Blogi > Blogi > Maciej Bodnar
Trening triathlonowy – czy zawsze jest bezpieczny?
Jeszcze do niedawna nie przywiązywałem większej wagi do bezpieczeństwa na treningach kolarskich. Może nie tyle nie przywiązywałem, co bagatelizowałem wystąpienie różnych losowych zdarzeń ekstremalnych. Jednak cały czas w podświadomości tkwiło przekonanie, że mnie to nie dotyczy, aż do czasu…
Dokładnie trzy tygodnie temu kiedy już wracałem z dłuższego rozjazdu przejeżdżając główną arterią Białołęki nagle na skrzyżowaniu kątem oka dostrzegłem samochód jadący prosto w mój bok. Zanim zdążyłem cokolwiek zrobić byłem na masce, a nawet już za nią. Na szczęście nie straciłem przytomności, ale byłem w lekkim szoku. Szybko obejrzałem nogi oraz ręce i pojawia się podświadoma radość, że nie mam nic złamanego, jednak ból w lewej nodze dawał znać, że było to poważne zdarzenie. W miarę szybko trafiłem do karetki i po niecałej godzinie byłem na SORze, aby kolejne dwie godzinki poczekać na lekarza. Było warto tyle czasu się nudzić, żeby usłyszeć, że prześwietlenia nie wskazały naruszeń kości, byłem jedynie mocno poobijany i pokaleczony.
Kolejne dni spędziłem odpoczywając, kuśtykając. O zawadach triathlonowych w Mrągowie mogłem zapomnieć. Takie chwile sprzyjają refleksji, tak było również i w moim przypadku. Nie ukrywam, że zaczęły się rozmyślania czy warto tak się poświęcać. Wstawać prawie codziennie przed piątą, żeby zdążyć tylko na trening pływacki, zamiast jak reszta ludzi porządnie się wyspać. Dbać o to co spożywam, robić wszystko, żeby znaleźć godzinkę w ciągu dnia na sen, odmawiać sobie spotkań ze znajomymi na konto kolejnego treningu. W okresie zimowym zamarzać podczas codziennego biegu i tylko przyjmować na siebie wzrok osób wracających z pracy, który jasno mówi: „Jesteś nienormalny”.
Jednak kiedy w końcu po dwóch tygodniach byłem w stanie zrobić pierwszy trening, wszystkie wątpliwości zostały rozwiane. Momentalnie poczułem, że to jest to co chcę robić za wszelką cenę i nie znajdę większej pasji. Nic nie satysfakcjonuje tak jak poczucie dobrze zrobionego treningu i nie ma lepszego uczucie jak chwila snu po ciężkim pływaniu.
Teraz jestem już na etapie wracania do formy i ustalania dokładnego kalendarza startowego na przyszły miesiąc. Najbliższy start zaplanowany jest na koniec lipca w biegu ulicznym na 10km, tak więc trzymajcie kciuki! I jeszcze jedno: PAMIĘTAJCIE O LAMPKACH I ODBLASKACH NA TRENINGU ROWEROWYM! Pozwoli Wam to zaoszczędzić wielu przykrych, nieprzyjemnych i bolesnych chwil.