Triathlon > TRI: Ludzie > Triathlon
Pozwolić Armstrongowi na start?
Zdjęcie, które Armstrong zamieścił na Twitterze w początkowej fazie afery dopingowej. Miało demonstrować, jak niewiele sobie robi z oskarżeń. Fot. archiwum Lance’a Armstronga.
Czy Lance Armstrong powinien mieć szansę powrotu do sportu? To jedna z kwestii, które poruszyłem podczas rozmowy z Davem Scottem, legendarnym triathlonistą, sześciokrotnym zwycięzcą Ironmana na Hawajach.
Pytanie to nie padło przypadkowo, jest ono echem niedawnej wypowiedzi mistrza, wyłamującej się z szerokiej rzeki niechęci wobec amerykańskiego kolarza. Scott nie kwestionuje winy Armstronga, skazanego na dożywotni zakaz startów w związku z aferą dopingową, w której uczestniczył. Złem było nie tylko samo oszukiwanie, ale również bezlitosne tępienie osób stających na drodze zwycięzcy Tour de France. Kilku osobom znacznie skomplikowało to życie. Z drugiej jednak strony ta machina zła zebrała również wiele milionów dolarów na walkę z rakiem, namówiła mnóstwo ludzi do ruszenia się z kanapy, spowodowała olbrzymi wzrost zainteresowania kolarstwem na całym świecie. Nawet jeżeli większość tych ludzi po latach poczuła się oszukana, to w ważnych momentach swojego życia mieli idola, który ich inspirował i pomagał w wyznaczaniu sobie nowych wyzwań i przezwyciężaniu trudnych chwil. Zdaniem Scotta, Armstrong już oberwał za swoje. Strącony z piedestału, pozostawiony przez większość dawnych przyjaciół, fanów, współpracowników, stał się persona non grata w każdym towarzystwie. Nie należy Armstronga wybielać czy usprawiedliwiać, ale dożywotni zakaz startów, nawet w imprezach o charakterze prywatnym, jaką jest Ironman, jest karą zbyt surową. W szczególności, jeżeli weźmiemy pod uwagę historię wielu innych dopingowiczów skazywanych zaledwie na dwa lata, z prawem startu w zawodach amatorskich. Armstrong mógłby być niezwykłym magnesem dla mediów i przyczynić się do popularyzacji triathlonu, nawet jako czarny charakter. W końcu w wielu dyscyplinach, nie tylko w USA, ludzie uwielbiają „złych chłopców”.
Dave Scott na trasie Ironman Hawaii
Teoria ta z pozoru wydaje się całkiem rozsądna, z całą pewnością zgodna z chrześcijańską ideą przebaczenia. Mam jednak obawę w związku z ewentualnym sukcesem naszego anty-bohatera na Hawajach. Armstrong, również dzięki swojej znajomości nie-tylko-domowej apteczki, jest w stanie wygrać tę imprezę. Dał tego przedsmak w zawodach przygotowujących do niedoszłej hawajskiej próby, tuż przed wybuchem dopingowej afery. To w moim odczuciu zniszczyłoby magiczną aurę mistrzostw świata. Zawody wygrywane przez byłych dopingowiczów pozostawiają nieprzyjemny posmak. Takie właśnie miałem wrażenia, kiedy oglądałem Winokurowa wygrywającego złoty medal olimpijski w Londynie czy informacje o udanym powrocie do sportu po przymusowej przerwie ubiegłorocznego zwycięzcy Ironmana w Meksyku. Jeżeli Lance obieca, że niczego nie wygra, niech startuje, gdzie chce. W innym przypadku niech zostanie w swoim domu w Teksasie i nie kradnie nam „atmosfery świąt”.