Ludzie > Elita biegaczy > Ludzie > Polecane
Justyna Święty: „Uwielbiam naleśniki z bananami i czekoladą”
400 metrów kobiet, Halowe Mistrzostwa Świata, Sopot 2014, Justyna Święty. Fot. Kamil Nagórek
Justyna Święty, najszybsza w tym sezonie polska biegaczka na 400 metrów, opowiada o szansach na wysokie miejsce na zbliżających się Halowych Mistrzostwach Świata w Portland, ciężkich miesiącach po dramacie w Pekinie, jedzeniu wszystkiego i nietrzymaniu diety, i o swoich miejscach na ziemi.
W Toruniu podczas Copernicus Cup przebiegłaś 400 metrów w czasie 53,09. To rewelacyjny czas.
Dość dobry, to prawda (śmiech).
Przygotowujesz się do startu w Halowych Mistrzostwach Świata w Portland?
Tak, mam w planach udział w tej imprezie. To przerywnik w treningach przed Igrzyskami Olimpijskimi, ale liczę na dobre miejsce w zawodach rozgrywanych w USA. Będę się tam starała walczyć z najlepszymi sprinterkami na świecie.
Zmieniliście coś w przygotowaniach przed tym, ciężkim i długim, sezonem?
Co roku wprowadzamy jakieś modyfikacje. Harujemy ciężko i wylewany na treningach hektolitry potu. Ale to się tak mówi, że ten sezon będzie długi, ciężki, wyjątkowy. A tak do końca nie jest. Każdy jest wyczerpujący i długi. Różnica jest tylko taka, że w tym roku każdy myśli o świetnym występie na Igrzyskach Olimpijskich w Rio de Janeiro, imprezie czterolecia. Trzeba mieć dobre nastawienie, odpowiednią motywację i będzie dobrze.
Wypełnienie minimum pozwala w spokoju realizować kolejne jednostki treningowe. Możesz być mocna indywidualnie w Portland, ale i nasza sztafeta powinna się liczyć w walce o wysokie lokaty.
To prawda, że szybkie zdobycie minimum uspokaja. Bo daje pewność, że podążamy we właściwym kierunku. Mam nadzieję, że dziewczyny też będą biegały coraz szybciej i razem znów stworzymy pakę, która będzie w stanie walczyć o najwyższe lokaty.
Już rok temu stać was było na szybkie bieganie i walkę o czołowe pozycje na świecie. Wszyscy wiemy, jak skończył się wyjazd do Pekinu (zgubienie pałeczki w biegu półfinałowym przez Joannę Linkiewicz – przyp. red.). Ochłonęłyście po tamtej sytuacji?
Już po tamtym biegu emocje opadły. Minęło sporo czasu. Nie był to dla nas jednak łatwy czas. Zawód był ogromny. Łez polało się co nie miara i padło wiele gorzkich słów. Zdążyłyśmy wymazać to z pamięci. Teraz jest nowe rozdanie, nowy sezon i nowe nadzieje. Trzeba podchodzić do tego z optymizmem.
W Toruniu na początku marca odbędą się mistrzostwa Polski (w weekend 5 i 6 marca – przyp. red.). Tam powinnaś walczyć o złoty medal.
Bardzo bym chciała wygrać ten bieg. Jak każda z nas. Bieżnia pokaże, która jest najlepsza. Ale widać, że w tej hali można „wykręcić” dobre rezultaty i tego się trzymajmy (śmiech).
Przejdźmy do kwestii bardziej osobistych. Jakie jest twoje hobby poza bieganiem, sportem? Co pozwala ci się zrelaksować, oczyścić głowę?
W wolnych chwilach lubię przeczytać dobra książkę, zobaczyć film, wyjść ze znajomymi do klubu posiedzieć i porozmawiać, posłuchać muzyki. Uwielbiam zabawy z moim psiakiem.
Jak się wabi? Biega razem z tobą?
Lusia. Czasami zabieram ją za sobą, chociaż nie jest za bardzo chętna (śmiech).
Gdzie jest twoje miejsce na Ziemi? To polskie, z którego wyrosłaś, do którego wracasz, najbliższe sercu oraz takie za granicą, które cię najbardziej urzekło?
Po zgrupowaniach, zawodach uwielbiam wracać do swojego miasta rodzinnego – Raciborza. Uwielbiam także nasze góry, w szczególności Tatry. Jeśli chodzi o te miejsca poza krajem, to jest ich wiele. Dzięki sportowi miałam okazję zwiedzić już duży kawałek świata i tak naprawdę w każdym miejscu odkrywałam coś wyjątkowego. W ubiegłym roku takim miejscem była Grecja, a konkretnie wyspa Zakhyntos, gdzie spędziłam wspaniały czas.
Co lubisz najbardziej jeść, gdy porzucasz na chwilę dietę?
Nigdy nie stosowałam specjalnej diety (śmiech). Uważam, że należy jeść wszystko. Ale wiadomo – z głową.
Nie masz ulubionej potrawy?
Jednej chyba nie, ale bardzo lubię naleśniki z czekoladą i bananami, barszcz z uszkami i wszelkiego rodzaju kremy.
Zbliża się Wielkanoc. Z czym ci się kojarzy?
Od zawsze kojarzy mi się z szukaniem zająca. Ale też z czasem spędzonym w rodzinnym gronie.
Ganiałaś z chłopakami, jako łobuziara, po podwórku z wiadrem z wodą w Lany Poniedziałek?
Z Lanym Poniedziałkiem też mi się kojarzą (śmiech). Ganiałam po podwórku z rówieśnikami i nie tylko. Litry wody się lały, to prawda. Ale odkąd trenuję poważnie, to często spędzam ten czas na zgrupowaniu wraz z innymi sportowcami.
A pamiętasz jakiś Lany Poniedziałek szczególnie? Koledzy z kadry są zgrywusami?
Wiele zależy od tego, gdzie jesteśmy na obozie. Najbardziej utkwił mi w pamięci Lany Poniedziałek, chyba sześć lat temu, na Cyprze. Pogoda była przepiękna i wszyscy od samego rana do zachodu słońca wrzucali się nawzajem z leżakami do basenu.