Wydarzenia > Aktualności > Ludzie > Elita biegaczy > Ludzie > Wydarzenia
Szybkość i swoboda. Ewa Swoboda
Ewa Swoboda. Fot. Getty Images
Ewa Swoboda właśnie została wybrana lekkoatletką miesiąca w Europie w głosowaniu zorganizowanym przez European Athletics. To czysty diament. I nie bójmy się powiedzieć tego głośno, kandydatka do medali na imprezach mistrzowskich w sprincie – talent czystej wody, jakiego w polskiej lekkiej atletyce nie było od dawna.
Chociaż niedawno skończyła dopiero 18 lat i przygotowuje się do matury (zdaje z języka polskiego, angielskiego i matematyki), to egzamin dojrzałości zdała już na piątkę z plusem. Nie zachłysnęła się rekordami z ubiegłego roku, gdy sezon halowy należał do niej, nie dała wytrącić z rytmu kontuzji, która wyeliminowała ją z MŚ w Pekinie, ani komentarzami nieżyczliwych osób. Robiła swoje i teraz zbiera żniwa.
Wynik 7,13 na 60 metrów pozwala już poważnie myśleć o zakręceniu się w okolicach podium na imprezie rangi mistrzowskiej… w Europie. Trzeba z niego urwać jeszcze kilka setnych, ale rok temu w Pradze podczas HME 7,09 dało Verenie Sailer brązowy medal. A możliwości „urywania” Swoboda ma, jak mało kto. Do tego jest piekielnie mocna psychicznie, co w tym wieku jest rzadkością.
Ewę poznałem, tak naprawdę, na mistrzostwach Polski, które rok temu odbywały się w Toruniu. Wcześniej koledzy po fachu mówili mi, że warto na nią zwrócić uwagę, bo ma papiery na wielkie bieganie. Już wtedy zostawiała w tyle polską konkurencję, wyprzedzając koleżanki z seniorskiej kadry.
– Bardzo się cieszę, że biegam 7,21 – mówiła wtedy rozpromieniona nastolatka. – To dla mnie kosmos. Moja trenerka (Iwona Krupa) jest wspaniała i ona doprowadziła mnie do takiego poziomu. Ewa wszystkich zarażała pozytywną energią. Trudno było nadążyć za jej myślami, jeszcze trudniej złapać ją na bieżni. Wiedziała, że ten wynik w Pradze medalu nie da, ale nie spaliła się psychicznie. Pobiegła w finale o jeszcze jedną setną szybciej i znów pobiła halowy rekord Europu juniorów. Zajęła 8. – ostatnie miejsce w finale, ale to ona była zwyciężczynią. Tam rozmawialiśmy po raz pierwszy dłużej. Widać było w jej oczach, że kocha sport, bawi się nim, nie traktuje zupełnie serio. A tylko takie osoby osiągają, na pełnym luzie, sukcesy. Tylko tacy zawodnicy stają się gwiazdami. O czym opowiadała w Pradze niespełna rok temu? O… miłości do słodyczy.
– Kocham czekoladę – śmiała się od ucha do ucha. – Mleczna jest moją ulubioną, ale tą z orzechami też nie pogardzę. Kuchnia mojej mamusi jest najlepsza na świecie. Z jej rąk smakuje mi wszystko. Kurczak, pierogi z mięsem, kotlety – nie ma to dla mnie większego znaczenia. Mama we wszystko wkłada wiele serca. Dlatego tak dobrze to smakuje. Wspominała o miłości do kiecek i wylegiwaniu się na kanapie. I, co dość zrozumiałe w przypadku sprinterki, ogromnej kolekcji butów.
W mojej szafce znajdziesz 27 par butów. Jak na biegaczkę przystało. Ale mam też szpilki, żeby nie było. I to nie jedne!
Pomimo niezwykle otwartego i pogodnego charakteru, wrodzonego optymizmu starała się trzeźwo patrzeć na świat i swoje możliwości.
– Wiem, ile pracy jeszcze przede mną i jakie wyniki „wykręcają” dziewczyny na świecie – mówiła. – Ja jestem na początku tej drogi. Trzeba dołożyć trochę na siłowni, bo bez tego nie ma rezultatów.
Jej osiągi w dźwiganiu żelastwa kosmiczne nie są. Trzydzieści kilogramów wyciskane na ławeczce i 60 kg w przysiadzie raczej wywołałoby atak śmiechu wśród rywalek ze światowego topu. Ale mimo to, Ewa niczym błyskawica zbliża się to nich. Dziś biega 7,13, a na ostatnich HMŚ W Sopocie 7,06 dawało brązowy medal. A to wynik absolutnie w zasięgu Ewy. Może nie w tym roku, nie w tym sezonie, ale za rok, może dwa. Na przełomie listopada i grudnia spotkaliśmy się w Toruniu przy okazji gali „Złote Kolce”. Tam odebrała kilka nagród, zdecydowanie zasłużonych.
– Wyniki z ostatniego sezonu to kosmos – mówiła uśmiechając się cały czas. – „Dwójka” i kolano czasami pobolewają, ale wyleczyłam już nogę. Igrzyska Olimpijskie są najważniejszym celem. Zakwalifikowanie na nie jest dla mnie priorytetem. Półfinał marzeniem. Dziś mówi o półfinale otwarcie. Po kolejnym doskonałym biegu w Łodzi podczas Pedros Cup wyjawiła, o czym marzy w Rio de Janeiro.
– Chcę tam pokazać, że Polka potrafi szybko biegać – mówiła Ewa. – Nie chcę pompować balonika i mówić, że musi być finał, bo stąpam twardo po ziemi. Szybsze bieganie w tym roku jest też możliwe dzięki temu, że dojrzałam, spoważniałam i mądrzej podchodzę do sportu. Chociaż w to, że zupełnie spoważniała trudno było uwierzyć patrząc na jej szelmowski uśmiech. Poczucia humoru na pewno nie zatraciła.
– Widać po tym biegu, że jestem trochę gruba – opowiadała w studio TVP Aleksandrowi Dzięciołowskiemu oceniając swój bieg. – I że mam kilka tatuaży. Te, od tego roku, mogą podziwiać fani LA. Są, rzeczywiście, zjawiskowe. Tak jak talent tej dziewczyny, wielokrotnie porównywanej do Ireny Szewińskiej.
– Schlebiają mi takie opinie, ale pamiętajcie, że ja jeszcze niczego poważnego nie wygrałam – tu nastolatka znów przemawia głosem rozsądku, co daje podstawy sądzić, że talent wykorzysta jeszcze pełniej. Chociaż tylko szaleńcy, a Ewa ten pierwiastek ma w sobie na 100 procent, sięgają po to, co nieosiągalne dla innych.
Już w ten piątek zawodniczka z Żor pobiegnie podczas mitingu Copernicus Cup w Toruniu. To w tej hali rok temu poprawiała swój rekord biegnąc 7,21. To tu znów będzie chciała urwać kolejną setną sekundy z obecnego. A może wywinduje seniorski rekord Polski do niebotycznego poziomu 7,10? To kolejna granica, której złamanie wydaje się kwestią czasu. Bieżnia w toruńskiej hali sprzyja rekordowym biegom. Teraz trzeba tylko odrobinę sprzyjających okoliczności, żebyśmy znów zanucili puszczaną przez Macieja „Gambita” Turowskiego, dja na imprezach lekkoatletycznych znaną wszystkim melodię: „Niech żyje wolność, wolność i… Swoboda”! A raczej – szybkość i Swoboda.