Wydarzenia > Biegi zagraniczne > Wydarzenia > Wydarzenia > Zapowiedzi imprez
Everybody Waltz! – nad pięknym modrym Dunajem
Ten maraton odbędzie się w połowie kwietnia, ale powoli kończą się miejsca na liście startowej. Dla tych, którzy zastanawiają się, czy 13 kwietnia pobiec w jednym z krajowych maratonów, czy może jednak wybrać się za bliską granicę – kilka słów o tym, co ich czeka w Wiedniu.
Limit miejsc na maratońskiej liście startowej wynosi 9000, a ponad 6500 już rozeszło się jak ciepłe bułeczki. Ale biegaczy w Wiedniu będzie dużo więcej, bo biegi są trzy, nie licząc dziecięcych. Wspólnie z maratonem startuje jeszcze półmaraton (genialna trasa z najszybszym finiszem, jaki widziałam, półtora kilometra szerokiej prostej w dół…) oraz sztafeta na dystansie maratońskim (sztafety są czteroosobowe). W sumie w tej chwili na liście jest grubo ponad 17 000 biegaczy, a organizatorzy oceniają, że ich liczba sięgnie 40 000. Jeżeli tak będzie, Wiedeń dołączy do największych maratonów w Europie. Ale czy do najlepszych…?
Od razu zaznaczę, że mój opis nie jest specjalnie obiektywny, ponieważ kiedy ja biegłam w Wiedniu, pogoda akurat była paskudna (czyli w sam raz dla biegaczy, zimno i deszczowo). A na dodatek zrobiłam tam życiówkę po kilku latach posuchy jeżeli chodzi o osobiste rekordy w maratonie. Dlatego na mecie płakałam rzewnymi łzami szczęścia i kilka rzeczy mogłam przegapić. Tak jak przegapiłam, że namiot do którego się wpakowałam w sam raz na toast szampanem, to właściwie impreza zamknięta któregoś ze sponsorów. Nikt mi nawet nie zwrócił uwagi.
Wczuć się w klimat
Do Wiednia warto pojechać już w czwartek czy piątek. Można samochodem, można pociągiem, można – i najwygodniej jest – samolotem. Dlaczego w czwartek? Choćby dlatego, żeby spokojnie wniknąć w atmosferę miasta. A pod miejscowym ratuszem akurat o tej porze roku odbywa się kiermasz produktów regionalnych, przede wszystkim win, więc… akurat jest jeden dodatkowy wieczór na popróbowanie produkcji austriackich winnic w cenach, które nie powalają. Poza tym można też popatrzeć, jak już w czwartek stoi gotowa niemal strefa mety, ustawiają się wozy transmisyjne, stoi całe zaplecze.
Chaos na EXPO
Ale zanim dotrzemy w strefę mety – czeka nas wizyta na EXPO. Bałagan w biurze zawodów przypomina co poniektóre bardziej zaściankowe imprezy z naszej cudownej prowincji. Kolejek co prawda nie ma, ale pakiet zbiera się, ganiając po całej hali targowej – osobno numer, osobno koszulka, osobno kupon na pasta party, osobno….chip. Do dziś pamiętam, że wolontariuszka wydająca numery nie była w stanie nas poinstruować, gdzie się odbiera koszulki, gdzie – bilety na Pasta Party. Właściwie wiedziała tylko, gdzie się odbiera resztę – poza numerem – pakietu. Nie wspomniała też o chipach. Koszulki znaleźliśmy po trzecim obejściu Expo, dobrze, ze było niewielkie. A chip nie był integralną częścią numeru ani pakietu i trzeba go osobno pobrać, uiszczając opłatę jedynych 10 euro (7 do zwrotu za metą). W gotówce…
Samo EXPO nie powalało obfitością oferty, za to zdarzały się bardzo atrakcyjne ceny na buty. Ale w tych mniej popularnych rozmiarach.
Koncert klasyki, party w Ratuszu
W piątek jeszcze można wybrać się na specjalny koncert dla maratończyków. Strauss i Mozart, walczyki, polki, marsze – i to tam, gdzie sam Strauss dyrygował swoją orkiestrą. Jeżeli jeszcze raz pojadę do Wiednia – to na ten koncert. A nowe hasło maratonu nad pięknym modrym Dunajem to „Everybody Waltz!”
W sobotę mamy kolejny puzzel maratońskiej układanki. Pasta Party w Ratuszu. A właściwie – Friendship Party, bo nie o to chodzi, żeby się najeść, ale – żeby w dobrej atmosferze o bieganiu pogadać i do biegu się przygotować. Friendship Party odbywa się w RATUSZU (tak, zabytkowym) w pięknej Sali Balowej, z kryształami, złoceniami i wszystkimi szykanami. Makaron (albo lokalny deser Kaiserschramm, czyli omlet biszkoptowy z musem owocowym i cukrem pudrem) podawany jest na porcelanie Villeroy&Bosch, na scenie na żywo przygrywa pianista. A do makaronu (czy omleta) można sobie zażyczyć BEZALKOHOLOWE piwo (które ma być też na mecie). Oczywiście, za tę przyjemność trzeba zapłacić, bilety można zamówić przy zapisach – albo kupić na miejscu.
Na trasie
Ale najważniejszy zawsze jest dzień maratonu. Na start dojeżdża się bez problemu, bo po Wiedniu w ogóle jeździ się bez problemu, zwłaszcza metrem. Od stacji metra nie da się nie zauważyć dziesiątek ciężarówek, które potem przewożą depozyt w strefę mety. Na każde auto wchodzi 700 worków. Przy 9000 maratończyków długo się idzie szpalerem ciężarówek. I długo się stoi w kolejce do toitoja.
Start odbywa się falami, ale bałagan startowy jest prawie jak wszędzie, chociaż szeroka ulica ułatwia wymijanie. Na trzecim łączą się dwie nitki startujących – zmiana pasa wcześniej po starcie groziła dyskwalifikacją. Bieg tak naprawdę zaczyna się na Praterze. Od kilometra – punkty z wodą. Strasznie krótkie, to nie warszawska rozpusta… Trzeba się spieszyć i dobrze zorganizować, żeby nie minąć punktu. Przy niektórych – samoobsługa… Z Prateru trasa wypada nad kanał gdzie odczuwalne są podbiegi przy mostkach. Potem maratończycy biegną koło ścisłego centrum, stamtąd trasa prowadzi w okolice Schonbrun. Tu zaczyna się solidny podbieg. A skoro mamy podbieg – jest i zbieg. Jakieś półtora kilometra – praktycznie do półmetka wielką piękną Mariahilferstrasse. Trzeba bardzo uważać, żeby nie zakwasić mięśni, zwłaszcza że półmaratończycy już finiszują, a maratończycy dokładnie widzą ten czerwony dywan – prosto do mety.
Maratończycy biegną dalej – znowu na Prater. W przyszłym roku kilometry między 26. a 30. Zostały nieco zmienione, nowa trasa ma być bardziej płaska i przyjazna maratończykom. Na samym Praterze znów trasa nieco kluczy, ale za to na punktach pojawia się… odgazowana Coca-Cola, całe miednice odgazowanej coli. Na tym etapie biegu to działa jak cudowny eliksir. Ostatnie kilometry – to znowu podbiegi nad kanałkiem i jeszcze jeden podbieg już w centrum. Ostatnie 200 m do mety jest zupełnie magiczne. Metę widać z daleka. I czerwony dywan. I zegar. Z bardzo wyraźnym wyświetlaczem.
A za metą – medal. Z kryształkami, bo jakże by inaczej!
Pomaratońskie spacery
Kilkadziesiąt metrów dalej dopiero, już na dziedzińcu Hofburga – woda, piwo. I torba z jakimś owocem. Dopiero daleko dalej, już w strefie z kibicami, znajdują się kontenerki na chipy – tam można odzyskać kaucję (7 euro). A wozy z depozytem stoją aż pod Kunstmuzeum – to prawie kilometr spaceru. Za to prysznice są w miarę niedaleko. W namiotach. Ale z gorącą wodą.
A potem już można wylec do parku na piknik. Oczywiście, z wyżywieniem pełnopłatnym. Żadna tam pomidorowa czy inna grochówka. Ale i tak w barach na trawniku – tłum. Pomaratońska impreza rozkręca się w pewnej korelacjo do pogody.
Inna kultura?
Na co jeszcze warto zwrócić uwagę wyjeżdżając do Wiednia? Na prasę. Lokalne gazety, nawet darmowe bulwarówki, sporo miejsca poświęcają maratonowi. Ale w tekstach nie ma ani słowa o tym, że „biegacze zablokują miasto”, „maratończycy zakorkują Centrum”, „miasto stanie przez biegaczy”. Nic z tych rzeczy. Wiecie, o czym pisze wiedeńska prasa? Otóż: „36 tysięcy ludzi wystartuje w maratonie i towarzyszących mu biegach. Miasto zarobi na tym…” (i tu wyliczenie, ilu biegaczy i skąd przyjedzie, ile dni spędzą w Wiedniu, ile średnio wydadzą…) Można?
31. Vienna City Marathon – 13 kwietnia 2014
Start: godz. 9.00.
Limit czasu: 6 h
Limit uczestników maratonu: 9000
Opłaty startowe:
1-2000 € 60,-
2001-7500 € 80,-
7501-9000 € 92,-
Więcej informacji: vienna-marathon.com