Wydarzenia > Aktualności > Wydarzenia > Biegi zagraniczne > Wydarzenia
Maraton bostoński 2015 – zacięta walka do samego końca
Zwycięzcy 119. maratonu bostońskiego – Caroline Rotich i Lelisa Desisa. Fot. Getty Images
Maraton bostoński po raz kolejny pokazał, na czym polega prawdziwe piękno tego sportu. Trudna trasa i brak „zająców” sprawiły, że walka na trasie była zażarta i zacięta do końca. Zwyciężyli: Lelisa Desisa z Etiopii (2:09:17) oraz Caroline Rotich z Kenii (2:24:55).
W czasie biegu zawodnicy musieli zmierzyć się z niską temperaturą, wiatrem wiejącym w twarz oraz popadującym od czasu do czasu deszczem. Początek biegu był szybki zarówno u kobiet, jak i u mężczyzn. To jednak nie niespodzianka, bo na tym etapie trasa w Bostonie prowadzi głównie w dół. Kobiety pokonały pierwsze 10 km w czasie 34:23, mężczyźni – 29:42. O ile jednak kobiety biegły równo, zmieniając się tylko nieznacznie na prowadzeniu, u mężczyzn trwała wojna nerwów. Jedyną ofiarą maratonu został na tym etapie były rekordzista świata, Kenijczyk Patrick Makau, który po pięciu kilometrach zszedł z trasy. Po biegu powiedział, że podczas masażu dzień wcześniej naruszono mu kontuzjowany mięsień czworogłowy i nie mógł biec z powodu bólu.
Na siódmym kilometrze szarpnął Etiopczyk Tadese Tola, znany z ubiegłorocznego zwycięstwa w maratonie w Warszawie. Ruszył mocno, oderwał się od grupy, potem zaczął zwalniać. Razem z nim trzymał się jego rodak, Yemane Tsegay. Po chwili od peletonu oderwał się trzeci z Etiopczyków, Lelisa Desisa, doszedł prowadzących i sam szarpnął. Było to jednak tylko badanie kondycji rywali, taktyczne zagrywki, bo po kilkunastu minutach wszyscy zawodnicy z czołówki znowu biegli razem. Na piętnastym kilometrze Desisa znowu szarpnął i ponownie oderwał się trochę od reszty, po to, by po kilkunastu minutach schować się w peletonie.
Półmetek zawodnicy minęli w czasie 1:04:02. Zapowiadało to niezbyt mocny czas na mecie. A przecież na maratończyków dopiero czekały słynne bostońskie wzgórza. Nie wystraszyło to jednak Amerykanina Dathana Ritzenheina, który szarpnął jako kolejny. Oderwał się od grupy na kilkanaście, kilkadziesiąt metrów i prowadził do 30. kilometra. Tam jednak Lelisa Desisa mocno przyspieszył i za nim ruszyło kilku innych zawodników. Dogonili i minęli Amerykanina, ale kiedy wydawało się, że to może być decydujący atak… zwolnili. Cała czołówka znowu zbiła się w jedną grupę.
Decydujący cios przyszedł dopiero po minięciu ostatniej górki, na 35. kilometrze. Mocno ruszył Desisa, a z nim Tsegay. Próbował ich trzymać Kenijczyk Wilson Chebet, ale nie dał rady. Cała czołówka rozciągnęła się mocno, a Amerykanie zostali z tyłu. Pod koniec można było jeszcze się zorientować, jak twardzi i waleczni są Afrykanie. Lelisa Desisa prowadził i oderwał się od Yemane Tsegaya, ale gdy tylko trochę zwolnił, rywal doszedł go. Mimo że widać było, że nie biegnie komfortowo i jest mocno zmęczony, nie miał zamiaru odpuszczać ani chować się z tyłu. Od razu wyszedł na prowadzenie i szarpnął, badając siły przeciwnika. Desisa pokazał jednak, że jest mocny. Odparł atak, sam ruszył i Tsegay został z tyłu na dobre.
Na mecie Desisa zwycięża pewnie w czasie 2:09:17. Yemane Tsegay drugi – 2:09:48. Trzeci – Kenijczyk Wilson Chebet – 2:10:22. Jako pierwszy zawodnik spoza Afryki na mecie melduje się Amerykanin Dathan Ritzenhein, siódmy z czasem 2:11:20.
U kobiet rywalizacja nie była aż tak nerwowa. Od trzynastego kilometra prowadziła Amerykanka Desiree Linden. Znana jest z równego, taktycznego rozgrywania biegów, więc jej obecność na czele świadczyła o tym, że Afrykankom nie spieszy się do szybkiego biegania. Linden prowadziła do półmetka, który cała grupa osiągnęła w czasie 1:12:44. Tam została na jakiś czas zmieniona przez Kenijkę, ale potem znowu znalazła się na czele.
Do 35. kilometra niewiele się zmieniło. Desiree Linden prowadziła, a za jej plecami biegła coraz bardziej topniejąca grupa rywalek. I wtedy na atak zdecydowała się zwyciężczyni Półmaratonu Warszawskiego sprzed lat, Mare Dibaba. Najpierw było rozpoznanie – Dibaba ruszyła do przodu bardzo mocno, przebieżką, od razu gubiąc rywalki. Zwolniła jednak i pozwoliła się dogonić. Ponownie szaprnęła dwa kilometry później. Tym razem ostatecznie rozerwała grupę prowadzącą i zostały z nią tylko rodaczka Buzunesh Deba oraz Kenijka Caroline Rotich.
Wydawało się, że Dibaba jest na dobrej drodze do zwycięstwa, bo wyglądała mocno. Jednak trzy kilometry przed metą zaatakowała z kolei Deba. Biegaczki wymieniały cios za cios niemal do samej końcówki biegu. Tam jednak dwie Etiopki pogodziła ta, która była najmniej aktywna i do tej pory najmniej znana – Caroline Rotich. Na ostatniej prostej ruszyła wraz z atakująca po raz kolejny Dibabą i na końcówce wrzuciła dodatkową przerzutkę. Na metę wpadła pierwsza, z czasem 2:24:55. Dibaba druga – 2:24:59. Na trzecim miejscu Buzunesh Deba – 2:25:09. Na czwartym pierwsza zawodniczka spoza Afryki, Desiree Linden – 2:25:39.
Męski zwycięzca, Lelisa Desisa wygrał już w Bostonie dwa lata temu. Natomiast Caroline Rotich mimo że pochodzi z Kenii, trenuje i mieszka w Stanach Zjednoczonych. Ubiegłoroczny zwycięzca, Amerykanin Meb Keflezighi, miał problemy żołądkowe po 30 kilometrach i kilkukrotnie wymiotował. Ostatecznie skończył na ósmym miejscu.
Wyniki biegu:
Mężczyźni:
1. Lelisa Desisa (Etiopia) – 2:09:17
2. Yemane Tsegay (Etiopia) – 2:09:48
3. Wilson Chebet (Kenia) – 2:10:22
4. Bernard Kipyego (Kenia) – 2:10:47
5. Wesley Korir (Kenia) – 2:10:49
6. Frankline Chepkwony (Kenia) – 2:10:52
7. Dathan Ritzenhein (USA) – 2:11:20
8. Meb Keflezighi (USA) – 2:12:42
9. Tadese Tola (Etiopia) – 2:13:35
10. Witalij Szafar (Ukraina) – 2:13:52
Kobiety:
1. Caroline Rotich (Kenia) – 2:24:55
2. Mare Dibaba (Etiopia) – 2:24:59
3. Buzunesh Deba (Etiopia) – 2:25:09
4. Desiree Linden (USA) – 2:25:39
5. Sharon Cherop (Kenia) – 2:26:05
6. Caroline Kilel (Kenia) – 2:26:40
7. Aberu Kebede (Etiopia) – 2:26:52
8. Shure Demise (Etiopia) – 2:27:14
9. Shalane Flanagan (USA) – 2:27:47
10. Joyce Chepkirui (Kenia) – 2:29:07