Wydarzenia > Aktualności > Wydarzenia > Biegi zagraniczne > Wydarzenia > Relacje z biegów > Wydarzenia
Francois D’haene – nowy król UTMB [ RELACJA]
Podium mężczyzn. Od lewej Kilian Jornet, Francois D’haene oraz Tim Tollefson.
UTMB, czyli Ultra Trail du Mont Blanc, to bieg który dla ultrasów, który jest niczym Igrzyska Olimpijskie. To najważniejsza impreza sezonu, dla elity miejsce do pokazania swej, a siły dla wielu amatorów start marzeń. Tegoroczna edycja była jednak zupełnie wyjątkowa.
UTMB to bieg wokół Mont Blanc na trasie liczącej około 170 km, jednak w tym roku zawodnikom nie dane było wystartować na pełnej pętli. Pogoda była wyjątkowo kapryśna, padający deszcz, a wyżej śnieg oraz porywisty wiatr zmusiły organizatorów do korekty trasy. W efekcie zawodnicy mieli do pokonania około 2,5 km mniej (około 400 m w pionie), czyli dla czołówki pewnie godzinę krótsze zmagania. Do tego godzinę startu przesunięto z 18 na 18:30, a zawodnikom zdecydowanie odradzano odpoczynek i zatrzymywanie się na większych wysokościach. W komunikatach organizatorzy podawali , że na 2500 m temperatura spadła poniżej -5 stopni, a odczuwalna była w okolicach -10.
Mimo kłopotów z pogodą, zawody nigdy nie przykuwały takiej uwagi jak tegoroczne, a to za sprawą doskonałej obsady. Na linii startu w Chamonix stanęli: Kilian Jornet przez wielu uważany za głównego faworyta, Francois D’haene który na koncie miał już dwa zwycięstwa, Xavier Thevenard mający w kolekcji jedno pierwsze miejsce, Jim Walmsley legitymujący się największa ilością punktów ITRA w stawce, a oprócz nich Zach Miller, Pau Capell, Gediminas Grinius, Tim Tollefson, Julien Chorier, Scott Hawker, Andrew Symonds i cała masa wspaniałych zawodników. Oprawa jak zwykle była wyjątkowa, ale tak mocna stawka sprawiła, że mimo pogody zniechęcającej do kibicowania, chętnych do oklaskiwania biegaczy było wyjątkowo dużo.
Francois D’haene w Le Flegere.
Start biegu w wykonaniu czołowych zawodników był nieco zaskakujący. Zamiast pełnego skupienia, mogliśmy zobaczyć jak robią sobie zdjęcia, prowadzą transmisję na żywo poprzez Facebook również na pierwszych, płaskich kilometrach biegu. Sytuacja zmieniła się dopiero gdy pojawił się pierwszy podbieg, wtedy zaczęła się walka. Na przedzie pojawiła się trójka Kilian Jornet, Zach Miller i Jim Walmsley, za nimi Franzuci Xavier Thevenard i Francois D’haene. Po pierwszym zbiegu do St-Gervais doszło do bardzo nietypowej sytuacji. Jim Walmsley na zbiegu zyskał jakieś dwie minuty nad Kilianem i zamiast biec dalej, na punkcie odżywczym czekał na rywala. Spacerował po bufecie, rozmawiał z dziennikarzami i dopiero ruszył dalej, gdy nadbiegł rywal. Trudno powiedzieć co kierowało Jimem, może nie chciał dalszej części pokonywać samotnie. Na zbiegu z niewiadomych przyczyn zagubił się Zach Miller, który nie wbiegł razem z Kilianem, ale w okolicach 5 miejsca za Xavierem i Francois. Na kolejnym punkcie żywieniowym cała czwórka faworytów (Xavier, Kilian, Francois i Jim) biegła niemal razem.
Jim Walmsley w Vallorcine.
Do okolicy 80 km na pierwszym miejscu biegł Jim, za nim Francois i potem Kilian i właśnie wtedy Jim zaczął mieć problemy ze stopą. W okolicach 110 km pokazał jednak skalę zniszczeń. Medycy wycinali kalafiory, a krwista maź wypływała z ran. Długi pit-stop kosztował go spadek na trzecie miejsce. Gdy wydawało się, że gorzej dla Jima być nie może, dopadł go kryzys, wyglądał jakby każdy krok miał być jego ostatnim. Po świeżości i luzie jaki prezentował na pierwszym etapie biegu nic nie pozostało, ale się nie poddawał i chciał minimalizować starty. Było już jasne, że walka o zwycięstwo stoczy się pomiędzy Francois i Kilianem.
Tim Tollefson na punkcie w Vallorcine.
Kolejne wyniki z punktów kontrolnych pokazywały status quo. Podobny status zachowała pogoda, co chwila padający deszcz, mgła i chmury ograniczające możliwości śmigłowców. Całe szczęście, że było widno, bo światło czołówki i mgła to wyjątkowo słabe połączenie szczególnie po tylu godzinach biegu. Mimo, że na Francuzie zmęczenie było bardziej widoczne to Kilian nie odrabiał, a na ostatnich 20 km także on wyglądał jakby miał już dosyć.
Franocis z całą pewnością czuł olbrzymią presję, a na plecach oddech Hiszpana, ale jak się okazało niezagrożony, bezpiecznie dotarł na pierwszym miejscu z czasem 19:01:32, a to co go czekało w Chamonix przeszło jego oczekiwania. Takiej ilości kibiców nikt się nie spodziewał, nigdy wcześniej czegoś takiego nie było. Obrazki wyglądały jak wyjęte z Tour de France na podjeździe pod legendarne podjazdy takie jak Tourmalet czy Alpe D’huez, kiedy to kolarze przebijają się przez szpaler ludzi, a fani zajmują całą szerokość drogi i rozstępują się tuż przed kolarzami. Czegoś takiego wyjątkowego doświadczył właśnie Francuz i w glorii chwały przebiegł przez linię mety.
Francois D’haene oraz Kilian Jornet już na mecie.
Na drugim miejscu dobiegł Kilian Jornet, ze stratą około 15 minut. Następnie Tim Tollefson który systematycznie poprawiał swoją lokatę, ale nie był w stanie dogonić Kiliana, stracił do niego 37 minut. Czwarty był Xavier Thevenard który przekroczył metę 10 minut po Timie, na piątym miejscu zameldował się Jim Walmsley, który w końcówce odżył, zyskał jakby nowe siły i zdołał utrzymać znakomite 5 miejsce. Wyniki pierwszej trzydziestki robią olbrzymie wrażenie, w 2016 roku zwycięzca był wolniejszy o 3 godziny, a w 2015 roku o 2 godziny. Mimo, że trasa została skrócona nieznacznie, więc nie była ona pełna i 19 godzin Francois nie będzie rekordem trasy, ale nawet jakby dodać czołówce po godzinie, a tyle wydaje się, że mogli zyskać na skróceniu trasy to i tak wyniki były to fenomenalne.