Wydarzenia > Aktualności > Wydarzenia
Koniec maratonu w Fukuoce…
Jak poinformowano nieoficjalnie w Japonii, w tym roku odbędzie się ostatnia edycja słynnego maratonu w Fukuoce, rozgrywanego od 75 lat. Padały w nim nieoficjalne rekordy świata. Żywot zakończył też inny japoński maraton, w którym Henryk Szost ustanowił aktualny rekord Polski: maraton Lake Biwa w Otsu.
Zakończenie rozgrywania maratonu w Fukuoce to duży szok dla społeczności biegowej, bo przed laty był to jeden z trzech najważniejszych biegów na świecie. Uważano go kiedyś za nieoficjalne mistrzostwa świata w maratonie i był biegiem dostępnym tylko dla elity – minimum startowe A wynosiło 2:27, minimum B – 2:35. Listę zwycięzców czyta się jak skład drużyny „najlepsi maratończycy wszechczasów”. Czterokrotnie w Fukuoce wygrywał mistrz olimpijski Frank Shorter, także czterokrotnie – japoński zwycięzca maratonów w Bostonie, Londynie i Chicago – Toshihiko Seko. Zwyciężył tu mistrz olimpijski z 1996 roku, Josia Thugwane, mistrz olimpijski i rekordzista świata, Haile Gebrselassie, mistrz olimpijski Samuel Wanjiru, rekordzista świata Patrick Makau i medaliści olimpijscy Tsegaye Kebede oraz Jaouad Gharib.
W 1967 roku Australijczyk Derek Clayton jako pierwszy człowiek w historii złamał tu barierę 2:10, ustanawiając nieoficjalny rekord świata wynikiem 2:09:37. W 1981 to tutaj padła także bariera 2:09 – kolejny Australijczyk, Robert de Castella, osiągnął czas 2:08:18. Formalnie wcześniej Clayton osiągnął 2:08 w Antwerpii, ale powszechnie uważa się obecnie, że tamta trasa była skrócona. Fukuoka jest więc miejscem dla maratonu historycznym. Z kronikarskiego obowiązku dodajmy, że bariera 2:08 i 2:07 padła w Rotterdamie, 2:06 w Chicago, 2:05, 2:04, 2:03 i 2:02 – w Berlinie. O kasowaniu tych biegów nikt nie wspomina, to byłoby świętokradztwo, są to biegi z serii World Marathon Majors. Z Fukuoką Japończycy nie mają takiego problemu.
Wbrew pozorom za zapaść biegu wcale nie odpowiada pandemia. Skład i tak był zawsze niewielki, problem w tym, że mała, elitarna impreza nie bardzo może obecnie znaleźć finansowanie. Tradycyjny termin Fukuoki, czyli pierwsza niedziela grudnia, okazuje się obecnie problematyczny. Po pierwsze dlatego, że największą japońską imprezą roku jest noworoczny akademicki Ekiden, transmitowany w ogólnopolskiej telewizji, bardzo prestiżowy. To wykluczało z udziału w biegu w Fukuoce wszystkich szybkich studentów, którzy stanowią podstawę biegowej siły Japonii i po maratonie w grudniu nie byliby w stanie startować miesiąc później w sztafecie maratońskiej. Po drugie, w tradycyjny termin Fukuoki weszła w Europie Walencja – bieg rozgrywany na ultraszybkiej trasie. Światowa elita, zamiast zmieniać strefy czasowe i biegać w Azji, od paru lat woli bić rekordy w Walencji. Dlatego coraz trudniej szło ściąganie do Fukuoki wielkich gwiazd.
W Japonii to już drugi elitarny bieg skasowany w ostatnim czasie. Zaprzestano organizacji (a formalnie: przeniesiono do innego miejsca) także historycznego dla Polski maratonu Lake Biwa w Otsu. Z Otsu z roku 2012 pochodzi wciąż aktualny rekord Polski – 2:07:39. Kto wie, czy po złych wieściach z Japonii nie spłyną kolejne z Polski w związku z pandemią. Czy tradycyjne polskie maratony wrócą w komplecie do organizacji biegów? Wydaje się to mało prawdopodobne. Dwa, które nadal na pewno się odbywają, to Dębno (wtym roku tylko dla elity) oraz Maraton Warszawski. Tylko Warszawa jesienią zeszłego roku dała radę zorganizować prawdziwy, masowy bieg, rozgrywany na pętli i przy ograniczonej ilości uczestników.