Triathlon > TRI: Trening > Triathlon
Motywacja i zaangażowanie w treningu amatora
…lub – bo rzeczywiście brzmi to jakoś lepiej – Age Groupera. To, czy zasadne jest określanie mianem amatora osoby, która cały swój wolny czas poświęca treningowi, mającemu na celu wyniesienie go na sportowe wyżyny, to temat na oddzielny tekst. Dzisiaj zajmę się nieco inną kwestią, mogącą być jednym z wyznaczników granicy między zawodnikiem a osobą bawiącą się w sport.

Basia Fazan podczas debiutu na dystansie Ironman. Fot. archiwum zawodniczki
Punkty wyjścia do napisania tego wpisu były dwa. Po pierwsze – artykuł Matta Fitzgeralda, autora m.in. bardzo dobrego poradnika „Waga startowa”, byłego zawodnika, obecnie trenera sportowego. Fitzgerald sugeruje, że wielu zawodników poza treningami za dużo czasu spędza w statyce. Jak sam mówi, najnowsze badania sugerują (niestety nie pisze nic więcej o źródłach), że nadmiar siedzenia wiąże się z problemami z utrzymaniem odpowiedniej wagi, zwolnieniem metabolizmu, a co więcej – może nawet znosić pozytywny efekt treningów. Co więc proponuje autor? Ruch.
Niby wszystko w porządku, ale przyznam szczerze, że listy zaleceń typu „wybieraj schody zamiast windy”, „parkuj samochód na tyle daleko, żeby zrobić sobie spacer do pracy” i tym podobnych do tej pory widywałam raczej na portalach ogólnopolskich, skierowanych do ogółu społeczeństwa (przy okazji – dzisiaj jest Światowy Dzień Walki z Otyłością; podobno już połowa Polaków ma nadwagę; trzy lata temu było to zaledwie – albo nadal aż – 25%). W każdym razie nie spodziewałam się zobaczyć takiego artykułu na portalu skierowanym do triathlonistów, którzy w okresach treningowych są na tyle „załadowani” treningiem, że nierzadko mają nawet problem z wygospodarowaniem odpowiedniej ilości czasu na sen.
Po drugie: w zeszłym tygodniu ja i Paweł Rurak mieliśmy przyjemność wystąpić w audycji Polskiego Radia i porozmawiać trochę o zimowym treningu triathlonistów. I cóż, wyszło szydło z worka. Ja entuzjastycznie opowiadałam o tym, jak bardzo się cieszę, że zaczyna się nowy okres treningowy i można wreszcie bez wyrzutów sumienia spędzać pół życia na basenie i siłowni. Paweł zaś, zapytany o to, czy zawodnicy pływania w wieku szkolnym, trenujący po jedenaście razy w tygodniu, są do procesu codziennego treningu nastawieni równie radośnie jak ci, którzy zaczęli trenować jako dorośli ludzie, odpowiedział jasno: NIE. Moment wejścia do basenu jest w ich przypadku odwlekany w nieskończoność, a spędzenie weekendu na kanapie w pozycji horyzontalnej to dla nich spełnienie marzeń. Amatorzy często „oszukują” w drugą stronę – nie potrafią odpoczywać; nawet kiedy zalecenia trenerskie jasno mówią o tym, że teraz w planie przyszedł czas na roztrenowanie i nierobienie niczego, oni nadal próbują znaleźć sobie zajęcia bardziej lub mniej sportowe. Obserwuję często memy pojawiające się na popularnym (zresztą cudnym) fanpage’u Typowy Triathlonista; reakcje na niektóre obrazki zdecydowanie potwierdzają tezę, że amatorzy są bardzo zmotywowani i zdeterminowani na dosłowną realizację swoich założeń:
Jednak… czym może skończyć się taki hurraoptymizm? Przetrenowaniem, zniechęceniem, serią kontuzji (tak, o tym ostatnim mówię z autopsji), a przede wszystkim stagnacją lub nawet regresem wyników. Czy wyobrażacie sobie sytuację, że którykolwiek z czołowych polskich biegaczy – Marcin Chabowski, Iwona Lewandowska, Karolina Jarzyńska – ktokolwiek – ujrzawszy na zegarku dystans 14.88 kilometrów postanawia zrobić jeszcze kilka dodatkowych kółek wokół budynku, żeby dobić do równych piętnastu kilometrów? Albo, przekładając to na inną dyscyplinę, czy wyobrażacie sobie pływaka, który pod koniec treningu robi kilka dodatkowych długości basenu, żeby mieć okrągły wynik w dzienniczku treningowym? Bo ja nie. Powód jest prosty – oni doskonale wiedzą, że to nie ma najmniejszego znaczenia, a powodzenie na zawodach bierze się z zupełnie innej niż opisany wyżej rodzaj determinacji. A wyniki mają? Mają.
Skąd się bierze taka różnica w podejściu? Moim zdaniem z kultury treningu, która jest diametralnie różna u zawodnika trenującego od juniora i u osoby, która do x-dziestego roku życia nie miała wiele wspólnego ze sportem. Wielu z nas trafiło do triathlonu sprzed komputerów i telewizorów, szukając sposobu na urozmaicenie sobie wolnego czasu, poprawę kondycji, zrzucenie „oponki”. Od wspomnianych już wyżej kroków, takich jak chodzenie po schodach zamiast wjeżdżania windą, chodzenia w różne miejsca na piechotę zamiast wsiadania do samochodu czy tramwaju, aż do realizacji planu treningowego, obejmującego nierzadko kilkanaście godzin treningu w tygodniu. Jednakże aby rzeczywiście zmaksymalizować swój potencjał sportowy, nie rezygnując przy tym z życia rodzinnego i pracy zawodowej, trzeba dokonać ogromnych zmian. Nie tylko czysto treningowych, lecz także mentalnych. Przeorganizować swoje podejście do istoty treningu i poszukać kompromisu między ilością a jakością.
Jeśli trenujesz tylko dla zabawy, a wynik na mecie nie ma dla Ciebie żadnego znaczenia – wszystko jest na swoim miejscu. Satysfakcja z uprawiania sportu wypływa przecież z różnych źródeł. Jeśli jednak Twoim celem jest sprawdzenie, jak wysoko możesz się wspiąć w rywalizacji z innymi – musisz przyjrzeć się głębiej temu, czy to, co robisz, rzeczywiście prowadzi Cię do celu, czy jest raczej błądzeniem po omacku.
Zapytałam kilku polskich triathlonistów – Age Groupersów, którzy trenują i/lub startują stosunkowo dużo i mają za sobą udany sezon startowy – o to, jak spędzają czas pomiędzy treningami. Co istotne, żaden z nich nie jest zawodnikiem, który do triathlonu przeszedł płynnie z treningu juniorskiego w innej dyscyplinie.
Michał Podsiadłowski – 9:22:21 w debiucie na dystansie Ironman w 2014 rokuCo najczęściej robię między treningami? Jestem w pracy, bawię się z dzieckiem, wypełniam domowo-rodzinne obowiązki. A co najchętniej bym robił? Leżał! Kiedy realizuję konkretny plan treningowy, niespecjalnie chce mi się robić cokolwiek poza tym. Staram się wtedy regenerować, zamiast marnować energię na dodatkowe aktywności.
Basia Fazan – 11:33:43 w debiucie na dystansie Ironman w 2014 roku
Zdecydowanie nie sięgam po dosportowianie sobie życia, ale i tak jestem ciągle w ruchu. Obok pracy i treningów jest jeszcze przecież czas dla mojego syna – najczęściej spędzany na gonitwach albo grze w piłkę nożną! Godzina na poleżenie z książką trafia mi się raz na miesiąc. Ciągle brakuje czasu, ale samozaparcie robi swoje – rozciągam się kiedy tylko mogę, ćwiczę mięśnie stóp myjąc zęby, a w torebce noszę piłkę do masowania podbicia stopy.
Ola Sosnowska – życiówka na dystansie HIM 5:09 w Malborku 2014
Z reguły nie potrzebuję pozatreningowych, prosamopoczuciowych aktywności. Bez wyrzutów sumienia korzystam z windy i ruchomych schodów. Pracuję w domu, więc nie muszę dużo poruszać się po mieście, ale nie wpadam w skrajności i nie mam problemu z podejściem gdzieś na piechotę zamiast skorzystania z komunikacji miejskiej. Dużo śpię, a to najlepszy sposób na wypoczynek – czasem dobijam nawet do 10 godzin snu na dobę.
Marcin Lipowski – 9:59 na dystansie Ironman i 4:31 na dystansie 1/2 Ironman w 2014 roku
Jestem osobą, która nie może usiedzieć na miejscu, ale zdaję sobie sprawę z tego, że każda energia niezmarnowana w ciągu dnia umożliwi efektywniejszy trening. Na obozie biegowym zostaliśmy z Olą ochrzczeni windziarzami, bo jako jedyni podróżowaliśmy windą do pokoju znajdującego się na pierwszym piętrze. Wszyscy się z nas śmiali, ale do czasu – po kilku dniach intensywnego treningu w windzie nagle zrobiło się jakoś tłoczno…
Co wynika z powyższych wypowiedzi? Przede wszystkim to, że praca na satysfakcjonujący wynik sportowy to nie tylko odhaczanie kolejnych punktów planu treningowego, lecz także ustalenie priorytetów i maksymalne zorientowanie się na cel. W tym pojęciu zawiera się także rozsądne gospodarowanie swoją energią.
Amator/Age Grouper to wdzięczny materiał do trenowania. W zdecydowanej większości przypadków motywacja i determinacja wychodzą prosto od niego, a przy tym są stosunkowo bezinteresowne, bo nie ukierunkowane na pobijanie rekordów świata i idące za tym gratyfikacje. Pozostaje jednak pytanie: jaki potencjał drzemie w zawodniku, który – osiągając wysokie wyniki sportowe – ogarnia nie tylko kilkanaście godzin treningu w tygodniu, lecz także dba o swój dom, rodzinę i dzieci, a przede wszystkim około 160 godzin każdego miesiąca spędza w pracy, najczęściej niezwiązanej ze sportem? Miejmy nadzieję, że w wielu przypadkach potencjał takich osób będzie miał szansę jak najpełniej się rozwinąć. Już teraz zdarza się, że na podiach dużych biegów stają amatorzy. Age Groupersi depczą profesjonalnym zawodnikom po piętach i sądzę, że ten proces odbywa się z korzyścią dla obu stron.