Wydarzenia > Aktualności > Wydarzenia
Jak ukończyć dystans 5 razy Iron Man? Szczegółowa relacja z zawodów
Mateusz Pietruliński ukończył Quantipla Ultra Triatlon – zawody na dystansie 5 razy Iron Man. Jak to zrobił? Nikt o tym nie opowie lepiej, niż on sam. Zapraszamy do lektury!
Tekst: Mateusz Pietruliński
Quantipla Ultra Triatlon przeszedł do historii. Niesamowite wyzwanie, które sponiewierało mnie jak nic, nigdy dotąd a pomimo tego cieszyłem się każdą sekundą na trasie.
Ale od początku…
Na miejsce będące naszą bazą, przyjechaliśmy kamperem dzień przed odprawą. Dzięki Piotrowi Młynarczykowi mieliśmy zarezerwowane całkiem dobre miejsce na skrzyżowaniu trasy rowerowej i biegowej, więc tą bazą mogliśmy obsłużyć zarówno start na rowerze jak i bieganie. Generalnie z Piotrkiem skumaliśmy się już na podwójnym IronMan-ie na Litwie i wspólnie przygotowywaliśmy się do tych zawodów, podpowiadając sobie najlepsze praktyki, a nasze supporty w trakcie pomagały sobie nawzajem.
Mój cel od początku był jeden – ten start, to tylko test i zbieranie doświadczeń do Deca Ultra Triatlon czyli 10xIM, który planuję na 2020 rok. Odkąd 2 lata temu poległem na próbie ukończenia podwójnego IM, każde takie wyzwanie traktuję z dużym szacunkiem i staram się dawać z siebie max 75-85%, bo zbliżenie się do granicy 100% skutkuje u mnie złapaniem kontuzji lub odcięciem prądu, a z tym jest bardzo ciężko dotrwać do mety.
Pływanie
Ahhh to była zabawa. Niestety mój deklarowany czas ukończenia spowodował, że trafiłem na chyba najwolniejszy tor, gdzie miałem 5 baaaaaardzo wolno pływających zawodników. Ci zawodnicy również się wyprzedzali w ślimaczym tempie i czasem musiałem praktycznie się zatrzymywać czekając na dokończenie ich manewrów. Ostatecznie wyszedłem z wody jako szósty po 6 godzinach i 33 minutach.
Rower
Tego bałem się najbardziej. W tym roku ilość moich treningów była tragicznie mała. W życiu nie przejechałem więcej niż 360 km za jednym zamachem, a czekało mnie 900 km. Pętla 2,7 km z podjazdem o długości 1200 m, to było coś epickiego. Ten podjazd pokonywałem 333 razy w noc, w dzień, w upał i zimny deszcz, który złapał nas pierwszej nocy i padał przelotnie jeszcze wiele razy. Mój prosty szosowy aluminiowy rower kupiony za 3500 zł przy karbonowych i tytanowych cackach za 25-45 tysięcy złotych wyglądał trochę słabo. Jego waga + moja waga + długi podjazd = dużo więcej pracy włożonej w pedałowanie, niż innych 15-20 kg lżejszych zawodników, pomimo to nie odpuszczałem i cisnąłem ile było pary w nogach.
Zabawne były uwagi niektórych zawodników. Zawodnik w z Niemiec podczas gdy raz dałem mu się wyprzedzić: „Men, you have a shit-bike”. Oczywiście zagotowałem się, dogoniłem go po 1,5 okrążenia później i za każdym razem gdy wyprzedzałem „gościa z wąsem” na pięknej karbonowej czasówce, mówiłem: „men, you have a shit-leg ;)”. Niestety w rzeczwistości tylko 3 razy go wyprzedzałem w wielkim cierpieniu, pedałując z uśmiechem na granicy swojej wytrzymałości.
Co ważne moja pozycja na rowerze dopracowana samodzielnie (zero bikefitingu) na długich przejażdżkach przy pomocą porad z YouTube i kluczy ampulowych okazała się bardzo komfortowa. Miałem jedynie lekki ból szyi i pleców, który był niczym, w porównaniu do tego, czego się obawiałem. Kolejnym zaskoczeniem był tyłek, który przeżył w bardzo dobrym stanie (zero odparzeń), więc z roweru naprawdę byłem zadowolony. Rower skończyłem na 11. miejscu po 51 godzinach.
Bieganie
Gdy kończysz pływanie i rower po 58 godzinach i masz świadomość że zostało ci jeszcze 98 godzin na 5 maratonów pojawia się zdradliwy komfort. Paradoksalnie, w rowerze ciężkie jest to, że nie da się wolno jechać. To irytujące i męczące. W bieganiu, gdy człowiek jest mocno zmęczony, można przejść do chodu i to nie wygląda specjalnie źle.
Zawsze na takich biegach są 2 kategorie biegaczy zasuwacze i człapacze, tym razem był jeszcze jedna kategoria: „walking dead”. Wielu zawodników przyjęło strategię: „chodzących zombi na autopilocie”. Nie dało się z nimi pogadać, wyglądali na wycieńczonych, pomimo to napierali do przodu dzień – noc – dzień – noc. Ja przyjąłem strategię: „truchtam wolno, jak już nie mogę truchtać, robię przerwę i znowu truchtam”, dzięki temu miałem radość z biegania, słuchałem muzyki, rozmawiałem z innymi. Z biegania jestem mega zadowolony.
Niestety czas prawie 59h godzin był daleki od założeń, ale moim celem było skończyć zawody w dobrym zdrowiu bez skrajnego wycieńczenia, kontuzji i z takim entuzjazmem, żebym na mecie mógł powiedzieć 10xIM w przyszłym roku – CHCĘ!
Zakończyłem zawody na 18 miejscu z czasem 116 godzin na 40 godzin przed limitem.
Jedzenie i picie w trakcie
Dostarczenie w sposób „ciągły” paliwa do napędzania mięśni jest najważniejszym elementem długodystansowych wyzwań. Zrobiłem kilka kroków milowych w temacie przygotowania wartościowych posiłków, odkąd rozpocząłem swoją przygodę z ultra. Kluczem jest również urozmaicenie posiłków tak aby prze te 5 dni nie złapać obrzydzenia do tego co się je, bo przyjemność z jedzenia jest jedną z niewielu „przyjemności” na takich startach. 🙂
Podczas
– pływania: co 30 minut piłem kilka łyków wody/ izo / coli, co godzinę jadłem.
– roweru: co godzinę jadłem, co 2 godziny zatrzymywałem się na coś bardziej konkretnego, piłem cały czas
– biegu: pochłaniałem duże ilości owoców, batonów, jajek, zmieników z solą, wody, izo ect. i 12-15 km robiłem krótkie przerwy.
Sen
Ile spałem? łącznie około 3,5-4 godzin, głównie były to drzemki 15-30 minutowe. Najdłuższa trwała 1,5h. Niestety ciężko było zasnąć ze świadomością że całe ciało boli i zaraz ruszam dalej, więc duża część z tych drzemek to po prostu zamknięte oczy i spanie na wpół świadome.
Regeneracja po zawodach
Tu jak zwykle – bez przesady 😉 Tuż po zakończeniu wypiłem całkiem szybko 6 piw i w drodze do Viednia 0,7 Jägermeistera, a tam czekał na mnie wielki, upragniony hamburger i jeszcze jedno duże piwo. Co ciekawe, nie chciało mi się za bardzo spać, endorfiny cały czas buzowały i w drodze do Polski złapałem krótką, dwugodzinną drzemkę. Niestety nasz dwudziestoparoletni kamper przy prędkości 90km/h wydawał odgłosy jak stary radziecki odrzutowiec, więc dopiero gdy dojechaliśmy do Polski, wdrapałem się do domku, odpaliłem wyniki i zobaczyłem, że 5 zawodników jest jeszcze na trasie, mając 20 godzin do limitu. Wtedy ogarnął mnie sen.
Jaki jest sekret pokonania takiego dystansu?
Głowa, przygotowanie, jedzenie i picie podczas startu, krótkie przerwy regeneracyjne, wsparcie najbliższych, dobry support, dobry sprzęt (którego brakowało). I chyba trochę skłonności masochistyczne, bo naprawdę trzeba lubić się sponiewierać.
Zebrałem niesamowitą bazę doświadczeń i już nie mogę się doczekać startu w DECA Utra Triatlon UK, który odbędzie się za rok w Anglii. 38 km pływania, 1800 km na rowerze i 422 km biegu, to epicki dystans, którego nie pokonał jeszcze nigdy żaden Polak. Mam cichą nadzieję, że na starcie w przyszłym roku pojawi się kilku śmiałków z orzełkiem na piersi. Będę bowiem ostro walczył o tytuł pierwszego Polaka na dystansie 10xIM.
Więcej zdjęć i informacji znajdziesz na profilu Mateusza: https://www.facebook.com/Bezprzesady/