina doskonały przed laty długodystansowiec, a obecnie trener, Tomasz Kozłowski. Miał co prawda swoje dziwactwa, ale generalnie był znakomitym szkoleniowcem – dodaje.

Wódz

Każdy zawodnik, który choć na krótko zerknął się z Kirykiem, jednym tchem potrafi wymienić nawet dziś te elementy, do których trener przywiązywał szczególną wagę.

– Dieta, nauka i poranny rozruch – recytuje Dariusz Kruczkowski, niegdyś bardzo dobry długodystansowiec (maraton w 2:14). – Dla mnie ten ostatni element był po prostu nie do przejścia, bo nie znoszę rannego wstawania. Ileż to razy próbowałem negocjować z trenerem żeby pozwolił mi wstawać chociaż co drugi dzień i ileż to razy trener kazał mi się pakować i wyjeżdżać – śmieje się „Kruczek”. Ale ja to jeszcze nic, bo wiedziałem, że trener pogada, pogada i mu przejdzie. Ale byli tacy, którzy trenera Kiryka bali się jak diabeł święconej wody. Do legendy przeszedł przypadek znakomitego biegacza Jana Zakrzewskiego, który trenera bał się tak, że tętno musiał mu mierzyć kolega z pokoju. Zakrzewskiemu na widok szkoleniowca puls skakał bowiem tak, że wyniki pomiaru dokonywanego ręką trenera były do niczego nieprzydatne.

Do legendy przeszedł przypadek znakomitego biegacza Jana Zakrzewskiego, który trenera bał się tak, że tętno musiał mu mierzyć kolega z pokoju.

Niestety, legendarna wręcz gderliwość trenera stała się pewnego razu pośrednią przyczyną tragedii. W roku 1990, w czasie jednego z licznych obozów w Szklarskiej Porębie, ówczesny rekordzista Polski w maratonie i zwycięzca maratonu w Berlinie – Bogusław Psujek – wybrał się na wieczorny „rekonesans” po mieście. Chcąc po zbyt późnym powrocie uniknąć wysłuchiwania z ust trenera „kazania”, postanowił wejść do znajdującego się na piętrze pokoju przez okno. W czasie wspinaczki spadł i uderzył głową w betonowy chodnik. Gdy znaleziono go rano jeszcze żył, ale reanimacja w szpitalu w Jeleniej Górze była spóźniona. Psujek zmarł.

Pługiem go!

Trudno przecenić rolę, jaką dla polskiego maratonu i Szklarskiej Poręby odegrał wieloletni trener z Oleśnicy. Zatrudniało go wojsko i on ten fakt wykorzystywał do maksimum. Wystarczył jeden telefon i już wysyłano specjalny pług do przetarcia zasypanej Drogi pod Reglami – podstawowej trasy treningowej w Szklarskiej. Trzeba było uzupełnić ubytek trocin na specjalnej opasce wokół tartanu na stadionie – już jechała ciężarówka z trocinami byle tylko zawodnicy mogli pobiegać po miękkim. Ale Kiryk lubił też zrobić show – podobno kiedyś na trening przywiózł go wojskowy helikopter, który wylądował na stadionie na oczach zdumionych gapiów. Choć może to tylko bajka, bo świadkowie tego zdarzenia jakoś nie chcą się ujawnić.

Wystarczył jeden telefon i już wysyłano specjalny pług do przetarcia zasypanej Drogi pod Reglami.

Na początku lat 90-tych stadion i sąsiadujące z nim budynki miasto wydzierżawiło spółce „Maraton”, w której jednym ze wspólników był Kiryk. Był na swoim i robił to, co kochał. Polscy maratończycy wciąż należeli do światowej czołówki (Jak Huruk był czwarty na mistrzostwach świata w roku 1991, Grzegorz Gajdus zajął takie samo miejsce w maratonie londyńskim). Przełomowy – w negatywnym sensie – okazał się rok 1996.

szklarska poręba

Nie ma mocnych

W czasie jednego z treningów przed olimpijskim startem w Atlancie Kiryk towarzyszył swoim zawodnikom, jadąc obok nich na rowerze. Mijali właśnie stojący z boku jezdni meleks, gdy nagle wysiadł z niego policjant. Wprost pod koła roweru Kiryka. Chcąc ominąć nieoczekiwaną przeszkodę trener gwałtownie skręcił, stracił równowagę i przewrócił się. Początkowo wydawało się, że upadek jest niegroźny. Później zaczęły się jednak zawroty głowy, a wkrótce potem nastąpił udar. A po nim – dwa kolejne.

Często mój dzień zaczyna się od tego, że odbieram telefon od trenera, który wypytuje mnie o trening.

– Drugi udar jest zwykle śmiertelny – mówi Kiryk, który w praktyce ma sparaliżowaną połowę ciała. – Ja jestem po trzech i żyję.

– Trener nie może żyć bez biegania – mówi mi z nostalgią jego były podopieczny Tomasz Kozłowski. – Często mój dzień zaczyna się od tego, że odbieram telefon od trenera, który wypytuje mnie o trening, a to jakieś drobiazgi, o moich zawodnikach. On dla biegania oddałby wszystko, a choroba i częściowe kalectwo są dla niego przekleństwem.

Trener, którego brakuje

Niestety, dramat trenera Kiryka boleśnie odczuła na swojej skórze także biegowa Szklarska Poręba. W trosce o serce Kiryk musiał wyprowadzić się na niziny (mieszka teraz w Oleśnicy), a pozostawiony przez niego ośrodek „Maraton” najlepsze lata ma już dawno za sobą. Pięć lat temu wymieniono co prawda tartan, ale zawodnicy narzekają, że ten nowy „to już nie to samo” co poprzedni. Próżno też szukać wysypywanej regularnie trocinami opaski to truchtania wokół tartanowych torów. Opaska wysypana jest teraz mączką ceglaną, która jednak jest dość twarda, a przy trochę większym deszczu zamienia się w błotnistą breję. No i jeszcze jedno – korzystanie ze stadionu od pewnego czasu stało się pewnego rodzaju logistyczną grą taktyczną.

Stadion jest przeznaczony dla lekkoatletów, ale żeby z niego skorzystać, trzeba sprytnie wkraść się w łaski zarządcy obiektu.

– Muszę powiedzieć, że nie bardzo rozumiem o co tu chodzi – mówi Dariusz Kruczkowski, który urodził się co prawda w Świdnicy, dużą część życia spędził w Gnieźnie, ale rodzinne szczęście w osobie żony znalazł właśnie w Szklarskiej. – Stadion jest przeznaczony dla lekkoatletów, wybudowany został ze środków publicznych, jest własnością miasta, ale żeby z niego skorzystać i potrenować na tartanie, trzeba sprytnie wkraść się w łaski zarządcy obiektu. Jeśli bowiem któryś z zawodników nie korzysta z bazy noclegowej ośrodka „Maraton” (będącego równocześnie zarządcą stadionu) to zwykle może trenować na bieżni tylko w wyznaczonych porach. Zwykle są to – zapewne najzupełniej przypadkiem – pory posiłków albo wczesne godziny ranne.

Nie ma idylli

– Przyjechałam do Szklarskiej potrenować, na dworze mróz minus 20, a na trening kazano mi przyjść na ósmą rano – żali się Agnieszka Gortel-Maciuk. Jak mam się o tej porze rozgrzać, żeby nie złapać kontuzji? – pyta retorycznie. Mam o ósmej rano robić szybkie treningi?

– Ja na stadion nie chodzę – dodaje Kruczkowski, który wciąż aktywnie biega i z powodzeniem próbuje swoich sił w biegach górskich. Nie będę się prosił niczyjej łaski.

Niestety, stadion i sąsiadujące z nim obiekty – znacząco odbiegające od definicji „nowoczesnych obiektów treningowych” – nie są jedynym problemem biegowej bazy Szklarskiej Poręby. Gdyby poprosić dowolnego biegacza o nazwanie „magicznych miejsc” Szklarskiej, to każdy wymieniłby bez wahania Drogę pod Reglami, Zakręt Śmierci, podbieg na Szrenicę, drogę na hutę, Polanę Krasnoludków i oczywiście stadion. Każde z tych miejsc –no, poza Szrenicą, która jak miała tak i ma 1362 metry wysokości – jest niestety z każdym rokiem w coraz gorszym stanie.

Mam o ósmej rano robić szybkie treningi?

– Droga pod Reglami cierpi przez drwali, którzy prowadzą nieustanne prace leśne i którzy miejscami uczynili z Drogi odcinek specjalny, na którym łatwiej skręcić nogę niż zrobić trening – mówi Tomasz Kozłowski.

– Za trenera Kiryka jak miał być trening to trener dzwonił gdzie trzeba i drwale przerwali robotę – dodaje Dariusz Kruczkowski. A teraz czasami nie da się przebiec.

Pokruszony asfalt

Zakręt Śmierci – czyli leżący już za Szklarską Porębą odcinek drogi w kierunku Świeradowa – służy biegaczom do wykonywania odcinków szybkościowych. Na asfalcie oznaczony jest każdy kilometr, a niemal płaska trasa sprawia, że miejsce jest prawie idealne. Prawie, bo miejscami dziury w asfalcie sięgają połowy łydki.

Polana Krasnoludków – miejsce rozruchów i treningów gibkości, zarosła niemal cała i w zasadzie mało kto na nią wchodzi. A asfaltowa droga na hutę – czyli podbieg w kierunku Polany Jakuszyckiej – po każdym większym deszczu zasypywana jest lawiną piasku i drobnych kamieni.

Wystarczyłoby bardzo niewiele aby te najbardziej elementarne problemy załatwić.

– Nie rozumiem zupełnie podejścia władz Szklarskiej – mówi Kozłowski, który na co dzień jest trenerem Yareda Shegumo, Radosława Kłeczka i Artura Kozłowskiego (z tym ostatnim nie łączy go pokrewieństwo). – Wystarczyłoby bardzo niewiele aby te najbardziej elementarne problemy załatwić i by biegacze nie narzekali na to, że znów ktoś skręcił nogę.

– W Szklarskiej bardzo brakuje centrum odnowy biologicznej z prawdziwego zdarzenia – mówi Agnieszka Gortel-Maciuk. Trening biegowy wymaga regeneracji – masażu, sauny, basenu. Wszystko to niby jest, ale stanowi część infrastruktury hotelowej, przez co jest niestety dość drogie. Gdyby takie centrum odnowy znalazło się w ośrodku sportowym i było dostępne w przystępnej cenie, to każdy z przebywających tu sportowców korzystałby z niego w sposób naturalny.

Braki

– Moim zdaniem już dawno powinna zostać wybudowana w Szklarskiej hala lekkoatletyczna z tartanem – dodaje Kozłowski. Nic skomplikowanego, prosta konstrukcja – taka jak w leżącym po czeskiej stronie Jabloncu – ale wystarczająca do tego, by w Szklarskiej można było trenować przez cały rok. Bo tu biegacze są przez cały czas. Grupy młodzieżowe, seniorskie, juniorskie, amatorzy i tak dalej. Taka hala to oczywista konieczność. Bo bez niej jest tak, że mistrzostwa Dolnego Śląska rozgrywane są w… Republice Czeskiej – śmieje się Kozłowski. To aż niepoważne.

Taka hala to oczywista konieczność.

A jeśli zdarzy się tak, jak podczas mojego ostatniego pobytu w Szklarskiej Porębie, że spadnie śnieg – to na stadionie obowiązuje bezwzględny zakaz wchodzenia na bieżnię. Zostaje wtedy Droga pod Reglami – o ile odśnieży ją pług…

No problem

Co ciekawe, prosportowo nastawione władze Szklarskiej Poręby w osobie burmistrza Grzegorza Sokolińskiego (jest założycielem lokalnego towarzystwa rowerowego i gorącym zwolennikiem narciarstwa) nie widzą w istniejącej sytuacji problemu, konsekwentnie unikając z nami rozmów na ten temat.  Ale w końcu jak jest stadion, Droga pod Reglami i pełno pensjonatów z bazą noclegową to o co chodzi?

– Chodzi o to – mówi Paweł Maślany, który przed laty ocierał się o kadrę w biegach długich, a i teraz pobiegnie maraton poniżej 2:30, że trzeba iść z postępem i dawać ludziom to, czego oczekują, a nie mówić im, czego mają oczekiwać.

W Szklarskiej, która żyje z turystów przyjeżdżających na narty, są dziesiątki pensjonatów.

Maślany postanowił stworzyć w Szklarskiej jeszcze jedno biegowe „magiczne miejsce”. Swoje własne. Kupił stary, niewykończony i zdewastowany budynek mieszkalny i po pięciomiesięcznym remoncie zamienił go w zalążek miejsca spotkań i pobytu biegaczy przybywających do „mekki”. Nazwał swoje miejsce „Chatą biegacza”. Nazwa trochę pretensjonalna, ale doskonale oddaje intencje Maślanego.

– Chcę, żeby bieganie było sposobem na życie i zdrowie – mówi szykując się do wyjścia na trening. W Szklarskiej, która żyje z turystów przyjeżdżających na narty, są dziesiątki pensjonatów. Ale żaden z nich nie wpadł na to, żeby kupić kosztujący 300 złotych stół do smarowania nart. Ja zrobiłem to jako pierwszy. Bo nie wystarczy czekać na ludzi z założonymi rękami. Trzeba dać im coś, czego potrzebują.

Czym chata bogata

Na razie „Chata biegacza” to 15 miejsc noclegowych, choć docelowo ma ich być dwa razy więcej. Ale co ważniejsze – „Chata” ma oferować atmosferę, rodzinne ciepło, wspólne spotkania w miniświetlicy i możliwość spotkania z przebywającymi właśnie w Szklarskiej tuzami polskiego biegania. W planach jest też założenie klubu biegowego „Regle Szklarska Poręba”, który zrzeszałby amatorów, ale i młodzież i był szansą na wspólne uprawianie ukochanej dyscypliny sportu.

– Szklarska Poręba była, jest i będzie mekką polskiego biegania – mówi z przekonaniem Maślany. Trzeba tylko sobie przypomnieć, po co biegacze tutaj przyjeżdżają.

Marek Tronina, Bieganie, maj 2012. Zdjęcia: Piotr Dymus

Chcesz być zawsze na bieżąco? Polub nas na Facebooku. Codzienną dawkę motywacji znajdziesz także na naszym Instagramie!
Zachęcamy także do słuchania naszego podcastowego cyklu „Czy tu się biega?”.
mm
Marek Tronina

Podoba ci się ten artykuł?

0 / 5. 0

Przeczytaj też

W niedzielę, 12 maja odbędzie się jedenasta edycja PKO Białystok Półmaratonu, największego biegu w Polsce wschodniej, imprezy z prestiżowego cyklu Korona Polskich Półmaratonów. Już wiadomo, że uczestnicy będą pokonywać dokładnie taką samą trasę jak przed […]

Trasa 11. PKO Białystok Półmaratonu. Zapamiętacie ją na długo!

Stowarzyszenie Sportowe Polskie Ultra zaprasza w sobotę, 20 kwietnia, na V edycję biegu „6 godzin pełnej MOCY”. Uczestnicy tej wyjątkowej rywalizacji powalczą o tytuł Mistrzyni i Mistrza Polski na dystansie czasowym 6 godzin. Wśród nich […]

V edycja biegu „6 godzin pełnej MOCY” w ten weekend na stadionie OSiR Targówek

W sobotę 25 maja odbędzie się 21. edycja Biegu Ulicą Piotrkowską Rossmann Run. Uczestnicy tradycyjnie pobiegną na szybkiej trasie o długości 10 kilometrów, której większa część prowadzi główną ulicą miasta. Jakie atrakcje czekają na biegaczy […]

21. Bieg Ulicą Piotrkowską Rossmann Run – trwają zapisy!

To już dziś! W piątek, 19 kwietnia rozpoczyna się 11. edycja Pieniny Ultra-Trail® w Szczawnicy. Podczas trzech dni imprezy uczestnicy będą rywalizować na 7 trasach od 6,5 do 96 kilometrów. W trakcie wydarzenia rozegrane zostaną […]

Szczawnica stolicą górskiego biegania, czyli startuje 11. edycja Pieniny Ultra-Trail®

Gościem czwartego odcinka cyklu RRAZEM W FORMIE. Sportowy Podcast, który powstaje we współpracy z marką Rough Radical jest Andrzej Rogiewicz. Znakomity biegacz, świeżo upieczony wicemistrz Polski w półmaratonie, “etatowy”, bo czterokrotny zwycięzca w Silesia Maratonie. […]

Zaufaj procesowi. Dobre wyniki rodzą się w ciszy. RRAZEM W FORMIE. Sportowy podcast – odcinek 4. z Andrzejem Rogiewiczem

Medal: najważniejsza nagroda dla wszystkich przekraczających linię mety, trofeum, którym chwalimy się wśród znajomych i nieznajomych. Jak będzie wyglądał medal 32. Biegu Konstytucji 3 Maja? Właśnie zaprezentowane wizualizację. Przy tej okazji dowiedzieliśmy się też, że […]

Oto on: medal 32. Biegu Konstytucji 3 Maja! PKO Bank Polski Sponsorem Głównym imprezy

Wszystkie tkanki mięśniowe naszego ciała pracują podczas biegu. Od ich dyspozycji i formy zależy końcowy wynik osiągnięty podczas zawodów. Wiadomo więc, że należy je wzmacniać stosując ćwiczenia poza treningiem biegowym. Jednak bywa tak, że po […]

Trening biegowy i trening siłowy w jednym

Z Katarzyną Selwant rozmawiała Eliza Czyżewska Czym jest trening mentalny?istock.com To wiedza, jak ćwiczyć głowę, taka siłownia dla umysłu. W skład treningu mentalnego wchodzą różne zagadnienia, np. wzmacnianie pewności siebie, wyznaczanie prawidłowej motywacji, cele sportowe, […]

Trening mentalny biegacza [WYWIAD]