Wydarzenia > Relacje z biegów > Wydarzenia
Relacja z IV Biegu Wulkanów
Kiedy kilka miesięcy temu znajomi z pracy zaproponowali drużynowy start w Biegu Wulkanów, nie dowierzałem, że może stać się to faktem. Jednak pomimo małych przeciwności losu – udało mi się dołączyć do ekipy i ruszyliśmy ku Przygodzie.
Dzień pierwszy
W pięknych okolicznościach przyrody wyruszyliśmy z Poznania w sobotę. Nasza ekipa (Ania, Olek, Krzysiek, Karol i ja – czyli Kubota Huaraches Team) z uśmiechem na ustach i w bojowych nastrojach ruszyła w stronę stolicy polskiego złota – do Złotoryi. Po kilku godzinach podróży dotarliśmy w okolice biura zawodów.
Już na wstępie mieliśmy poznać przedsmak tego, co miało stać się naszym udziałem jutro. Na parkingu spotkaliśmy sympatyczną parę – uczestników biegu Nordic Walking, których wygląd i relacja umocniły nas w przekonaniu, że jutrzejszy start nie będzie jak „ciepły letni deszcz” i do standardów sterylności mu daleko.
Po odebraniu pakietów startowych zmieniliśmy plany co do dalszej części dnia. Pierwotnie chcieliśmy wziąć udział w Festynie Podróżnika – grze logiczno – sprawnościowej na terenie pobliskiego Zamku Grodzieniec (jeszcze w Poznaniu zabawa ta została przez nas nazwana „Fort Boyard dla ubogich”). Ostatecznie jednak zdecydowaliśmy się wziąć udział w eliminacjach do niedzielnego biegu głównego.
Eliminacje
Choć start w tej części zawodów nie jest obowiązkowy, warto wziąć w niej udział. Start biegu głównego odbywa się falowo (ze względu na ilość uczestników i w celu zmniejszenia tłoku i kolejek na przeszkodach). Im lepszy czas w eliminacjach – tym szybszy start.
O wyznaczonej godzinie pojawiliśmy się w okolicach startu, zrobiliśmy rozgrzewkę i czekaliśmy na rozpoczęcie kwalifikacji. Ze względów organizacyjnych bieg rozpoczął się z opóźnieniem (co nas troszeczkę podirytowało, bo po rozgrzewce zdążyliśmy już nieco ochłonąć).
W końcu – ruszyliśmy (tutaj też zawodnicy zostali podzieleni na grupy, które startowały w kilku minutowych odstępach).
Trasa biegu kwalifikacyjnego mierzyła około 1 km długości i miała dać przedsmak tego, co czekać będzie na nas jutro. Bieg kojarzył mi się z wojskowym torem przeszkód, na który składało się kilka atrakcji: skoki przez rury, prześlizgnięcie się po pace samochodu, wbieg po wąskiej desce na kontener i przejście po kolejnej desce na drugi (zeskok na ziemię po paletach), wspinanie na przyczepę z drewnem, przejście po przyczepie na drugą stronę, kilka podbiegów i zbiegów na koronie Zalewu Złotoryjskiego zakończone efektowną wodną zjeżdżalnią, czołganie, bieg po betonowych rurach i przez rozsypane opony.
Warto było się trochę pomęczyć, bo ostatecznie przeskoczyliśmy do 3 grupy na starcie.
Bieg główny
W niedzielny poranek wystartował bieg główny. Zgodnie z przyjętą taktyką, każdy z nas miał biec swoim tempem (do klasyfikacji drużynowej liczyła się suma czasów wszystkich członków drużyny). Pierwsze półtora kilometra było jednocześnie ostatnim suchym i spokojnym odcinkiem trasy. Później zaczęła się zabawa (oczywiście jest to pojęcie względne, ale każdy ma jakiegoś bzika).
Na dobry początek kilka przeszkód na stadionie (wśród nich m.in. czołganie, przebieganie przez zaparkowany samochód – tutaj kilka możliwych technik; ja wybrałem opcję w biegu przez otwarte okno na dach i zeskok, znane już z wczorajszych eliminacji ciężarówki z balami drewna). A później Organizatorów poniosła fantazja, a nas trasa przemieliła i wypluła. Z każdą kolejną przeszkodą czułem się niczym skrzat złapany przez trolla i poddany wymyślnym zabawom. Nie sposób spamiętać wszystkich przeszkód po kolei, ale w ramach atrakcji napotkaliśmy: przeszkody znane z eliminacji (tyle tylko, że wbieg na kontenery odbywał się po wyjściu z rzeki, więc próby podejścia pod drewniany podest były dość komiczne), mordercze podbiegi i zbiegi (zapewniające atrakcję w postaci rozjeżdżających się nóg i zjazdów na wiadomej części ciała), bagna i rowy melioracyjne o bliżej nieokreślonej strukturze dna, dwa odcinki wspinaczkowe – strome podejścia z pomocą lin (choć sam nie ucierpiałem, zgadzam się z podpowiedzią czuwających przy przeszkodzie strażaków, że lepiej mieć linę z boku, niż między nogami), czołganie się przez betonowe rury, usypane z piachu górki rozdzielone rowami z wodą, wbieganie do rowu i wychodzenie przez nałożone na niego opony. A gdyby komuś było mało to jeszcze troszkę odcinków rzecznych i przemiły bagnisty rów przed metą.
A kto nie był, niech żałuje!
Dawno nie bawiłem się tak dobrze na biegu (reszta Drużyny też miała niezłą frajdę). I choć czułem delikatne zmęczenie, to nie określiłbym go mianem zmęczenia konia po westernie. Jednocześnie nie zmienia to faktu, że ilość przeszkód była wystarczająca, by odczuć ich skumulowaną trudność. Może ktoś uzna to za przesadę, ale powiem, że były miejsca, w których chłopcy stawali się Mężczyznami, a dziewczynki Kobietami.
Ostatecznie nasze drużynowe zmaganie zakończyliśmy na 9. miejscu. (Zgłosiło się 29 drużyn z czego sklasyfikowano 17). Myślę, że jak na debiut nie najgorzej, choć pozostał niedosyt i wzrósł apetyt na przyszłoroczny start. Sądzę, że bogatsi o doświadczenia „świeżaków”, za rok pobiegniemy lepiej.
Naszym zdaniem zawody są godne polecenia. Ekstremalny bieg dla tych, którzy nie boją się pobrudzić koszulek i poczuć zapachu lasu (ekstremalnego zapachu).
Dziękuję całej Drużynie za świetnie spędzony czas. Do zobaczenia za rok!
Termin: 22 – 23 czerwca 2013
Miejsce: Złotoryja
Dystans: ok. 13 km
Bieg ukończyło: 617 osób
Relację i zdjęcia przesłał Krzysztof Kaczmarek