Wydarzenia > Biegi zagraniczne > Wydarzenia
Gdzie na wiosnę i dlaczego w Barcelonie (16 marca 2014)
Jedź z nami do Barcelony – rzucił jakoś krótko po ubiegłorocznym Biegu Niepodległości kolega. Właśnie zastanawiałam nad wiosennym maratonem, już prawie zapisywałam się na maraton w Mediolanie… – Do Barcelony? Ale ja tam już byłam – jakoś nie pałałam entuzjazmem. Jednak dla dobrej kompanii Cygan dał się powiesić – a ja dałam się namówić na ponowną – po 5 latach – wizytę w stolicy Katalonii. I nie żałuję, co więcej – wiem, że mój drugi start w Barcelonie na pewno nie był ostatnim.
A przez 5 lat Barcelona wyrosła z maratonu przeciętnego, nawet trochę prowincjonalnego – na czwarty największy bieg maratoński w Europie. Większe są tylko ‘majorsy’ – Paryż, Londyn czy Berlin. Zurich Marato de Barcelona w 2013 r. ukończyło 16 200 osób. A wygląda na to, że w przyszłym roku do serca Katalonii zawita jeszcze więcej maratońskich turystów. Co ich tak przyciąga?
Idealne przedwiośnie
Po pierwsze i niewątpliwe – data. Połowa marca (w 2014 r. maraton odbędzie sie16 marca). To pozwala wcześniej rozpocząć sezon maratoński. Z punktu widzenia polskiej szerokości geograficznej data może być jednak argumentem przeciwko wyjazdowi pod słońce Katalonii – bo właściwie całość przygotowań trzeba realizować podczas naszej zimy, która może być łaskawa, ale może być i kapryśna, jak w ubiegłym roku, kiedy śnieg i mróz nie odpuszczały do pierwszych tygodni kwietnia. Z drugiej strony – wyrwanie się z marcowych szarości właśnie do Barcelony, gdzie w marcu szanse na słoneczną pogodę i pewien komfort termiczny są sporo większe, pozwala na pozbycie się resztek zimowej depresji i nabranie nowej energii i motywacji.
Do tego połowa marca to niemal gwarancja tego, że… nie będzie za gorąco na bieganie. W końcu jesteśmy na południu Europy i różnie może być. Ale w marcu temperatura powinna być raczej dla biegaczy – do 15-18 stopni w ciągu dnia. Jeżeli do tego trafimy na kilka chmur, które przysłonią ostre słońce – o dobry wynik nie powinno być trudno.
Tak wczesny termin to też gratka i okazja dla alergików. W połowie marca w Europie raczej jeszcze nie powinni się zmagać z pyłkami i walczyć ze słabościami organizmu.
Szybko, łatwo i niedrogo
Do Barcelony z Polski dostać się nietrudno. Regularne i tanie linie oferują kilka lotów dziennie z różnych lotnisk – albo bezpośrednio do Barcelony (do miasta dojeżdża kolejka, ale i bardzo wygodne autobusy), albo do Girony, która jest oddalona o 80 km, ale jest uważana za lotnisko „barcelońskie”. Szczerze pisząc, za obydwoma pobytami korzystałam z opcji lotu bezpośrednio do Barcelony – i zdecydowanie polecam taką opcję. Bilety można rezerwować właściwie już, ale i na miesiąc przed maratonem można je znaleźć w przyzwoitej cenie (ok. 500 zł za osobę).
Znalezienie noclegu w samej Barcelonie w ogóle nie jest problemem. Można postawić na hostele w centrum albo – zwłaszcza gdy wybieramy się większą grupą – na różnego rodzaju apartamenty typu „bed&breafast” (lub tylko bed). Przestronny pokój w promieniu 1-1,2 km od startu można wynająć za naprawdę atrakcyjną cenę (porównywalną z Polską). Wynajmując pokój blisko startu, w zasadzie nie musimy korzystać z komunikacji miejskiej – wszystkie większe atrakcje mamy w odległości spaceru.
W miarę niedroga, jak na standardy europejskie jest również żywność, a miejscowe warzywa i owoce, oprócz tego, że tanie, mają smak, którego w Polsce próżno szukać. Ja na przykład ostatnio przeżyłam dwa przedmaratońskie dni jedząc głównie bagietkę z awokado i pomidorami, bo awokado tamtejsze miało cudowny smak słońca.
Bieg śniadaniowy, pasta party, expo
Centrum dowodzenia maratonu znajduje się w halach targowych na Plaza Espana, u stóp góry Montjuic. Swoja drogą genialne schody na trening, trochę wyższe niż te do Zamku Ujazdowskiego w Warszawie. Dla oszczędzających nogi – schody ruchome.
Do Barcelony warto przyjechać już piątek – choćby po to, żeby w sobotę pobiec w Biegu Śniadaniowym. Startuje bodaj o 9 czy 10 rano, wiedzie trasą ostatnich czterech kilometrów maratonu olimpijskiego z 1992 r. i kończy się rundą po bieżni Stadion Olimpijskiego. A po wyjściu ze stadionu można się napatoczyć na pomnik mistrza olimpijskiego i odcisk… jego stopy. Osoby z rozmiarówką powyżej 38 mogą popaść w kompleksy. Ze stadionu trzeba sobie wrócić na miejsce startu, ale skrótem wychodzi może 1,5 km. W dół. Na dole – słynne śniadanie, czyli drożdżówka, owoc i coś do picia.
Od razu też można wbijać na Expo, która w Barcelonie jest… Niby niezbyt wielkie, ale bardzo urozmaicone. W 2013 oprócz znanych (i mniej znanych) marek biegowych, była ogromna oferta kierowana do triathlonistów. Ceny… Też jakby bardziej przyjazne, nawet adidas boost był tańszy niż nad Wisłą. A do tego odżywki i produkty wspomagające – i wszędzie degustacje! A jak komuś bardzo nie pasuje koszulka z pakietu – może kupić koszulki innych firm z okolicznościowym nadrukiem. Ładne!
Jest też w Barcelonie pasta party. Jeden maratończyk może wejść z jedną osobą towarzyszącą. Pasta party trwa bodaj od 14 do 18. Albo podobnie. Niestety, o ile sprzed pięciu lat pamiętam pyszny makaron w dowolnej niemal ilości, o tyle przy tak dużej liczbie uczestników impreza lekko traci sens. Najpierw ogromna kolejka do wejścia, potem – wewnątrz, a na koniec – chłodny makaron ze śladową ilością bezsmakowego sosu. Opcją mięsna i wege. Ale i tak zdecydowanie lepiej wydać kilka euro w jednej z licznych okolicznych knajpek. Albo kupić w sklepie świeże warzywa i upichcić coś samemu.
Na trasie
Trasa barcelońskiego maratonu jest… No właśnie, z tym jest największy problem. Powiedzmy, że to trasa dla ‘mądrych’ biegaczy. Albo może tak: jest malownicza. Bardzo łatwo jest zagotować się już na początku. Bo zaczyna się od fontann i monumentalnej „Barcelony” w wykonaniu Montserrat Cabelle i Freddiego Mercury’ego. A potem jest jakieś półtora kilometra zbiegu. Łagodnego, ale wręcz prowokującego do szybkiego startu. Taki wkręt, bo zaraz potem rozpoczyna się podbieg pod stadion FC Barcelona, pod legendarne Camp Nou. Do ósmego kilometra – nieustająco wspinamy się pod górę. A potem – długi, ostry zbieg, który aż prowokuje, żeby przycisnąć gaz. Na 11 kilometrze przebiegamy w okolicach startu.
Dalej jest już właściwie płasko. Gdzieś na 16. kilometrze można rzucić okiem na Sagrada Familia, genialne, wciąż niedokończone dzieło Gaudiego. Podobno jeszcze w okolicach półmetka jest trochę pod górkę, ale wzniesienie jest nieodczuwalne. Tu zresztą też jest sympatyczna agrafka, można zobaczyć tych, co są dwa kilometry dalej – a potem – tych nieco z tyłu.
Za półmetkiem na kilka kilometrów trasa traci na malowniczości, wpada w rejony bardziej przemysłowo, biurowe, kręci po szerokich ulicach, bo ok. 33. kilometra wypaść na nadmorską promenadę, gdzie powala zapach frytek i smażonych ryb. Kilometry od 35. do 39. mijają niepostrzeżenie gdzieś w okolicach Rambli, w samym sercu miasta, gdzie gęsto jest od kibiców, którzy nieomal wchodzą na trasę, a wszechobecne „Venga! Venga!” (miejscowy odpowiednik naszego „Dawaj, dawaj”) nie pozwala zwolnić. Ostatnie dwa kilometry natomiast to kolejna próba charakteru. Znowu lekki podbieg, a z daleka widać już podwójne wieże Plaza Espana. Gdzieś pomiędzy nimi jest meta. Tylko trzeba do niej dobiec.
Kopciuszek, czyli za metą
Za metą – niespodzianka. Nie, nie że medal, to wiadomo. Ale stoi tam rządek albo i dwa krzesełek. Na krzesełkach – ludzie z czymś w rodzaju nożyczek. A obok każdego krzesełka – stołeczek. Na stołeczku trzeba postawić stopę w buciku z chipem. I taki chip jest szybciutko i sprawnie od bucików separowany. Bez żadnego schylania.
Dopiero gdzieś dalej można dostać wodę, a jeszcze dalej – sięgnąć po garść orzeszków, rodzynek, kawałek banana czy pomarańczy. Jakoś nie widać, mimo kryzysu, żeby ludzie wynosili owoce skrzynkami. Nikt też nie szuka pomidorowej…
Przecież wokół jest tyle knajpek, gdzie można zamówić paellę. Ostatecznie to Katalonia.
A wieczorem – jeżeli mamy fart – dla pełni wrażeń można wpaść na mecz blaugrany.
Co, gdzie, kiedy?
35. Zurich Marato de Barcelona
Kiedy: 16 marca 2014
Start: godz. 8.30
Limit czasu: 6 godzin
Zapisy i informacje: www.zurichmaratobarcelona.es