Koronawirus szansą dla zawodów na stadionie
Czy ograniczenia związane z epidemią koronawirusa wpłyną na odrodzenie zawodów biegowych na stadionie? W obliczu zakazu rozgrywania biegów masowych starty na bieżni wydają się ciekawą i bezpieczną alternatywą.
Imprezy masowe są na razie zakazane i wygląda na to, że ten stan ulegnie przedłużeniu. W wersji pesymistycznej, w tym roku nie odbędzie się żaden duży bieg. Pewną nadzieję daje jedynie zapowiadane dopuszczenie imprez sportowych do 50 osób – czyli potencjalnie można brać pod uwagę starty falowe w takiej ilości. Sytuacja zmienia się jednak praktycznie z dnia na dzień, co dla organizatorów imprez jest sytuacją na tyle niekomfortową, że nie wiadomo, czy którykolwiek z nich zdecyduje się na organizacje jakiegokolwiek wydarzenia. Może się bowiem okazać, że liczba chorych nagle wzrośnie i bieg zostanie odwołany choćby dzień przed rozegraniem. W takiej sytuacji, szczególnie gdy organizatorzy walczą o przetrwanie, trudno od kogokolwiek wymagać wydawania pieniędzy na niepewne wydarzenie.
Ale dlaczego nie pomyśleć o startach na stadionie?
Biegi na bieżni, zaniedbane i podupadłe od lat ze względu na monopol zhierarchizowanych związków sportowych, wydają się ciekawą alternatywą na czas kryzysu. W pojedynczym starcie na bieżni jednocześnie biegnie zwykle tylko 8-15 osób. Impreza jest łatwa do zorganizowania, koszt niski. Odpada kosztowne zamykanie i zabezpieczanie ulic.
Łatwo zorganizować internetową transmisję z wydarzenia. Tartanowy stadion wydaje się idealnym miejscem na małe zawody i epidemia koronawirusa jest szansą, jakiej dla tej formy rekreacji nie było od lat.
Od lat zdumiony jestem, że mimo oczywistych zalet nikt jeszcze nie zorganizował serii amatorskich imprez stadionowych. Istnieją pierwsze, nieśmiałe próby, ale nie wychodzą poza pewną niszę. Od wielu lat organizowane są mistrzostwa i zawody mastersów, czyli zawodników po 35. roku życia – na całym świecie, również w Polsce. W Warszawie Mariusz Giżyński rozgrywa Warsaw Track Cup, lokalne, amatorskie zawody na bieżni. W Łodzi na hali dwa mityngi amatorskie organizuje Radosław Sekieta.
Najbardziej komercyjną próbą są amatorskie mistrzostwa Polski na milę, które w tym roku miały odbyć się po raz pierwszy w trzech miastach. Organizatorami są Tomasz i Ada Smokowscy. Jest to ciekawa formuła, ale, moim zdaniem, nie wychodzą poza niszę ze względu na rozgrywanie na mało popularnym dystansie. Czas na milę, nawet doskonały, jest dla biegacza w Polsce wynikiem kompletnie oderwanym od rzeczywistości, nie daje żadnego punktu orientacyjnego. Trudno się nim chwalić i z czymkolwiek porównywać. To dystans obcy nam kulturowo – 1609 metrów.
Gdyby jednak zorganizować mistrzostwa czy zawody w biegu na 1 kilometr, czyli 1000 metrów? Nawet najwolniejszy, najmniej profesjonalny biegacz w Polsce dzięki zegarkowi z GPS wie, jakie ma tempo na kilometr. W jednej serii biegu bezpiecznie można puścić na stadionie 20 osób. Łatwo zorganizować sprawny harmonogram, w którym kolejne serie odbywają się co 10 minut, a wejście na stadion odbywa się z przeciwnych stron, aby uniknąć kontaktu dużej ilości osób. Do obsługi wystarczy kilku sędziów i ochroniarzy.
W ciągu godziny w takich zawodach może wystartować 100-120 osób. Przez cały dzień – co najmniej tysiąc. Na stadionie łatwo zorganizować dwudniowe zawody weekendowe i obsłużyć 2000 klientów. Ba, w USA normą są zawody trwające po 15-16 godzin, od wczesnych godzin rannych do późnej nocy, na poziomie od amatorskiego do profesjonalnego.
Dużo mniej praktyczne jest rozgrywanie na stadionie dłuższych dystansów, które jednorazowo trwają dłużej. A na bieżnię według przepisów wchodzi niewiele więcej osób. Dlatego wydaje się, że obecna sytuacja jest wymarzona, aby organizować krótkie starty na bieżni. Biegów masowych na razie nie będzie, konkurencji praktycznie nie ma. Stadiony są zamknięte, ale mają być wkrótce dopuszczone do użytku. Nic, tylko organizować starty dla spragnionego biegów społeczeństwa…
Zachęcamy także do słuchania naszego podcastowego cyklu „Czy tu się biega?”.