Tomasz Zyśko: Jedni jeżdżą do Egiptu, ja jeżdżę na biegi [WYWIAD]
Tomasz Zyśko to biegacz, który w dystansach ultra odkrył swoją ogromną pasję. Chociaż nie ma przeszłości sportowej, obecnie startuje w najbardziej wymagających biegach na całym świecie. Na swoim koncie ma m.in. ukończone ultramaratonu 4 Deserts w Mongolii czy też Brasil135 Ultramarathon. W rozmowie z naszym portalem opowiada o tym, jak wyglądają takie biegi i przygotowania do nich oraz o wyjątkowych doświadczeniach, które dzięki nim zgromadził.
Czym dla ciebie jest bieganie?
Oj, dobre pytanie na początek. Może ja troszeczkę inaczej odpowiem aniżeli bezpośrednio i z tego wyjdzie po prostu, czym jest dla mnie bieganie. Przede wszystkim moja historia z bieganiem rozpoczęła się bardzo sztampowo. Nigdy nie byłem lekkoatletą, nawet w czasie młodzieńczym trzymałem się z daleka od sportu. Tak jak większość historii ludzi, którzy zaczęli biegać w pewnym momencie swojego życia, dopiero w sytuacji, kiedy zacząłem łapać problemy z nadwagą, to tak naprawdę przyszło mi do głowy, by coś ze sobą zrobić. I wtedy pojawiło się bieganie. Szybko stało się dla mnie sposobem na poradzenie sobie z ułomnościami fizycznymi. Ale bardzo szybko zrozumiałem też, że nie chodzi tylko i wyłącznie o ułomności fizyczne. To jest przede wszystkim oczyszczenie głowy, co poprawia codzienne funkcjonowanie. Zupełnie naturalne dla mnie jest to, że ludzie w pewnym wieku, na pewnym stanowisku, to też jest związane ze stresem, obowiązkami, muszą znaleźć sposób, żeby osiągnąć jakąś równowagę wewnętrzną. I to jest pierwsza rzecz, którą bieganie mi daje.
A kolejne?
Zauważyłem, że mając ok. godzinę czasu na trening, później korzystam z dobroczynnej mocy endorfin i jestem w stanie znacznie lepiej funkcjonować od strony psychicznej. A trzecia rzecz, to jest taka wiara w samego siebie. W momencie, w którym zrobiłem 5 km, zadałem sobie pytanie, czy jestem w stanie zrobić 7 km. Zrobiłem 7, to zastanawiam się, czy jestem w stanie zrobić 10. Później półmaraton, maraton i biegi ultra. I finalnie wylądowałem na tych ultramaratonach.
W jednym ze swoich wywiadów wspomniałeś kiedyś, że za młodu uważałeś wprost, że sport jest nudny. Wybacz bezpośredniość, ale w takim razie, co robisz właśnie w biegach ultra?
Każdy poszukuje jakiejś swojej drogi. Wydaje mi się, że za młodu bardziej byłem zorientowany na to, żeby zbawiać świat. Kiedy człowiek jest starszy i rozumie, że to zbawienie świata absolutnie nie jest możliwe, szuka czego innego. Ja zresztą mam dość kontrkulturową przeszłość. W związku z tym o wiele bardziej interesowały mnie rzeczy związane z tym, żeby doświadczać innych przyjemności życia, aniżeli tylko i wyłącznie funkcjonowanie w zdrowym otoczeniu. Ja wręcz bardzo szczyciłem się tym, że sportu nie uprawiam i bojkotuje to jako wyraz takiej skostniałej tradycji. Z czasem jednak zmieniło mi się to postrzeganie. I wiesz to jest tak, że jak pierwszy raz przebiegłem te 3 km, to było pamiętam w Bułgarii, to wcale z tego przyjemności nie miałem. Ale towarzyszyła mi duma z tego, że byłem w stanie to zrobić.
Dopiero, kiedy robi się to regularnie, przychodzi zadowolenie płynące z biegania, dochodzą endorfiny, to jest zupełnie inny początek dnia. Muszę tutaj dodać, że jestem klasycznym słowikiem, czyli budzę się bardzo wcześnie, ok. 4:30 i zaczynam biegać pomiędzy godziną 5:00 a 5:45. To jest zupełnie inny początek dnia, zupełnie inne samopoczucie i w tym momencie absolutnie nie wyobrażam sobie braku ćwiczeń z rana. Pewnie można to nazwać jakimś uzależnieniem od sportu, pewnie paru ekspertów od chemii mózgu powiedziałoby, że to są kwestie związane z ośrodkiem zadowolenia, wydzielaniem związków chemicznych do mózgu, itp., jednak tak to u mnie wygląda. Nagle okazało się, że z człowieka, który nigdy w życiu nie był w stanie przebiec 1 kilometra w szkole średniej, jestem całkiem niezłym biegaczem. W moim wieku, czyli określmy to jako 50+, jestem w stanie nawet zejść poniżej 40 minut na 10 km czy 1:30 w półmaratonie.
Przede wszystkim jestem w stanie łączyć przyjemne z pożytecznym. Z jednej strony bieganie z drugiej strony obcowanie i obserwacja przyrody. Docieram dzięki temu w takie zakątki, gdzie rzadko kto się wybiera.
Masz na swoim koncie wiele takich doświadczeń w różnych miejscach na świecie, np. w Mongolii czy Brazylii. Który z tych biegów jakoś szczególnie zapadł ci w pamięci?
Tych biegów rzeczywiście zebrałoby się trochę i są to różne historie. Poznałem wielu ludzi, wiele pozytywnych historii, czasami przełamywałem samego siebie, a czasami nie. Najgorszy, że tak to ujmę „wpiernicz”, dostałem na we Włoszech na Ipertrail S1, gdzie na dystansie powyżej 100 mil zdyskwalifikowano mnie, bo nie zmieściłem się w limicie czasowym. A przedtem nadmuchałem bańkę oczekiwań mówiłem, że będę starał się powalczyć itd. Nagle się okazało, że… nic z tego nie wyszło. I to była dla mnie bardzo duża lekcja pokory. Bieg był faktycznie bardzo ciężki, techniczny. Biegło się po skałach, kamieniach, także w zasadzie to bieganie nie było do końca takim bieganiem, bo zawsze trzeba było uważać, żeby gdzieś tam nogi nie skręcić.
Z najbardziej pozytywnych rzeczy, które pamiętam to mój występ w Brazylii, którego bardzo się obawiałem. Sama historia związana z tym biegiem jest dość śmieszna, bo się zapisałem tam rok wcześniej i czekałem z utęsknienieniem momentu, kiedy dostanę potwierdzenie że jestem faktycznie wybrany. Później trzeba było podjąć ogromny wysiłek logistyczny związany z samym wyjazdem do Brazylii. To bieg bardzo zbliżony swoim charakterem do Badwater. Dystans 135 mil, w większości biegnie się po drogach asfaltowych, jest dodatkowo pierońsko gorąco. Trzeba mieć samochód, support, który w 100 procentach jest odpowiedzialny za to wszystko, co jest biegaczowi potrzebne. W zasadzie szlak jest praktycznie nieoznakowany.
W momencie, kiedy następnego dnia rano miałem wylatywać, wieczorem zadzwonił do mnie Mario Lacerda, dyrektor biegu, i mówi: „Tomek – lecisz na własną odpowiedzialność. W Brazylii jest bardzo wysoka fala zachorowań na COVID, w związku z tym mamy problemy, aby was wystartować. Burmistrz ze względu na przepisy pandemiczne zdecydował, że żadne imprezy masowe nie będą organizowane”. Leciałem na drugi koniec świata, cały w nerwach w totalnie inny klimat, totalnie inne warunki. Na miejscu okazało się, że bieg jednak się odbędzie, tyle że w reżimie covidowym. Trzeba było mieć maseczki, nie było wspólnego startu.
Parę razy na trasie przeżyłem spore załamanie, ponieważ widziałem osoby, które mnie zwyczajnie mijały, były tak wypoczęte, że sam się dziwiłem, jak to możliwe. Jak się okazało, ten bieg ma wiele kategorii i można biec solo, ale można też w parach bądź trójkach, gdzie po prostu osoby biegnące się nie zmieniają. Ci, których widziałem jako świeżych faktycznie tacy byli, bo to osoby, które dopiero co się zmieniły, wychodząc z klimatyzowanego samochodu tylko i wyłącznie po to, żeby przebiec 2 kilometry i dać kolejną zmianę (śmiech).
A jak Tobie ten bieg poszedł?
Tego dowiedziałem się zupełnie przez przypadek, ponieważ robiłem prezentację dla znajomych odnośnie tego jak wygląda ten bieg w Brazylii. Chciałem się dowiedzieć, ile osób wzięło udział i które miejsce zająłem. Przybiegłem na metę, wziąłem medal, zobaczyłem, że dotarłem przed 48 godzinami, miałem ok. 34 godziny, czyli dobiegłem ze sporym zapasem. Wiedziałem, że mam kwalifikację na Badwater, co było w mojej głowie absolutnie priorytetem.
Ponieważ wszyscy startowali o różnych porach, to ciężko było zorientować się, który tak naprawdę byłem. Pożegnałem się z Mario, wsiedliśmy w samochód i odjechałem. Dopiero później okazało się, że byłem 6. i było to bardzo sympatyczne zdziwienie. Ponadto okazało się, że mój czas jest najlepszym w ogóle spośród wszystkich obcokrajowców, którzy kiedykolwiek brali udział w tym biegu.
Myślę, że nie przesadzę, jeśli pogratuluję w imieniu całej redakcji. Powiedz jeszcze, jak wyglądają przygotowania do twoich biegów?
Staram się przygotować specyficznie, w zależności od tego, gdzie się wybieram. Chyba najdziwniejszy trening, który sobie robiłem był przed Mongolią, przed 4 Deserts, gdzie w upale biegałem z plecakiem obciążony książkami albo z tym to bagażem wspinałem się na górę piaskową. Biegałem w Magdalence podbiegi z plecakiem, aż ludzie się patrzyli na mnie jak na idiotę. Bo co za wariat biega w największym słońcu w okolicach południa przy ponad 30 stopniach Celsjusza? Ale wiedziałem, że w Mongolii będę miał do czynienia z piaskiem, będę musiał się wspinać.
Zupełnie inną metodę przyjąłem do przygotowywania się do dłuższych biegów. Podstawową jednostką treningową są długie wybiegania. Ale to nie wszystko, bo staram się być bardzo uniwersalnym biegaczem. Często biegacze ultra mówią, że absolutnie nie będą biegać po asfalcie. Nie wiem, jakie jest tego uzasadnienie, ale ja na przykład bardzo lubię biegi uliczne. Dlatego mam w planach w tym roku m.in. 17. Nationale-Nederlanden Półmaraton Warszawski. Zresztą to jest jeden z moich ulubionych biegów, rozpoczynam nim swój sezon biegowy.
Dodatkowo miło mi jest, że patronat nad biegiem przejmuje właśnie firma, w której pracuję. Tak więc zobowiązuje to, aby pobiec i to nie sam. Jako firma, w której DNA jest bieganie, posiadamy własną drużynę biegową składającą się z pracowników i współpracowników. Widząc na trasie osoby ubrane w białe koszulki z napisem „NN Running Team” można być prawie pewnym, że jest to albo osoba z naszej drużyny albo któryś z czempionów z Nike-NN team. Albo jedno i drugie (śmiech).
„Firma, w której DNA jest bieganie” – to bardzo ciekawe. Mógłbyś powiedzieć na ten temat nieco więcej?
Sport, a w szczególności bieganie, to jeden z filarów profilaktyki zdrowia, na który stawiamy w Nationale-Nederlanden. Od kilku lat jesteśmy sponsorem tytularnym cyklu biegów rodzinnych „City Trail”, a od tego roku również 17. Nationale-Nederlanden Półmaratonu Warszawskiego i 45. Nationale-Nederlanden Maratonu Warszawskiego. Z kolei Grupa NN współprowadzi zespół biegowy, w którego skład wchodzą największe gwiazdy biegania długodystansowego. Jak widać aktywnie działamy zarówno lokalnie, jak i globalnie. Co więcej, nawet wewnątrz firmy mamy zespół pracowników-biegaczy. Razem trenujemy oraz startujemy w zawodach. Chcemy zachęcać i motywować Polaków do ruchu, zdrowych nawyków czy regularnych badań. Jednak co równie ważne, angażujemy się przy tym społecznie. Dołączyliśmy do akcji #BiegamDobrze, czyli największej biegowej inicjatywy charytatywnej. W jej ramach zbierane są środki na wybrane organizacje, które pomagają podnosić jakość życia osób potrzebujących. Celem tych wszystkich działań jest przede wszystkim promowanie aktywności fizycznej i dbania o zdrowie. Myślę też, że na moim przykładzie możemy zobaczyć stosunek Nationale-Nederlanden do sportu. To raczej niecodzienna sytuacja, kiedy osoba znika na wiele tygodni, aby przebiec np. ultramarton w Brazylii. Mam to szczęście, że moi przełożeni rozumieją wartość tej pasji i umożliwiają mi jej realizowanie.
A jak wyglądają twoje przygotowania od strony logistycznej? Przeciętnemu zjadaczowi chleba trudno wyobrazić ile potrzeba zaangażowania, by wystartować w 4 Deserts czy Brasil135 Ultramarathon.
To jest temat rzeka. W momencie kiedy przygotowywałem się do 4 Deserts, dostałem spis absolutnie niezbędnych rzeczy od zawodników, którzy wcześniej przebiegli ten bieg. Oczywiście organizatorzy również weryfikuje wyposażenie z listy rzeczy, które są absolutnie niezbędne. Chociaż ograniczyłem się do wyposażenia absolutnie niezbędnego, plecak ważył ok. 10 kg.
Odrębną sprawą jest planowanie podróży. Już pomału staje się to u mnie w domu tradycją, że jeżeli wybieram jakiś taki niecodzienny bieg, to jedziemy po prostu tam całą rodziną. I przeważnie rodzina mnie supportuje. Do tego mam swojego rehabilitanta Jurka, którego gorąco pozdrawiam, który dba o to, żebym miał odpowiednio zregenerowane mięśnie. W Brazylii doszło do takiej sytuacji, kiedy na 4 czy 5 dni przed biegiem ja sobie biegałem w sandałkach biegowych i następnego dnia mięśnie odmówiły mi posłuszeństwa. Tylko i wyłącznie dzięki Jurkowi, który mnie zrehabilitował faktycznie mogłem stanąć bez żadnego bólu na starcie.
Do tego wszystkiego dochodzi kwestia całej logistyki na miejscu, gdy biegniesz z pełnym supportem. Potrzebny jest samochód, niezbędne wyposażenie lodówki: lód, woda, odżywki, jedzenie. Masz wówczas pełen bagażnik rzeczy, które są niezbędne do tego ażeby ukończyć taki bieg. Ja znaczny fragment tej mojej pasji biegowej finansuje samodzielnie. Jedni jeżdżą do Egiptu i siedzą z drinkami przy basenie, wcale nie uważam, że to jest złe, po prostu lubią tak spędzać czas, ja jeżdżę na biegi. Spędzam urlop aktywnie i łączę starty z ciekawymi wakacjami.
Biegi ultra wiążą się z możliwością zwiedzenia takich zupełnie innych miejsc w danym kraju. Dla mnie takim przykładem jest np. Mongolia. Bo kto z turystów miał okazję widzieć realny step, zachód słońca? Ja miałem przyjemność przebiec 250 km po mongolskim stepie i to jest absolutnie unikatowe doświadczenie. W Brazylii z kolei przeważnie turyści ograniczają się do Rio de Janeiro czy też San Paulo. Owszem to są bardzo ładne miejsca, ale to tylko ułamek Brazylii. A miejscowości w odległości 400-500 km od tych głównych atrakcji turystycznych są niesamowite, Brazylia jest naprawdę piękna, ludzie niesamowicie otwarci i życzliwi. I takie możliwości poznawania innych krajów, kontynentów daje mi właśnie bieganie.
Zachęcamy także do słuchania naszego podcastowego cyklu „Czy tu się biega?”.