Wydarzenia > Relacje z biegów > Wydarzenia
Bear Creek Run, czyli z synem i kolegą w pogoni za niedźwiedziem
fot. Ryszard Urbaniak
Tym razem mamy dla Was relację aż zza wielkiej wody. Przysłał ją nam pan Ryszard Urbaniak. Pan Ryszard jest przykładem neofity biegowego, którego sportem kilka lat temu „zaraził” syn. W połowie sierpnia autor naszej relacji przebiegł Bear Creek Run w Północnej Kalifornii.
Bear Creek Run:
Termin: 15 sierpnia 2015.,
Miejsce: Briones Regional Park,
Dystans:5, 10, 21,095 km,
Więcej informacji: www.brazenracing.com
Biegam bardzo często z moim kolegą, Danem Jakcsem. To co lubimy najbardziej, to dziesięciokilometrowe biegi po górzystych ścieżkach północnokalifornijskich parków krajobrazowych. Ostatnio dołączył do nas mój syn Robert, który na co dzień studiuje i mieszka w Szwecji. Przyjechał na kilka tygodni do domu. Nie mogliśmy przegapić takiej okazji i postanowiliśmy wystartować we trzech w Bear Creek Run organizowanym przez Brazen Racing. Bieg odbywa się w Briones Regional Park. To 25 kilometrów kwadratowych górzystego terenu w hrabstwie Contra Costa.
Ten start miał dla mnie szczególne znaczenie, bo to Robert „zaraził” mnie sportem. Kilka lat temu dopingowałem go na trasie zawodów Ironman 70.3 i zauważyłem, że obok zawodników w wieku mojego syna, wielu jest w moim wieku. Nie stoją za barierką i nie dopingują, a sami biorą udział. Postanowiłem stać się jednym z nich.
Po tej osobistej wycieczce wróćmy jednak do Bear Creek Run. W centrum Briones Regional Park znajduje się 453 metrowy szczyt Briones Peak, z którego to można zobaczyć panoramę góry Diablo, rzeki Sacramento, wzgórz Berkeley i położonej na północy San Francisco góry Tamalpais. Park jest też domem dla wielu zwierząt, które można spotkać podczas biegów czy wędrówek. Mieszkańcy bywają płochliwi jak ryjówki lub groźni i majestatyczni jak niedźwiedzie.
O godzinie ósmej piętnaście zabrzmiał w Bear Creek Staging Area sygnał do startu. Choć było wcześnie, można było już wyczuć, że dzień będzie bardzo gorący, a bieg wymagający. Na starcie biegu na 10 kilometrów było nas 200. Obok nas stali biegacze startujący na 5 kilometrów i ci, którzy wybrali półmaraton.
Trasa powoli wznosiła się w górę, by mniej więcej w połowie dystansu osiągnąć tysiąc czterysta stóp i zacząć równomiernie opadać aż do mety. Rozchodzące się w różne strony ścieżki były oznaczone kolorowymi wstążkami opisującymi odpowiednie dystanse. Trzeba było uważać by się nie zgubić.
W taki upał przydał się pas z bukłakiem. Suche powietrze wdzierało się głęboko, aż do płuc. Zmęczone wysiłkiem wspinaczki nogi nie chciały nieść. Dlatego bieg zamieniał się w trucht, a ten w chód. Po chwili zaczynałem biec i powtarzałem cały ten rytuał. Zna to chyba każdy z biegających przełaje w górzystym terenie. To odliczanie kroków. Jeszcze tylko dziesięć i kolejne dziesięć. Dalej się nie patrzy. Szczególnie w moim wieku. Dan i mój syn Robert byli daleko przede mną. Biegłem sam.
Minąłem pierwszy etap, czyli Old Briones Trail, Valley Trail i Table Top Trail. Połowa trasy za mną. Czas dłużył się nieubłaganie, w końcu jednak wspiąłem się na Bear Creek Trail . Stamtąd słyszałem głosy kibiców przy mecie. Poczułem smak kolejnego zwycięstwa. Do mety dobiegłem w pierwszej setce biegaczy. Mogło być dużo lepiej, ale i mogło być gorzej. Dotarłem w pierwszej setce biegaczy.
Skoro ten bieg się skończył, przyszedł czas, żeby zaplanować kolejny start u wybrzeży Pacyfiku. Tym razem mam nadzieję, że trasa biegu pozwoli na cieszenie się pacyficzną bryzą.
Na koniec apel. Dołączcie do mnie! Ja też na początku bałem się i myślałem, że jestem za stary na takie wygłupy. Kiedy jednak spróbowałem, zupełnie zmieniłem zdanie. Z tamtych myśli tylko się śmieję. Już planuję na przyszły rok start w biegu na 100 kilometrów. Oczywiście jeśli zdrowie i żona pozwolą. Nie zapeszajmy!