Ludzie > Historie biegaczy > Ludzie
Samotny biegający rodzic
Fot. Istockphoto.com
Samotność w przypadku biegaczy kojarzy się najczęściej z introwertyzmem albo podróżami do swojego wnętrza podczas długich wybiegań. Podczas takich właśnie podróży zrodził nam się w głowie pomysł na tekst o biegaczach, którzy samotnie wychowują dzieci. Co ich nakręca żeby w skomplikowanym życiu znajdować czas na bieganie? Oto historia kilku takich osób.
Zrobić śniadanie, podwieźć do przedszkola, dograć z dziadkami żeby przechwycili małą w drodze z pracy, bo przecież trzeba załatwić dziś sprawy na mieście. A, no i nastawić budzić na piątą, bo w planach mocne podbiegi, a przecież do półmaratonu już dużo czasu nie zostało. Sposób myślenia i działania rodziców samotnie wychowujących dziecko i znajdujących czas by realizować swoją pasję, jest imponujący. Są w stanie godzić codzienność i przeciwności losu, które pojawiają się w ich życiu z aktywnością, której nie traktują jak przykry obowiązek. Niektórzy twierdzą, że to właśnie dzięki treningom są sobie w stanie lepiej wszystko poukładać. Jak to robią?
Najtrudniejszy pierwszy krok
Marcin z Warszawy to mój serdeczny, biegowy kolega. Do niedawna nie wiedziałem, że od 2011 roku samotnie wychowuje syna. W 2013 rozpoczął swoją przygodę z bieganiem. Aktywnością zaraził go kolega z pracy, który z wagi 120 kilogramów zszedł do 80. Dla Marcina bieganie szybko stało się sposobem by mieć chwilę dla siebie. Praca, dom i opieka nad dzieckiem sprawiały, że musiał znaleźć odskocznię od codziennych spraw. Wiedział, że bieganie nie wymaga dużych nakładów finansowych i można się w nie bawić praktycznie w każdym miejscu w Polsce. Ułatwieniem było to, że synek był już na tyle duży i odpowiedzialny, że mógł zostawać sam w domu na 40 minut. – Na początku cały czas podczas biegu/marszu trzymałem telefon w ręku i krążyłem wokół domu, żebym w razie czego mógł wrócić jak najszybciej. Denerwowałem się i non stop patrzyłem na ekran. Lecz po pewnym czasie uspokoiłem się, wiedziałem, że nic mu nie grozi, a ja w końcu mam chwilę dla siebie – mówi Marcin. – Tak naprawdę odkąd zacząłem biegać moje życie się zmieniło. Usystematyzowałem je. Rano przygotowuję się do pracy, odwożę syna do szkoły – wylicza. – Po pracy wspólny obiad i wieczorem idę na trening. Dzięki bieganiu mam więcej siły i chce mi się pracować. W końcu czuję, że żyję!
Gdy ojcu zwyczajnie nie chciało się wyjść z domu, syn wchodził w rolę strażnika jego motywacji i pytał: „Tato, a ty czemu nie idziesz na trening? Nie zniechęcaj się!”. Marcin wspomina, że to właśnie dzięki takim zachętom na sto procent wkręcił się w bieganie. – Gdy mam jakieś problemy albo coś mnie gryzie, złe emocje rozładowuję właśnie podczas biegu – wyznaje. – Mój syn nigdy nie zwrócił mi uwagi, że zostawiam go na chwilę samego. Wręcz przeciwnie, nie pozwalał mi siedzieć w domu – dodaje. Najmilej wspomina wspólny udział w Biegu Niepodległości. Nieśmiało przyznaje, że „Synek” biegł nielegalnie, bo według regulaminu nie łapał się wiekowo. Nie żałuje jednak, bo to było niesamowite przeżycie i doświadczenie. – Będę to pamiętał do końca życia – dodaje Marcin.
Matka chaosu
Dorota, mama 24-latki i 14-latki, zawsze była aktywnym typem. A to jeździła na rowerze, a to na nartach, pływała, wędrowała po górach. Bieganie stało się jej odskocznią 5 lat temu, gdy została sama. – Treningi pozwoliły mi poukładać życie i swoje myśli. Gdy zostałam tylko z córkami, pod moją nieobecność starsza opiekowała się młodszą i nie było jakiegoś problemu z wyjściem na bieganie. W końcu starsza córka się wyprowadziła, a ja zostałam tylko z młodszą perełką. Śmieje się, że córce jej treningi odpowiadają, bo jej gadatliwy i marudny charakter sprawia, że czasem można mieć jej dość. – Dzięki temu możemy od siebie odpocząć. Ona wie, że ma spokój przez godzinę czy półtorej. Ja natomiast walczę ze swoimi myślami, relaksuję się i odpoczywam – dodaje Dorota.
Przyznaje, że bywa chaotyczna i nie zawsze potrafi dobrze zorganizować sobie czas. Musi zdążyć zrobić zakupy, ugotować obiad i załatwić obowiązki domowe. Czasami biega z grupą. – W te dni, gdy biegam sama mam więcej czasu i wychodzę na trening po 21. Najgorsza jest zima. Jest ciemno i niebezpiecznie – wyznaje Dorota. – Wtedy czasami mam cykora i próbuję przekładać trening, lecz zwykle moja córa przychodzi i pyta dlaczego nie idę biegać. I co mam zrobić? Muszę założyć buty, dres i iść na swoją ścieżkę. Zdarza mi się na obiad zrobić kanapki, ale nie narzekamy – śmieje się. – Bardzo się cieszę, że dzieciaki trochę podłapały moje ambicje, pasję i czasami jeżdżą ze mną na zawody. To bardzo motywuje, gdy biją brawo i dopingują na trasie – opowiada.
Dorota z dumą mówi, że swoim hobby zaraziła wielu znajomych. – Jestem bardzo ambitna i nie lubię rezygnować z podjętych wyzwań. Polecam to wszystkim niedowiarkom i ludziom, którzy chcą spróbować czegoś nowego, a boją się takiego wyzwania – kończy.
Małe dziecko to duży obowiązek
Od samego początku wiedziałem, że z Marcinem będzie ciężko. Ma 3-letniego syna Dawida i gdy próbowałem go złapać na rozmowę, ciągle coś wyskakiwało. Dawid się rozchorował i trzy razy przekładaliśmy termin. Udało się pewnego wieczoru, gdy chłopiec poszedł spać. Była 23.
Marcin, gdy był jeszcze z mamą Dawida, nie przywiązywał większej wagi do diety czy zdrowego stylu życia. Gdy dziecko przyszło na świat, Marcin ważył 90 kilogramów przy 176 cm wzrostu. Dodatkowo palił jak smok. Wiedział i czuł, że coś w nim pęka i musi powiedzieć STOP. Postanowił, że będzie biegać. Palenie miał rzucić w momencie, kiedy przebiegnie 10 kilometrów poniżej godziny. Po jakimś czasie tak się wkręcił, że doszedł do 44 minut na dychę. Ma za sobą także kilka maratonów w granicach 4 godzin. Obecnie szykuje się do Biegu Rzeźnika – na niemal 80 km.
Marcin podkreśla, że doba ma za mało godzin. – Ciągle brakuje mi czasu i zdarza się, że nie mogę pogodzić wszystkiego. Najgorsze są momenty, kiedy wypada coś nagłego i niespodziewanego, wówczas wszystko wali się jak domek z kart – opowiada. Mimo to potrafił znaleźć w sobie energię i wychodzi na trwający półtorej godziny trening. Wraca zmęczony, zdyszany, spocony, ale zadowolony. – Na początku, gdy Dawid był mały biegałem w nocy, kiedy spał – wspomina. Czasami nie miał z kim zostawić malucha, ale znalazł na to sposób. Kupił wózek i zabierał chłopca ze sobą. Kręcili się wtedy po parku, pokonywali nawet 20-30 kilometrów. W końcu przygotowania do maratonu są wymagające. Teraz, gdy maluch chodzi do przedszkola to już inna bajka. – O 7 meldujemy się w przedszkolu, a moja praca pozwala mi na to, że zanim ją rozpocznę zdążę zrobić ponad godzinny trening. W pracy biorę prysznic i jestem gotowy do działania. Mam też sprawdzone sposoby na to, aby po pracy spędzić razem czas z maluchem. Pływamy, a dodatkowo ćwiczę w specjalnej strefie na crossficie. Dawid bawi się tam z innymi dziećmi. Marcin twierdzi, że wszystko jest kwestią organizacji i chęci.
Ma ściśle określony czas i terminarz. Również wyjazdy na zawody stara się tak zorganizować, by Dawid też spędził czas aktywnie i mu pokibicował. – Uwielbiam, gdy mój synek na mnie czeka, a ja po biegu mogę zawiesić na jego szyi medal. Po zawodach jest oczywiście wspólne bieganie. To jest, tak naprawdę, najlepsza nagroda dla mnie. Wiem, że młody mnie dopinguje i liczy, że dobrze mi pójdzie. Jest moim najlepszym kibicem, a nasze relacje są naprawdę bliskie. Jesteśmy ze sobą bardzo zżyci – kończy.
Troje różnych ludzi samotnie wychowujących dzieci, których łączy wspólna pasja, motywacja i determinacja. Mimo codziennych trudności dają sobie radę. Pokazują, że nie trzeba się poddawać, a jeśli tylko nie szuka się wymówek – wszystko da się zrobić i pogodzić.