Zdrowie i motywacja > Psychologia biegania > Zdrowie i motywacja
Dlaczego warto pisać swój blog? Część 1.
Czytasz blogi biegaczy? Zastanawiasz się nad tym, aby rozpocząć pisanie własnego? To po prostu zacznij to robić. Jeżeli wahasz się dlatego, że nie wiesz, czy piszesz wystarczająco ciekawie, żeby ktokolwiek chciał to czytać… tym bardziej zacznij pisać – już, teraz, zaraz! Powiem Ci, jak to wygląda z perspektywy bardziej doświadczonej blogowej koleżanki.
Na początku kilka słów wstępu. Bloguję od… 2004 roku, czyli od 14. roku życia. Nie ściemniam. Nie byłam wtedy sportowcem, ba! – na szczycie listy moich marzeń było wtedy otrzymanie całorocznego zwolnienia z wuefu. Na blogu pisałam o tym, że hodowałam rybki i patyczaki, że bawiłam się z kuzynką na wielkim placu zabaw i o tym, które przedmioty w szkole lubię najbardziej. Swój obecny blog ioannahh.pl otworzyłam w 2010 roku, a konkretniej rzecz ujmując – dzisiaj, 8 grudnia, ma on 9. urodziny. Piszę na nim do dziś, bardziej lub mniej regularnie, głównie o sporcie, bo stał się on niepostrzeżenie bardzo dużą częścią mojego życia. I sport, i blog.
Nie jestem blogerką prowadzącą blog z myślą o zarabianiu na tej działalności. Owszem, utrzymuję się właśnie z klepania paluchami po klawiaturze, bo z zawodu jestem dziennikarką i copywriterką, ale mój blog – i w ogóle moja działalność internetowa związana z, by tak rzec, marką osobistą, nie jest skierowana na bezpośredni zarobek. Jeśli więc chcecie się dowiedzieć, jak pisać skuteczne teksty pod SEO, jak najszybciej spieniężyć swoją pisaninę i nawiązywać regularnie współprace z markami – ja Wam tego nie powiem. Mogę Wam jednak powiedzieć, dlaczego jestem przekonana, że pisanie bloga to działalność, która może przynieść Wam ogromnie wiele satysfakcji i profitów, które nie zawsze widać gołym okiem. Jeśli chcecie na nim zarabiać – również nie ma w tym nic złego. I jedno mogę Wam powiedzieć na pewno: to się nie stanie, zanim… nie zaczniecie pisać!
Po pierwsze: skarbnica wspomnień
Niedawno trafiłam na wpis Porannego Biegacza, który wymienił mnie jako jedną ze swoich ulubionych biegowych blogerek. Było mi z tego powodu bardzo miło, choć gdy przeczytałam opis z uzasadnieniem tego wyboru, przez chwilę nie wiedziałam, czy śmiać się, czy może jednak płakać! Autor napisał, że warto mnie czytać, bo jestem biblioteką fakapów i że z niedowierzaniem czyta się o moich konglomeratach pecha i dziwnych zbiegach okoliczności, które stają mi na drodze do wykonania treningu czy pomyślnego ukończenia zawodów. Gdy to czytałam, akurat zabierałam się do nagrania podcastu (bo od jakiegoś czasu, o dziwo, żwawiej mi się gada niż pisze, a efekty możecie ocenić, gdy wpiszecie w wyszukiwarkę „Co ona gada podcast”. Dajcie znać, bo jestem ciekawa Waszej oceny!). Jak łatwo się domyślić, szybko zmieniłam temat główny nagrania. Już myślałam, że swą refleksję zakończę na „och, doprawdy nie wiem o co chodzi, przecież nie miałam aż tak wielu dziwnych zdarzeń”, lecz wtedy – zgadnijcie co – weszłam na swój blog. Kliknęłam w pierwszą lepszą relację z zawodów i moim oczom ukazała się… No co tu dużo mówić: skarbnica errorów. I to nie był, nomen omen, nieszczęśliwy przypadek, bo również w innych relacjach narracja śmieszności w nieszczęśliwości była perfekcyjnie zachowana. Musiałam przyznać Porannemu rację.
O wielu z opisywanych zdarzeń już kompletnie nie pamiętałam (przy wszystkich setnie się ubawiłam). Okazało się po raz kolejny, że blog to cudowna skarbnica wspomnień; repozytorium historii, do których chętnie się wraca. Historia spisana dzień czy dwa dni po zawodach będzie jeszcze soczysta, świeża i kolorowa. Warto to wykorzystać! Za jakiś czas, gdy wrócimy pamięcią do danych zawodów, będą one dla nas tylko jedną z wielu imprez. Być może będziemy pamiętać szczegóły trasy albo to, że tego dnia panowały ekstremalne warunki atmosferyczne. Ale… to by było na tyle. Byłoby szkoda, bo każdy start jest przecież niezwykłym przeżyciem związanym z całym spektrum emocji. Warto przelać swoje myśli na papier, zanim staną się mglistym wspomnieniem. Nie mamy co prawda myślodsiewni jak Harry Potter i nie możemy wyjąć sobie z głowy historii, aby odtwarzać ją wciąż i wciąż w niezmienionej formie, bez końca, ale wiecie co? Wygląda na to, że blog jest do tego równie dobry!
Będziecie błogosławić swój pomysł otwarcia bloga, jeśli znajdziecie się w procesie przygotowań do zawodów, na których byliście już rok czy kilka lat wcześniej. Prawdopodobnie dopiero wtedy, gdy przeczytacie, że depozyt był daleko od linii startu i zmarzliście, idąc w jej kierunku, przypomnicie sobie o tym zagadnieniu. Tego będzie mnóstwo. Spóźnialskość organizatora, oznaczenie trasy, ciasne zakręty – czy o tym wszystkim będziecie pamiętać po latach? Jest oczywiście szansa, że przeczytacie coś podobnego na blogu innej osoby, jednak tylko Wasze własne wspomnienie będzie tak żywe, że niemożliwe do pominięcia. Ale właśnie – być może dzięki opisywaniu swoich doświadczeń pomożecie komuś innemu w odnalezieniu się na danej imprezie. A stąd już tylko krok do nowych znajomości, dodania sobie animuszu i czucia się na zawodach jak na własnym podwórku w otoczeniu samych dobrych, życzliwych znajomych. Ale to już kolejny temat, który opiszę w następnej części. A Wy w międzyczasie załóżcie sobie blogi!