Ludzie > Elita biegaczy > Ludzie
Aleksandra Jawor – kruchy talent
Biegać nie lubiła, a trening zaczynała od obmyślenia planu takiego skrócenia trasy, żeby się trener nie zorientował. Wygląda jak nastolatka, która walczy z niedowagą. Ale w biegu nie ma sobie równych. W tej chwili wraca do sportu po kolejnej kontuzji.
Jak w piosence T.Love
„IV liceum ogólnokształcące – wszystko możesz tu znaleźć, IV liceum ogólnokształcące – granatowy sen…” – tak dwadzieścia kilka lat temu śpiewał Muniek Staszczyk z T. Love w jednym ze swoich największych przebojów „Liceum”. Bo IV LO w Częstochowie to szkoła Muńka. Ale to nie jest szkoła muzyczna. Jeśli już to sportowa. Szkoła Małgorzaty Rydz – dwukrotnej finalistki olimpijskiej na 1500 metrów. I Doroty Ustianowskiej – wielokrotnej medalistki mistrzostw Polski. I Agnieszki Stańczyk – byłej rekordzistki Polski w trójskoku. I Ewy Dederko – reprezentantki Polski w triathlonie na igrzyskach w Pekinie. A także Artura Ociepy – zwycięzcy Maratonu Warszawskiego 1995, tragicznie zmarłego w wypadku samochodowym. No i Oli Jawor – mistrzyni Polski w półmaratonie, o której legenda częstochowskiego biegania długodystansowego i pierwszy tutejszy maratończyk, a obecnie trener, Czesław Lamch, mówi: – Ola może wygrać niejeden maraton na świecie. Tylko to zdrowie…
Patrzysz na Olę i wiesz od razu o czym trener Lamch mówi. Drobinka, mikra i aż krucha. Tkniesz ją choćby palcem i od razu wiesz, że może jej stać się krzywda – takie to mizerne. Ale jak tylko zaczyna się ruszać – nie sposób jej upilnować.
– Na treningi zapisał mnie tata – mówi Ola, pokazując w uśmiechu klamerki na zębach. Powiedział, że mam trenować. No, niech tak będzie – powiedziałam, ale miałam nadzieję, że szybko rozejdzie się po kościach.
Zawodnikiem czy zawodniczką zostaje się właśnie tak – albo na treningi zapisuje tata albo gdzieś na zawodach jednych czy drugich zauważy cię trener i powie – a może przyjdziesz do klubu potrenować?
Klubowe zaplecze
Siedzę w skromnym pokoiku na stadionie CKS Budowlani Częstochowa z największą w historii miejscowej lekkiej atletyki gwiazdą – Małgorzatą Rydz. Pani Małgosia w pierwszej połowie lat 90-tych należała do światowej czołówki biegu na 1500 metrów – ma na koncie dwa medale halowych mistrzostw Europy. Ale ona trafiła do biegania… przez pomyłkę.
– Wybierając się do liceum postanowiłam zdawać do „Sienkiewicza” (to patron IV Liceum) do klasy koszykówki. Przyjechałam na egzamin i okazało się, że do klasy koszykówki przyjmowali… przed tygodniem. Mogłam spróbować do lekkoatletycznej. Niech będzie – pomyślałam. Reszta – w tym dwa olimpijskie finały – jest już historią.
Kiedy w oczekiwaniu na Olę Jawor siedzimy wspólnie w gabinecie pani Małgosi, zagląda do niego zbłąkany rodzic.
– Chciałem córkę zapisać na treningi – mówi nieśmiało. Niestety, będzie musiał przyjść jeszcze raz, bo trenerzy są na stadionie tylko popołudniami. – Pełny stadion przez cały dzień to przeszłość – mówi moja rozmówczyni. A szkoda, bo przy aktywniejszym naborze do sekcji klub tętniłby życiem.
Małgorzata Rydz zna Olę doskonale – Ola i jej córka chodziły razem do tej samej licealnej klasy i obie trenowały bieganie. Ale Kasia Rydz miała trochę mniej talentu niż jej mama i w pewnym momencie uznała, że nigdy jej nie prześcignie.
– Kaśka była niesamowita – mówi Ola Jawor, która w międzyczasie dołączyła do rozmowy. Spotykałyśmy się na treningu, ja pytam: „Co dziś robimy?”, a ona mówi – „Trener kazał to, to i to.” No co ty? – dziwiłam się. Ja wiem co trener kazał, ja się pytam co robimy NAPRAWDĘ.
– Ja też tak zaczynałam – śmieje się Małgorzata Rydz. Kiedy trafiłam do klubu, do sekcji ze starszymi koleżankami, to jedną z pierwszych rzeczy jaką mnie nauczyły był dokładny przebieg trasy treningu. Tak dokładny, że wiedziałam, gdzie gonił nas pies, gdzie rosło krzywe drzewo, a gdzie akurat pomalowali krawężnik. I choć nigdy tam nie dobiegłyśmy to zapytana przez trenera zawsze umiałam opowiedzieć ze szczegółami jak wyglądała trasa. Ot, młodzieńcza głupota.
Szkoła-marzenie
IV LO w Częstochowie było przez lata miejscem, które przyciągało jak magnes najbardziej utalentowaną młodzież z okolic. Własny basen, hala do gier zespołowych, siłownia, kryta tartanowa bieżnia do sprintów, a do tego dwie sale gimnastyczne i boisko – wszystko to sprawiało, że szkoła wygrywała rywalizację międzylicealną na poziomie ogólnopolskim. A dodatkową wartość stanowiła współpraca z klubem Budowlani.
Klasy sportowe w „Sienkiewiczu” były oczkiem w głowie dyrekcji i równocześnie największym powodem do zmartwień. Szkolne apele miały zawsze dwa stałe punkty: wyczytanie listy sportowych osiągnięć z ostatniego miesiąca oraz listy największych problemów edukacyjnych i wychowawczych z tego okresu. I zwykle w obu punktach wyczytywano te same nazwiska.
– Jak mogło być inaczej – pyta retorycznie Małgorzata Rydz – skoro żeby zdobyć medal na mistrzostwach Polski czy innych ważnych zawodach trzeba było w najlepszym wypadku jechać na cały weekend na zawody, a w najgorszym – na trzytygodniowy obóz. A nauczyciele przedmiotów innych niż wf nie zawsze chcieli słuchać usprawiedliwień, że właśnie wczoraj walczyliśmy o medal na mistrzostwach. Piszesz ten sprawdzian czy nie?
– Ale bycie sportową gwiazdą szkoły miało swoje zalety – zauważa Ola, trenująca od niedawna pod okiem specjalisty od pracy z kobietami Zbigniewa Nadolskiego. Dobrego sportowca inni uczniowie znali i cenili. Tej nie goń – mówili koledzy. To jest mistrzyni Europy, i tak jej nie dogonisz. A ja wtedy jeszcze w żadnych mistrzostwach nie startowałam! – śmieje się.
Ola skończyła liceum już osiem lat temu. I już wtedy przepowiadano jej wielką karierę. Bo kiedy zorientowała się, że do biegania naprawdę ma talent – przestała udawać, że trenuje. Zaczęły się więc sukcesy, ale i kontuzje. Ta kariera, w której na razie więcej przerw – także takich wynikających ze zniechęcenia i frustracji – niż sukcesów, trwa do dziś.
Ciekawe jak to boli
– Jakiś czas temu zdecydowałam, że spróbuję jeszcze raz – mówi Ola. A że zawsze marzył mi się maraton, postanowiłam zacząć poważnie szykować się do startu na tym dystansie. Nie, nie boję się kilometrów. Nawet więcej – bardzo ciekawi mnie jak to jest za tym trzydziestym kilometrem, jak wygląda ta cała „ściana”. Pierwszy krok zrobiłam wiosną – pobiegłam w półmaratonie. Nie czułam, żebym była w wielkiej formie. A tu masz – zostałam mistrzynią Polski! Nawet nieszczególnie bolało. A w przyszłym roku chcę zmierzyć się z maratonem.
– W tej dziewczynie jest potencjał – ma olbrzymi talent i parametry wprost idealne do tego, by wygrywać maratony nie tylko w Polsce – utwierdza mnie w przekonaniu trener Lamch. Tylko za jej zdrowie trzeba się modlić, bo to drobinka i byle wiaterek może ją złamać.
Jeśli drobinka wytrwa na wietrze to może za cztery lata na olimpijskiej trasie w Rio zobaczymy pierwszą maratonkę spod Jasnej Góry.
Postscriptum 1
Kilka lat temu dyrekcja IV LO w Częstochowie uznała, że z klasami sportowymi więcej jest kłopotu niż radości i je zlikwidowała.
Postscriptum 2
Autor jest absolwentem IV LO w Częstochowie.
„Ole, Ola, ole!”, Bieganie, czerwiec 2012