Triathlon > TRI: Wydarzenia > Triathlon
Gdynia Herbalife Triathlon pod znakiem ’33’
Herbalife Triathlon Gdynia 2013. Arek Recław. Fot. Tomasz Hościło, www.artomus.blogspot.com
W triathlonie najważniejsza jest elastyczność. To, w jaki sposób organizm jest zdolny przystosować się do zmian. Mięśnie muszą szybko otrząsnąć się ze zdziwienia, że zaraz po tym jak przez kilka godzin z maksymalną mocą zasilały rower, ktoś karze im rozpędzić maszynerię na sposób biegowy. Oczywiście można mięśnie do tego odpowiednim treningiem przygotowywać, jednak nie będzie tu mowy o triathlonie wyczynowym, tylko o takim bardzo, bardzo amatorskim.
Tekst: Arek Recław
W Gdyni zaliczyłem swój trzeci triathlon w życiu. Wszystkie trzy na dystansie half-ironman. W 2011 roku wystartowałem w swoim pierwszym triathlonie i była to wielka miłość od pierwszego wejrzenia. Raz, że to bardzo dobra zabawa, dwa, że dobrze się to u mnie składa. Kolejność dyscyplin powoduje, że zamiast czuć się coraz bardziej zmęczony, ja mam coraz większy wigor. Mojej „wielkiej miłości triathlonowej” starcza na jedną imprezę w roku. Za dużo jest obiektów do moich sportowych westchnień, wszystko się rozprasza i nie robię nic na poważnie. Swój pierwszy half-ironman ukończyłem z czasem 4:56. Dużo powyżej wstępnych oczekiwań i z wielkim uśmiechem na mecie. Mój główny wniosek był taki, że triathlon jest uprawiany głównie przez cyklistów, przez co największą radość daje biegaczom. Jeśli ktoś w miarę szybko biega to na ostatnim etapie jego bolid będzie miał górę radości z wyprzedzania.
Kolejny triathlon, jedyny w roku 2012 miał podtytuł „jestem robotem”. Po roku, na tej samej trasie w miejscowości Susz, moje wyniki są identyczne. W pływaniu 19 sekund różnicy, na rowerze 10 sekund różnicy. 90 kilometrów ciśnięcia w pedały i 10 sekund różnicy! Na szczęście ostatni etap pokazał, że nie wszystko będzie identyczne. Na niebie zawieszono turkmeńskie słońce, które wielu zawodników wysłało do karetek, a mi dało znacznie słabszy czas w biegu, przez co też gorszy wynik w całym triathlonie. Miejsce jednak było lepsze, awans z 58 na 55.
Wierzymy w to, co sobie wymyślimy
W roku 2013 czuję się bardzo dobrze. W kwietniu udało mi się spełnić marzenia o maratonie biegowym poniżej 3 godzin. Przypisuję to bezmięsnej diecie, jednak dobrze wiem, że sobie to tylko wymyśliłem. Wiem to, ponieważ wierzę, że wszystko to głowa, czyli wszystko to percepcja, czyli wierzymy, w to co sobie wymyślimy. Pojawiając się w Gdyni, wierzę, że moje dobre samopoczucie fizyczne i psychiczne powinno zaowocować dobrym wynikiem. Przynajmniej w teorii. W praktyce pojawia się zdziwienie. Zdziwienie nad strefą zmian. Gdyńska jest ogromna, raz, że aż 1500 zawodników, a nie 500 jak w Suszu, dwa, że po koniec pływania jest spory kawałek od strefy zmian. Czytam w internecie o tym jak to z tymi strefami zmian jest i dowiaduję się że ich długość może się znacznie różnić. Czyli to tak jakby jeden maraton miał o kilometr więcej od drugiego, czyli zabawa w triathlonowe rekordy jest zabawą nieco bardziej specyficzną. No cóż, dobrze to wiedzieć.
Herbalife Triathlon Gdynia 2013. Fot. Sławek D.
Sztuka odpoczywania
Na początek oczywiście pływanie. Ilość zawodników i pierwsza bojka zakrętowa blisko startu powodują, że w morzu jest gęsto. Mam mały atak paniki gdy przez pewien czasz każdy mój oddech kończy się napiciem wody. Nad taflą wody nie ma czegoś takiego jak powietrze, jest też woda, tylko w stanie lotnym. Bryzgi wody są wszędzie. Jedyna droga ucieczki jest do przodu, no więc uciekam. Paweł Janiak, znana postać rajdów przygodowych, biegów na orientacje, radioorientacji, triathlonu i jeszcze kilku tysięcy innych dyscyplin powiedział, abym nie trenował pływania tak, że zawsze idę na basen i płynę 2 kilometry. Przez zmęczenie płynie się wtedy coraz to bardziej „poza-stylowo” i tylko utrwala wszystkie błędy. Rób 200 metrów i odpoczynek – tako rzecze Paweł. Posłuchałem jego rady i kilka dorocznych treningów pływackich zrobiłem właśnie w ten sposób. Ulepszyłem nawet metodę Pawła i wydłużałem odpoczynki. Nawet do wersji, że trening to 200 metrów i basta. Za połową dystansu patrzę na zegarek, jest poniżej 16 minut. Szok. To działa. Pływam znacznie szybciej. Ostatnie 500 metrów to jednak rozmyślanie nad tym, czego Paweł nie dopowiedział, ponieważ uznał, że każdy głupi to wie: raz na jakiś czas trzeba też zrobić ten dłuższy dystans w jednym ciągu. Jestem dramatycznie wykończony. W końcówce ratuję się stylem klasycznym, czyli tzw. żabką. Mimo wszystko jest bardzo dobrze. Pływanie wyszło lepiej o 2 minuty od rekordu. Po zawodach okaże się, że moja moc pływacka przełożyła się na naderwany mięsień barku, czyli kilka tygodni bez sportu.
Bez kropli potu
Czas na rower. Pierwszy raz założyłem kierownicę do jazdy na czas. Kupiłem to coś za grosze na allegro, wygląda na samoróbkę. Najważniejsze: działa. Jadę zdecydowanie szybciej niż w poprzednich triathlonach. Aż jestem mocno zdziwiony, że jadę aż tak szybko, przez co nie jadę aż tak szybko jakbym mógł. Dopiero ostatnią, trzecią pętlę przyspieszam i robię poniżej 50 minut. Czas to 2 godziny i 33 minuty. Lepiej o 7 minut od rekordu. Bez kropli potu i z lekkim poczuciem niedosytu. Pośmigałbym jeszcze trochę.
HerbalifeTriathlon Gdynia 2013. Fot. www. herbalifetriathlon.com
Zmiany robię w całkiem niezłym tempie. Nie jest tak jak w 2011, gdy miałem zdecydowanie najdłuższe czasy zmiany w pierwszej setce zawodników. Triathlon mylił mi się wtedy jeszcze z rajdem przygodowym i mało brakowało abym wpadł na pomysł, że ugotuję sobie w strefie zmian zupę. Czynności zmianowych nie próbuję jednak planować czy tym bardziej trenować, nie mam specjalnych triathlonowych butów ani na rower, ani do biegania, jednak samo przez się wychodzi to z roku na rok sprawniej.
Leniwie, z rekordem w kieszeni
Bieg to od razu wyprzedzanie. Efekt sztywnych nóg, który trzymał na początku biegu w poprzednich triathlonach tym razem się nie pojawia. Od razu łapię swój rytm, jest szybko, lekko i przyjemnie. Jest też trochę leniwie. Mam rekord w kieszeni i nie mam motywacji do drenowania swoich możliwości. Bawię się tym, co robię. A bawić można się dobrze, licznie zgromadzona publiczność w centrum Gdyni reaguje żywiołowo na wszelkie interakcje z zawodnikiem. 200 metrów przed metą stoi mój prywatny kibic, który szukając dobrych miejscówek do kibicowania przebiegł tego dnia więcej kilometrów niż ja. Jest czas na całusa i na głośną werbalną rekomendację „bierz go!”. Nogi same wykonały ten rozkaz, nim ich właściciel zdążył się zastanowić, co i z kim ma zrobić. I tak trochę wrednie, tuż przed samą metą wyprzedziłem najszybszego z licznego grona triathlonowych celebrytów, czyli Maćka Dowbora.
Herbalife Triathlon Gdynia 2013. Fot. Sławek D.
Liczba jego ’33’
W bieganiu poprawiłem się o 1 minutę od poprzedniego rekordu. Mój czas ogólny to 4:47. Miejsce 46. open, 5. miejsce w swojej kategorii wiekowej. Rekord poprawiony o 9 minut. Wszystko zrobiłem na 33 minuty: 1,9 kilometrów pływania w 33 minuty, 90 kilometrów na rowerze 2 godziny i 33 minuty, 21,1 kilometrów biegu w 1 godzinę i 33 minuty. Za rok mogę spróbować zrobić triathlon na 32. Po samych zawodach mam eksplozję triathlonowej miłości. Dużo myśli w stylu: a może mam talent do tej zabawy, może jakbym się do triathlonu przyłożył, potrenował to i owo, dokupił to i owo, poczytał to i owo to bym został triathlonowym Desperado. Oczywiście to słomiany zapał. O moim podejściu do triathlonu może świadczyć fakt, że piankę do pływania miałem na sobie 4 razy w życiu. W 2011 roku dwa razy. Zaraz po zakupie zrobiłem testowe pływanie i potem na zawodach. Rok później już tylko zawody. W 2013 tylko na zawodach. Niemniej, kto wie, może to kiedyś zaskoczy, może kiedyś „się wezmę”. Póki co triathlonowy św. Mikołaj daje mi raz w roku naprawdę świetną zabawę, czasem też bonusowy prezent w postaci kłopotliwego pisania tej relacji jedną ręką. Druga wspomina zawody w temblaku.