Triathlon > TRI: Wydarzenia > Triathlon
Triathlon w Abu Dhabi. Upalny miraż w środku zimowego snu
Abu Dhabi. Miasto wieżowców na pustyni, toru Formuły 1, największego na świecie centrum Ferrari. Pływanie w Zatoce Perskiej; jazda rowerem wzdłuż plaż, autostradą po pustyni, na torze Yas Circuit; na deser bieg promenadą Corniche. Taki jest Abu Dhabi International Triathlon.
Przyjazd na zawody 2 marca ma coś z magii. W lądującym samolocie z północy panuje jeszcze chłód, wszystko jednak zmienia się na miejscu, kiedy tylko stawiamy pierwsze kroki na arabskiej ziemi. To podróż z zaśnieżonej Polski do słońca, piasku na plaży, ciepłego morza i temperatury 30ºC.
Same zawody to ogromny kontrast od dotychczasowych treningów. Akcenty na mechanicznej bieżni, spokojne wybieganie po śniegu, godziny na trenażerze i liczenie odbić od ścian basenu zmieniają się w jednym momencie w naturalne warunki startowe.
Próbkę tych warunków można poczuć już dzień wcześniej przy odbiorze pakietów w biurze zawodów. Żar leje się z nieba, miasto wyludnione, po ulicach przemykają zawodnicy zmierzający do strefy zmian. Na tle opustoszałego miasta to miejsce bijące atmosferą sportowego święta. W T1 już czekają gotowe rowery Alistaira Brownlee, Chrisa McCormacka, Frederika Van Lierde, Melissy Hauschildt (zwyciężczyni długiego dystansu, która ogłosiła, że celem nr 2 w sezonie jest zwycięstwo na Hawajach; po lekkości jej biegu i sposobie, w jaki minęła Caroline Steffen wydaje się to naprawdę realne). Organizatorzy lubią największe nazwiska.
Całość świetnie zorganizowana. 3 różne dystanse, dla każdego coś do wybrania. Strefy nawadniania dobrze oznaczone. „Usługa” smarowania kremem przeciwsłonecznym nieoceniona.
Rankiem o 5, kiedy jest jeszcze ciemno, panuje przejmująca cisza… O 6, nagle, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki zaczyna solidnie wiać. To już nie minie do samej mety i da solidnie w skórę na rowerze. Elita startuje tuż po wschodzie słońca, wszystko sprawnie, kolejne fale zawodników wbiegają do morza i zaczyna się walka z samym sobą, konkurentami i przeciwnościami przygotowanymi przez surową naturę. Po wejściu na rower można poczuć co oznacza walka z pustynnym wiatrem. Pierwsze 10 km to boczne podmuchy, utrudniające zachowanie toru jazdy, potem wyjazd na otwartą przestrzeń, na wszechogarniającą pustynię, droga skręca na południe a to oznacza… następne 35 km pod wiatr, aż do wyspy Yas. Tam czeka nas nagroda. Nawrót na torze F1 i pierwszy wiatr w plecy. Niesamowite uczucie. To tor do naprawdę szybkiej jazdy i takie są właśnie wrażenia po ciężkiej walce z wiatrem. Kończący zawody bieg bulwarem przy plaży weryfikuje największych twardzieli. Jest już środek dnia, temperatura powyżej 30ºC, słońce, bez możliwości ucieczki w cień.
Każdy ma swoje własne wspomnienia. Moje wciąż wracają do trzech sytuacji: głos muezina który przed świtem przerwał niesamowitą ciszę panującą w strefie zmian (orient); Mistrz Olimpijski mijający mnie na rundzie kolarskiej i uczucie minięcia mety – już nie trzeba biec, można stanąć i napić się zimnego napoju.
Po powrocie… trenażer, bieżnia, basen. Na szczęście już niedługo. Nadchodzi sezon. W Abu Dhabi można się przekonać w jakim miejscu przygotowań jesteśmy. Niedługo Szejkowie otwierają kolejną naj… inwestycje: oddział muzeum Luwr na pustyni, gdzie zostanie przeniesiona część kolekcji z Paryża. Może warto pomyśleć o powrocie?
Maciej Żywek, „Abu Dhabi – upalny miraż w środku zimowego snu”, Bieganie, kwiecień 2013