Ludzie > Historie biegaczy > Ludzie
Francisco Lazaro – człowiek, którego zabił maraton
fot. maraton w Sztokholmie, w 1912 roku
Za sprawą legendarnego Filipidesa, u początków maratonu leży śmierć. Tragikomiczną kontynuację tej historii napisał na początku XX wieku pewien młody Portugalczyk. Poznajcie historię Francisco Lazaro, człowieka, którego zabił maraton.
Był rok 1912. W Sztokholmie miały odbyć się trzecie nowożytne, letnie igrzyska olimpijskie. Wśród ponad 2,5 tysiąca sportowców, którzy przyjechali do stolicy Szwecji był 21-letni Francisco Lazaro z Portugalii. W ojczyźnie był najlepszym maratończykiem i wszyscy wróżyli mu przynajmniej podium.
Młody, wysportowany, przystojny stanowił przykład sportowego bohatera nowych czasów. Był pierwszym maratończykiem z kraju Fado, który reprezentował kraj na igrzyskach olimpijskich. Na jednej ze starych fotografii stoi obwieszony bez mała dwoma tuzinami medali. Pod obfitymi, podkręconymi na końcu wąsami ma lekko rozchylone usta, zupełnie jakby chciał coś powiedzieć.
Urodził się w Lizbonie w 1891 roku. Jego ojciec, podobnie jak dziadek i pradziadek byli cieślami. Ich głównym zajęciem była naprawa starych fortepianów. Aby tchnąć w zaniedbany instrument dźwięczną duszę, trzeba było spędzić sporo czasu nad jego drewnianą powłoką. Niektóre części konstrukcji wymagały wymiany, a całość konserwacji. Aby nie wchodziła w nie wilgoć, fortepian nacierano woskową pastą. Kto wie, może podczas pracy w warsztacie Francsico wpadł na w jego mniemaniu genialny pomysł specyfiku, który miał zapewnić mu zwycięstwo na sportowych zawodach w stolicy Szwecji?
fot. Francisco Lazaro
Biegać zaczął wcześnie, a w przed ukończeniem 20 roku życia był już czołowym zawodnikiem Portugalii. Do Szwecji jechał w glorii zwycięzcy jako świeżo upieczony mąż spodziewający się dziecka. Był szybki, wytrzymały, a upały były mu niestraszne. Bardziej niż żaru lejącego się z nieba, obawiał się arktycznych chłodów. Przestrzegano go, że w królestwie położonym na północy Europy może być bardzo zimno.
Jakież musiało być jego zdziwienie, gdy okazało się, że w tego lata pogoda w Sztokholmie bardziej przypominała tę znaną z krajów basenu Morza Śródziemnego a nie Bałtyku. Paradoksalnie takie warunki działały na korzyść Lazaro. Upał sprawiał, że mógł poczuć się jak w domu. Los potrafi być jednak przewrotny.
Lazaro bowiem postanowił przed startem wysmarować całe ciało tłustą pastą. Obserwując swój organizm podczas treningów, doszedł do wniosku. Otóż zauważył, że im dłużej biegnie, tym mocniej się poci. Im mocniej się poci, tym mniej ma siły. Ten ciąg przyczynowo skutkowy oświeconemu i wierzącemu w moc nauki człowiekowi XX wieku pozwolił stwierdzić, że wraz z potem ulatuje z niego siła. Aby siły nie tracić postanowił się nie pocić.
Na starcie biegu musiał wyglądać jak figura z gabinetu Madamme Tussauds, na którą ktoś zapomniał nałożyć grubą warstwę pudru. Padł strzał startera, ruszyli. Prowadził Szwed Alex Ahlgren. Lazaro szybko poczuł, że jest z nim coś nie w porządku. Rzeczywiście nie pocił się, ale siły które miał zachować, ulatywały z niego w ekspresowym tempie.
fot. Francisco Lazaro
Nim dobiegł do 21. kilometra wyglądał jak pijany wracający nad ranem do domu. Padł nieprzytomny po raz pierwszy. Wstał, pobiegł dalej i padł znowu. W końcu, na 30. kilometrze już się nie podniósł. Trafił do szpitala, gdzie lekarze próbowali go reanimować. Niestety nie mogli zbić temperatury ciała, która przekroczyła 42 stopnie Celsjusza. W takim stanie u człowieka dochodzi do uszkodzenia mózgu i niewydolności większości organów wewnętrznych. Lazaro po prostu zagotował się na śmierć.
Francisco miał zostać pierwszym olimpijskim mistrzem z Portugalii, a został pierwszym sportowcem nowożytnych igrzysk, który zmarł podczas zawodów. Pochodził z upalnego kraju, a to upał właśnie sprawił, że zakończył żywot. Nie tak chciał się zapisać w historii światowego sportu.
Organizatorzy poruszeni tragicznym finałem maratońskiego biegu zorganizowali koncert charytatywny. Uzbierano kwotę 14 tysięcy koron, którą przesłano rodzinie.