Triathlon > TRI: Wydarzenia > Triathlon
Triathlon za grosze. Nowa moda na ascezę?
Maciej Dowbor w jednym w wywiadów zadeklarował, że wystartuje w jednych zawodach w sezonie, zamykając się w kwocie 1500 złotych, łącznie ze sprzętem… Po co?
Założeniem jest zdjęcie z triathlonu odium sportu dla bogatych snobów. Niestety najwyraźniej przekaz ten jest kierowany do ludzi do triathlonu uprzedzonych, lub nie mających o nim pojęcia. Osobiście nie odczuwam potrzeby przekonywania nieprzekonanych, ani udowadniania czegokolwiek komukolwiek. Sport jest dla mnie rodzajem nałogu, środkiem do uzyskania tego wspaniałego momentu „haju”, kiedy wychodzę na trening lub startuję w zawodach. Jaką drogą do tego dążę, nie ma znaczenia. Co za różnica, czy kupię sobie rower za milion złotych, czy będę biegał w sandałach jak mnich. Nasz amatorski sport jest tylko rodzajem przyjemności, nikt z nas nie zostanie już mistrzem olimpijskim. Nie widzę więc powodu do kategoryzowania i oceniania triathlonistów, biegaczy czy kogokolwiek innego ze względu na cenę używanego sprzętu. Mój przyjaciel przyjeżdżał na zawody w tym roku na wiekowej kolarce kupionej pod jakimś barem, z przerzutkami na ramie i osprzętem z innej epoki. Uwielbiałem ten rower za jego lekkość formy (niestety wzornictwo było tylko lekkie, sam rower już nie) i styl. Chyba nikt nie określił tego sprzętu jako gruchot, gdzie są więc ci snobi odwracający się od plebsu? Po zawodach siadaliśmy razem i wymienialiśmy wrażenia ze znajomymi. Kryterium przynależności do danej grupy tkwiło w tym, jak przyjemnie spędza się nam razem czas. Nikt nie pytał o grupę kolarskiego osprzętu. Najsłynniejszym rowerem LOTTO Poznań Triathlon został Wigry 3, na którym dzielnie pokonywał trasę jeden z uczestników. Nie przesadzajmy więc z tym sportem tylko dla bogatych ludzi. Mam nadzieję, że również skończyły się czasy kiedy trzeba było za wszelką cenę równać do średniej, bo komisarze mogli się tobą zainteresować.
Dzięki tej deklaracji, wysiłkiem Maćka i grupy znajomych powstała jednak bardzo ciekawa inicjatywa, facebookowy fan page RETRO TRI. Początkowo wrzucano tam stare triathlonowe zdjęcia jako ciekawostki, później zaczęło się pojawiać coraz więcej informacji historycznych. Dla wielu osób nagle okazało się, że dzieje triathlonu w Polsce sięgają znacznie dalej niż 3 lata, a sporo kolegów spotykanych na zawodach to byli zawodnicy, biorący niegdyś udział w imprezach rangi mistrzowskiej na świecie. Jedyne czego w tym czasie było znacznie mniej, to rozgłos towarzyszący dziś dyscyplinie. Czy komuś tego brakowało? Wątpię. Do sportu zazwyczaj pcha nas pasja, sprzęt jest tylko pochodną, umiejętnie podgrzewaną przez działy marketingu producentów. Osobiście nie znam zawodnika, który zaczął startować w triathlonie, żeby pojeździć sobie na fajnym rowerze, albo ubrać się w gumową piankę.
Triathlon to od zawsze sprzęt. Każdy, który da nam cenne kilka sekund…
Dość ostrożnie należy też podchodzić do idealizmu dyscypliny u jej zarania. Faktem jest, że triathlon powstał z czystej zabawy sportem. Ciepły klimat zachodnich stanów USA sprzyjał połączeniu typowych dla tego regionu aktywności w jedną dyscyplinę. Dyscyplinę, która opierała się głównie na radości kontaktu ze słońcem, wodą i wiatrem we włosach. Jednak zawody również wtedy były okazją do wykorzystywania dodatkowego ekwipunku. Weźmy przykład Toma Warrena, zwycięzcy drugiej edycji Ironman Hawaje. Tom, mieszkaniec okolic San Diego „od zawsze” jeździł na rowerze, pływał i biegał. Jak sam twierdzi, uprawiał triathlon zanim został on jeszcze wynaleziony. Kiedy usłyszał o hawajskiej imprezie, postanowił wziąć w niej udział, skoro każdy z dystansów nie robił na nim szczególnego wrażenia. Nie był typem gadżeciarza. Jego jednym z treningów był 40 kilometrowy bieg do granicy z Meksykiem. Startując dzwonił na zegarynkę aby ustalić dokładną godzinę startu, to samo robił w telefonicznej budce na końcu treningu. To był jego sposób na pomiar czasu. Na Hawajach zaopatrzony był już jednak w nieco ulepszony rower oraz zegarek. Czy zdradził ideały? Chyba się nawet nad tym nie zastanawiał, skupiając się tylko na pokonywaniu wyzwań. Dla siebie.
Mam nadzieję więc, że w przyszłym sezonie spotkam na zawodach kolejną falę entuzjazmu nie zwracającego uwagi na sprzęt, lepszy czy gorszy. I nie będziemy się musieli zastanawiać, czy nasz rower jest odpowiednio tani lub drogi. Konwenansów i norm wystarczy nam w pracy.