Wydarzenia > Aktualności > Wydarzenia
ME, Zurych 2014: Yared Shegumo srebrnym medalistą w maratonie!
Yared Shegumo srebrnym medalistą Mistrzostw Europy w LA w maratonie! Fot. EPA/JEAN-CHRISTOPHE BOTT
Ostatniego dnia rywalizacji w lekkoatletycznych mistrzostwach Europy dochodzi do historycznego wydarzenia. Yared Shegumo zdobywa pierwszy w historii medal mistrzostw Europy w maratonie, zajmując drugie miejsce z czasem 2:12:00.
Maraton od początku miał w być w Zurychu polskim wydarzeniem – i był. Nie do końca tak, jak się spodziewaliśmy. Największy faworyt, czyli najszybszy obecnie biały zawodnik w maratonie, Henryk Szost, po 20 kilometrach zaczął odstawać od prowadzącej grupy. Miała w tym swój udział mordercza trasa. Biegacze mieli do pokonania cztery pętle, a na każdej z nich straszył stromy, kilkusetmetrowy podbieg. Wysoki, szczupły Szost miał na nim duże problemy i to właśnie na podbiegu po raz pierwszy stracił kontakt z grupą.
Z przodu działy się jednak fascynujące rzeczy. Po ośmiu kilometrach, które rozegrano w bardzo wolnym tempie, na czele znalazł się drugi z Polaków, Marcin Chabowski. Nie oglądał się, nie wahał, tylko popędził naprzód w tempie 3:00-3:02/km. Błyskawicznie nadrobił 15 sekund i do 30 kilometra tylko powiększał przewagę nad grupą. W szczytowym momencie było to 71 sekund i goniących nie było nawet widać. Chabowski wyglądał bardzo dobrze, biegł równym, dynamicznym krokiem i pozostawało tylko pytanie: czy da radę to utrzymać? Gdyby dał, nie było szans, żeby ktokolwiek go doścignął. 3:00/km to tempo na wynik 2:06, po wolnym początku mogło z tego wyjść 2:08. Tymczasem życiówka Marcina to 2:10, uzyskane w chłodzie na płaskiej trasie. Tutaj mieliśmy bardzo trudne podbiegi i coraz mocniej przyświecające słońce.
Koniec końców okazało się, że szarpnięcie było przedwczesne. Klasycznie po 30 kilometrach Chabowskiego złapał duży kryzys, w tym prawdopodobnie atak kolki. Dramatycznie zwolnił, zaczął łapać się za bok i przewaga topniała z każdą chwilą. Z grupy pościgowej, która w tym momencie zmniejszyła się tylko do 6 osób, oderwał się Włoch Danielle Meucci. Co ciekawe, kilka dni wcześniej startował w biegu na bieżni na 10 000 metrów i zajął tam wysokie, szóste miejsce, z czasem 28:19,79. Złośliwi komentowali, że Meucci biegnie ze wsparciem sił nieczystych, miał bowiem na koszulce numer… 666.
Na 35 kilometrze Meucci dogonił Chabowskiego, który w tym momencie praktycznie przeszedł do truchtu. Ale to nadal nie był koniec emocji. W grupie pościgowej cały czas biegł trzeci nasz reprezentant, Yared Shegumo. 15 lat wcześniej przybył do Polski z Etiopii, 12 lat temu otrzymał obywatelstwo, od tego czasu mieszka w Warszawie, trenując z kolejnymi polskimi szkoleniowcami. Świetnie mówi po polsku i od dawna czuje się obywatelem naszego kraju. 7 kilometrów przed metą Yared, do tej pory nie wychylający nosa ze zwartej grupy, wykonał pierwszy i decydujący ruch. Przyspieszył i oderwał się od Francuza i Hiszpana, z którymi biegł wcześniej. Jak na niego był to dość wczesny atak, zwykle bowiem Shegumo lubi czekać na ostatnie 2-5 kilometrów. I omal nie przypłacił tego utratą drugiego miejsca, na ostatnich trzech kilometrach przeżywał wyraźne męki. Wcześniej, na 36 kilometrze, minął Chabowskiego, a ten widząc to, zszedł z trasy z wyrazem bólu na twarzy.
Mistrzostwa Europy pokazały znakomicie, jak trudnym i taktycznym biegiem jest maraton. Biegacze, którzy zajęli czołowe miejsca, do 30 kilometra w ogóle nie byli aktywni – trzymali się z tyłu grupy, nie wychylali, nie przyspieszali. Marcin Chabowski jeszcze na 25 kilometrze czuł się i wyglądał doskonale, prowadził z dużą przewagą. 10 kilometrów później musiał przejść do truchtu. Mają rację klasycy, mówiący o tym, że „maraton zaczyna się po 30-tce„…
Trudno ocenić jednoznacznie start Polaków. Z jednej strony srebro Yareda to doniosły i historyczny wyczyn, ogromny sukces zawodnika. Ale z drugiej mamy wojskową reprezentację, która od kilku lat trenowała, przygotowując się do tego jednego, jedynego startu. Na 15 kilometrze Polacy prowadzili drużynowo, ale końcowe efekty okazały się marne: Marcin Chabowski i Henryk Szost zeszli z trasy. Szczególnie bolesna jest porażka Szosta, który już cztery lata temu jechał na mistrzostwa Europy z nadzieją na medal i podobnie jak teraz nie dał rady ukończyć biegu. Błażej Brzeziński był 43, ósmy od końca z tych, którzy ukończyli, z wynikiem, który nie dałby zwycięstwa nawet w biegu kobiet – 2:25:17. Z jednej strony mamy więc ogromny sukces, z drugiej – podobnie jak cztery lata temu nasi faworyci nie byli w stanie dotrzeć do mety. Polski Związek Lekkiej Atletyki nie bardzo wierzy w maratończyków i trudno mu się dziwić, patrząc na to, co wydarzyło się znowu w docelowej imprezie. Tym bardziej chwała Yaredowi, że potrafił sprawdzić się wtedy, kiedy było to najważniejsze.
Pełne wyniki maratonu dostępne po kliknięciu.
Zachęcamy także do słuchania naszego podcastowego cyklu „Czy tu się biega?”.