Wydarzenia > Aktualności > Wydarzenia
Obowiązkowe licencje dla amatorów biegania?
Fot. Marta Tittenbrun
Polski Związek Lekkiej Atletyki chce wprowadzić dla biegaczy amatorów obowiązkowe licencje, badania lekarskie oraz ubezpieczenia. Próbuje także nałożyć obowiązek licencyjny na organizatorów imprez.
Jak donosi Tomasz Łyżwiński dla strony czasnabieganie.pl, PZLA wyłożył karty na stół podczas niedawnego zjazdu Polskiego Stowarzyszenia Biegów. Związek sportowy od lat zmaga się ze spadającą liczbą zawodników oraz uczestników organizowanych przez siebie zawodów. Mimo to nie tylko nie zamierza usprawnić działania swojej struktury, ale najchętniej nałożyłby na wszystkich amatorów ograniczenia dotyczące w tej chwili jedynie zawodowców.
Jak pisze Tomasz Łyżwiński, start w zawodach byłby możliwy dla biegaczy tylko po wykupieniu odpowiedniej licencji. Teoretycznie ona sama miałaby być bezpłatna, ale trzeba byłoby zapłacić za obowiązkowe ubezpieczenie. Licencja wymagałaby także wykonywania regularnych badań lekarskich. Co więcej, PZLA chce, aby organizowanie zawodów także było możliwe tylko dla posiadaczy odpowiedniej licencji.
W świecie biegania zawodowego administracyjne pęta zakładane biegaczom znane są od dawna. Każdy, kto chce startować w zawodach, musi wykupywać co roku licencję – jej koszt sięga kilkuset złotych dla biegaczy prezentujących najwyższy poziom. Przed mistrzostwami Polski odbywa się nużąca, wielogodzinna weryfikacja licencji klubowych oraz zawodniczych. Obowiązkowe jest także wykonywanie co kilka miesięcy badań lekarskich. Dla biegaczy powyżej 21. roku życia są one płatne, a wymagana lista badań długa.
Urzędnicze procedury są bezlitosne: badania może wykonać tylko lekarz sportowy z odpowiednią specjalizacją, obejmującą m.in. pozwolenie na badanie osób dorosłych. Sęk w tym, że ich liczba w kraju jest mocno ograniczona, a ze względu na ochronę danych osobowych nie ma listy specjalistów, którzy spełniają wymagania. W niektórych województwach nie ma ich wcale. To oznacza w praktyce, że biegacz wyczynowy powinien dzwonić do każdego lekarza sportowego w kraju i dopytać, czy ma on licencję na wykonanie badań w jego grupie wiekowej. Dopiero po uzyskaniu odpowiedzi twierdzącej może (na własny koszt) umówić się na wizytę. Po pół roku procedurę należy powtórzyć. Pozwolenia wydawane przez lekarza rodzinnego nie są honorowane.
Kilka lat temu PZLA utworzyło w swojej strukturze sekcję biegów ulicznych. Obecnie widać, jaki był tego cel. Urzędnicy sportowi od lat zmagają się z odpływem zawodników wyczynowych. Biegi organizowane przez PZLA nie przyciągają ani kibiców, ani uczestników, głównie z powodu administracyjnych barier rzucanych pod nogi potencjalnych chętnych. Zwykłe mitingi rozgrywane są przy kompletnie pustych trybunach, na mistrzostwa Polski czasami darmowymi wejściówkami daje się skusić zorganizowane grupy uczniów. Gdy widmo likwidacji zajrzało działaczom sportowym w oczy, znaleźli rozwiązanie genialne w swojej prostocie – postanowili objąć licencjami wszystkich biegających amatorów. Może to doprowadzić do podobnych sytuacji jak ta, która wydarzyła się trzy lata temu podczas mistrzostw Polski na 10 000 metrów. Delegat PZLA uznał wtedy, że broniąca tytułu mistrzyni Polski Agnieszka Ciołek nie dopełniła wszystkich urzędniczych formalności… i nie może wystartować. Zawody odbyły się bez niej, a mistrzyni Polski oglądała ścigające się koleżanki z trybun.
Biegi uliczne, rozgrywane bez systemu skomplikowanych pozwoleń, od lat kwitną coraz bardziej. Największe polskie biegi gromadzą w jednym starcie więcej uczestników niż liczba wszystkich wyczynowców zrzeszonych w PZLA. Dla działaczy sportowych jest to łakomy kąsek.
Problem w tym, że organizator biegu nie ma na razie żadnego obowiązku dostosowywania się do żądania PZLA. Większość biegów jest rozgrywana bez atestu, a nawet atestowanym nie zależy na obecności w bazie danych PZLA. Bieg rozgrywany poza urzędniczym kalendarzem nie jest po prostu klasyfikowany w oficjalnej bazie wyników. Ponieważ za klasyfikacją nie idzie żadna korzyść, do tej pory ani organizatorom, ani zawodnikom nie było to potrzebne. Co więcej, istnieją bazy danych i podsumowania tworzone przez samych biegaczy, z pominięciem związku sportowego. PZLA chce to zmienić i od nowego roku uruchomić własny, docelowo obowiązkowy system. Chociaż na razie wydaje się to nierealne, warto patrzyć urzędnikom na ręce. Na przykładzie ustawy o ACTA widać, że rządzący mają tendencję do przepychania po cichu rozwiązań prawnych ograniczających swobodę obywateli. Może się okazać, że zakulisowy lobbing działaczy PZLA sprawi, że niedługo bez urzędowego świstka papieru nie będzie możliwy start w żadnych zawodach.