Wydarzenia > Relacje z biegów > Wydarzenia
ZUK po raz drugi – lepiej być nie mogło! [RELACJA]
Fot. BikeLIFE
W sobotę 7 marca 2015 r. odbyła się druga edycja Zimowego Ultramaratonu Karkonoskiego. Chociaż impreza debiutowała w zeszłym roku, chętnych było – mimo określonych warunków kwalifikacji – dużo więcej niż miejsc. I kolejny sukces! O biegu opowiada Marcin Krasoń.
Idealna impreza biegowa powinna dać tyle wrażeń, bym nie mógł po niej zasnąć; sprawić, że wyjeżdżając do domu, poczuję tęsknotę i będę miał ochotę już zapisać się na kolejną edycję; dać takiego endorfinowego kopa, bym przez tydzień chodził z bananem na twarzy i taki fizyczny wycisk, bym następnego dnia wolał się męczyć z pełnym pęcherzem, niż wstać i pójść do toalety. Poznajcie Zimowy Ultramaraton Karkonoski – zawody, których nie da się porównać do żadnych innych.
Wyjątkowość ZUK-a rozpoczyna się już w jego genezie – wymyślony został przez bliskich himalaisty i ultramaratończyka Tomka Kowalskiego dla uczczenia jego pamięci po tym, jak Tomek zdecydowanie za wcześnie pożegnał się z tym światem. Pozytywnego ducha czuć tu na każdym kroku. Wolontariusze to z zasady uprzejmi i uśmiechnięci ludzie, ale ci na ZUK-u pobijają rekordy świata w tej konkurencji. Nie do podrobienia jest też klimat wokół zawodów, który najlepiej widać w niedzielny poranek w oczach zawodników opuszczających Karpacz: wielu było takich, którzy przeciągali pożegnania z biegowymi przyjaciółmi, byle tylko jeszcze nie opuszczać tej magicznej atmosfery.
ZUK to trudne biegowo zawody. Właściwie to nie istnieje coś takiego jak łatwy start w górach. Góry zawsze muszą budzić respekt i są niebezpieczne, a zimą skala niebezpieczeństwa i trudności jest jeszcze wyższa. Nic dziwnego, że kwestia bezpieczeństwa uczestników jest dla organizatorów ZUK-a priorytetem: do udziału zostają dopuszczone tylko osoby z doświadczeniem górskim, a na starcie i mecie szczegółowo sprawdzane jest obowiązkowe wyposażenie.
Zimą warunki dyktuje pogoda. Tym razem było dzięki niej i pięknie, i trudno, aż ciężko wskazać, co bardziej, bo oba określenia przeplatały się na ustach uczestników na kolejnych etapach biegu. Zaczęło się od siedmiokilometrowego podbiegu na Halę Szrenicką, który szybko odsiał chłopców od mężczyzn. Kopny śnieg, wąska i rozsypująca się ścieżka wydeptana przez poprzedników i ryzyko zapadnięcia się po udo w niektórych miejscach. To był mocny początek, ale widok na śnieżnobiałe góry kontrastujące z fioletowo-granatowym niebem zrekompensował wysiłek.
Fot. Piotr Dymus
Ten schemat przeplatania się trudności i piękna powtórzył się jeszcze za Odrodzeniem, gdzie podczas biegu trawersem każdy krok był mordęgą, bo nogi odjeżdżały na sypkim śniegu. Choć był to odcinek w zasadzie płaski, to utrzymanie biegowego tempa było praktycznie niemożliwe.
W Domu Śląskim znów ciepła herbata, owoce, słodycze, a dla chętnych nawet zupa pomidorowa (owi chętni mówią, że była pyszna!). A potem już kulminacja Zimowego Ultramaratonu Karkonoskiego: Śnieżka, królowa Karkonoszy, 1602 m n.p.m. Ciężkie podejście po wyślizganej przez turystów ścieżce, a w międzyczasie pogoda znów pokazała, że będzie z nami robić, co chce. Jedni na Śnieżce ledwie widzieli koniec własnego nosa, inni zaś mogli podziwiać nasłonecznione Karkonosze w pełnej krasie.
Od szczytu Śnieżki zaczął się zupełnie inny bieg. Było już głównie w dół, technicznie łatwiej (pod warunkiem, że potrafi się zbiegać), ale przede wszystkim coraz bliżej mety. Ta wizja motywowała do mocnego napierania. Od Przełęczy Okraj (ostatni punkt odżywczy) warunki pozwalały na to, by korzystać z pomocy grawitacji i pędzić ile sił w nogach, choć po 40 km nie było to takie proste. Jeszcze ostatni poważniejszy podbieg (Kowary – Budniki) i do mety. Umiejscowienie jej na deptaku w Karpaczu było strzałem w dziesiątkę i oznaczało wspaniały finisz w szpalerze krzyczących i bijących brawo kibiców.
Fot. BikeLIFE
Po ukończeniu mało kto uciekał do pokoju hotelowego, rozpoczęło się wspólne świętowanie i oczekiwanie na kolejnych znajomych i nieznajomych docierających do mety. Prowadzący imprezę Patyczak (znacie go zapewne z punkowych występów m.in. na Przystanku Woodstock) poświęcał kilka chwil każdemu finiszującemu, witając go z imienia i nazwiska. Dzięki kibicom i prowadzącemu każdy, bez względu na miejsce, które zajął, mógł poczuć się jak zwycięzca.
Jakieś minusy ZUK-a? W zasadzie widzę jeden: w Jakuszycach było za mało toalet. Część osób nie zdążyła skorzystać, a zamiast rozgrzewki większość spędziła czas przed startem, stojąc w ciasnej kolejce.
Tym najbardziej zwycięskim zwycięzcą został Piotr Paszyński z Łodzi, który 53-kilometrową trasę pokonał w czasie 5:24:36 – o 40 sek. szybciej niż Daniel Chojnacki z Wrocławia. Trzecie miejsce na podium przypadło Dariuszowi Firlejowi (5:45:42).
Wśród kobiet najszybsza była Malwina Jachowicz (Wrocław), która na mecie zameldowała się po 7 godz. 5 min i 30 s od startu. Druga była Alicja Paszczak z Konstancina-Jeziorny, a trzecia Katarzyna Wachowska z Poznania.