Wydarzenia > Aktualności > Wydarzenia
Fantastyczny weekend dla polskiego maratonu!

8 minimów olimpijskich, wyrównany rekord Polski kobiet i grad rekordów życiowych – to bilans znakomitej maratońskiej niedzieli w Enschede w Holandii oraz w polskim Dębnie.
Niedziela 18 kwietnia okazała się najlepszym od lat dniem polskiego maratonu. Po tym, jak dramatycznie podniósł się poziom tej dyscypliny na świecie, także polska reprezentacja wykonała dzisiaj wyraźny krok naprzód. Padło 8 minimów olimpijskich, a Aleksandra Lisowska wyrównała w Dębnie rekord Polski kobiet.
Ostatnie cztery lata na świecie to grad nieprawdopodobnych wyników – od nieoficjalnego 1:59:40 Eliuda Kipchoge (i oficjalnego 2:01:39), po 2:14:04 Brigid Kosgei wśród kobiet. Do tej pory mogliśmy tylko narzekać, że Polska nie podąża za tą falą. A jednak, stało się! W niedzielę 18 kwietnia padł grad znakomitych wyników, za którymi stoi kilka fantastycznych historii. Niespodziewane progresy, powroty po latach, prawie poprawiony rekord Polski – takiego dnia w polskich biegach ulicznych nie było dawno. Po pandemicznej posusze głodni ścigania zawodnicy i zawodniczki ustanawiali rekord za rekordem.
Zaczęło się w Enschede w Holandii, gdzie w biegu zorganizowanym na idealnie płaskiej trasie na lotnisku, tylko dla elity, padły dwa pierwsze minima olimpijskie dla Polski. Prawie 35-letni Marcin Chabowski po 9 latach problemów zdrowotnych zbliżył się na włos do swojego rekordu życiowego, uzyskując najlepszy w tym roku wynik w Polsce i niemal pewną kwalifikację do Igrzysk w Tokio. Chabowski zajął w biegu 10. miejsce z czasem 2:10:17, jego życiówka to 2:10:07. Jeśli wyjazd na Igrzyska dojdzie do skutku, będzie to piękny powrót po latach. W 2012 Marcin uzyskał minimum olimpijskie na Igrzyska w Londynie, ale był zmuszony do rezygnacji ze startu, wskutek odniesionej kontuzji. Tuż za Marcinem w Enschede finiszował Adam Nowicki, z piękną życiówką – 2:10:21, o ponad 3 minuty lepszą od poprzedniej – 2:13:28. Adam oczywiście także uzyskał minimum olimpijskie. Nieco z tyłu do mety dobiegł wicemistrz Europy w maratonie z roku 2014, Yared Shegumo. 2:11:50, wolniej niż minimum, to dla 38-letniego zawodnika chyba koniec olimpijskich marzeń.

Dwie godziny później w Dębnie rozegrała się walka o Igrzyska oraz o tytuł mistrza i mistrzyni Polski. Podupadający maraton w Dębnie zyskał niespodziewanego znaczenia w czasach pandemii – okazało się, że to tutaj odbędzie się jeden z nielicznych w ogóle biegów w Europie. Zawodniczki i zawodnicy zaczęli zgłaszać się do biegu na wyścigi, a Polski Związek Lekkiej Atletyki niecałe dwa tygodnie przed startem sprawił wszystkim pyszny prezent, łamiąc własne regulaminy: dodatkową weryfikację startujących. Aby pobiec w Dębnie, trzeba było udowadniać, że jest się zawodowym biegaczem. Części zgłoszonych się to udało, części nie, miło jednak dowiedzieć się, że w Polsce mamy około 150 zawodowych biegaczy maratońskich. Tyle osób ostatecznie stanęło na starcie w Dębnie, udowadniając, że pogłoski o śmierci zawodowego biegania w Polsce są znacznie przesadzone.
Zarówno wśród kobiet, jak i wśród mężczyzn, w Dębnie rozegrała się pasjonująca walka. Aleksandra Lisowska wyrównała rekord kraju Małgorzaty Sobańskiej z 2001 roku, uzyskując dokładnie 2:26:08. Wynik ten będzie podlegał weryfikacji, ale nie wydaje się, aby przesunięto go o cenną sekundę do przodu. W związku z tym Aleksandrę na mecie czekała wielka radość – minimum olimpijskie, zwycięstwo oraz życiówka poprawiona o 4,5 minuty, ale i lekkie rozczarowanie. Sekunda szybciej, nieco szybszy finisz, nieco szybsze pierwsze kroki po starcie i 30-letnia biegaczka cieszyłaby się absolutnym rekordem kraju!
Za Aleksandrą z doskonałymi czasami, minimami olimpijskimi i życiówkami finiszowały dwie kolejne biegaczki: Angelika Mach – 2:27:48 (wcześniejsza życiówka tylko 2:39:52!) oraz Izabela Paszkiewicz – 2:28:12 (wcześniej: Trzaskalska, poprzednia życiówka: 2:29:55). Wydaje się, że to zaklepało temat polskiej reprezentacji olimpijskiej, chyba że jeszcze jedna biegaczka uzyska do końca maja minimum. Wydaje się to jednak mało prawdopodobne. Nieco smutną historią jest czwarte miejsce 36-letniej Iwony Bernardelli, wcześniej Lewandowskiej. Wracająca po kontuzjach utytułowana biegaczka po pięknej walce nie uzyskała minimum olimpijskiego, a do tego zajęła tylko czwarte miejsce mistrzostw Polski. 2:30:16 to wynik wyraźnie słabszy niż życiówka Iwony – 2:27:47. Był to dla niej powrót do wysokiej formy, ale i prawdopodobny koniec marzeń o starcie w (kolejnych, po Rio De Janeiro w 2016) Igrzyskach Olimpijskich.
Fascynującą historią okazał się bieg męski. Aż trzech pierwszych na mecie uzyskało minimum olimpijskie, co sprawia, że kwestia nominacji do reprezentacji staje się ryzykowna do jednoznacznego wytypowania. Najszybszy okazał się prawie 35-letni Arkadiusz Gardzielewski, wracający do formy i po 9 latach (!) poprawiający życiówkę. Na dodatek w deszczowym Dębnie, a nie szybkim Berlinie czy Walencji. To piękna historia, bo Arkadiusz przez lata walczył z kryzysami i problemami, aby pod koniec kariery pobiec 2:10:31, znacznie szybciej niż dotychczasowa życiówka, 2:11:34 z roku 2012. Na drugim miejscu na mecie pojawił się najmłodszy w tym gronie i nadzieja na przyszłość – 26-letni Kamil Karbowiak – 2:10:35. Wielka radość, bo życiówka poprawiona o blisko 5 minut, ale i potencjalne rozczarowanie. Kamil mimo wykonania minimum ma dopiero czwarty wynik na tegorocznych polskich listach i jego wyjazd na Igrzyska wydaje się mało prawdopodobny.

Podobnie wygląda sytuacja 32-letniego Krystiana Zalewskiego, który może mówić o wielkim pechu. Jesienią poprawił rekord Polski w półmaratonie i szykował się do maratońskiego debiutu w Walencji, głośno mówiąc o biciu rekordu Polski. Plany pokrzyżował pozytywny test na koronawirua, Krystian musiał zostać w domu i bezobjawowo cierpieć, oglądając bieg rywali. Wiosną jego forma wydaje się nieco słabsza niż jesienią, a maraton okazał się bolesnym debiutem. Zawodnik wykonał minimum olimpijskie, uzyskując czas 2:10:58, ale na razie stawia go to poza reprezentacją na Tokio. Czas jest także odległy od rekordu Polski Henryka Szosta, może więc okazać się, że pandemia kosztowała biegacza występ na Igrzyskach i rekord kraju. Kto wie, jaki wynik uzyskałby jesienią w Hiszpanii, ale wiele wskazuje na to, że lepszy niż obecnie w Dębnie.
Po weekendzie mamy więc aż 8 minimów olimpijskich, ale sprawa reprezentacji pozostaje otwarta. Teoretycznie wydawałoby się, że sytuacja jest jasna i pojadą najszybsi. Kandydatem do minimum pozostaje jeszcze Błażej Brzeziński, który w Dębnie po 5 kilometrach zszedł z trasy, a także Karolina Jarzyńska, z minimum z roku 2019 (które nie wiadomo, czy będzie honorowane przez PZLA) . Wiemy natomiast, że Polski Związek Lekkiej Atletyki i pracujący tam światowej klasy fachowcy lubują się w niestandardowych rozwiązaniach. Najszybszy po weekendzie Polak, Marcin Chabowski, od lat pozostaje w konflikcie ze związkiem i głośno mówi o niesprawiedliwym traktowaniu biegaczy. Kto wie, czy ktoś nie będzie próbował utrącić występu niepokornego zawodnika. Możliwości jest sporo – np dodatkowe eliminacje na nietypowym dystansie lub wysłanie do Tokio młodych i przyszłościowych, kosztem starych i szybkich. Być może zawodników poza biegiem czeka o wiele trudniejsza walka o nominację olimpijską. Zobaczymy.
W tle znakomitych wyników pozostaje oczywiście kwestia rewolucji sprzętowej. Nowa generacja butów podniosła wyniki na całym świecie i Światowy Komitet Olimpijski został zaskoczony liczbą uzyskanych minimów. Planowano, że na trasie olimpijskiej pobiegnie 80 zawodniczek i 80 zawodników. Tak ustawiono minima, ale odpowiednie czasy uzyskało już o wiele więcej biegaczy i biegaczek. Możliwe, że będzie ich nawet dwa razy więcej – co zrobi w takiej sytuacji organizator Igrzysk? W kwietniu do dotychczasowych producentów nowej generacji butów dołączył Asics. Bardzo udanie, bo większość polskiej reprezentacji biegła w nowym modelu tego producenta – MetaSpeed. Nowe rekordy życiowe uzyskiwane po latach przez starszych biegaczy, wyrównany rekord Polski – to chyba najlepiej świadczy o tym, że Asics zaprojektował but może i lepszy od Adidasa oraz Nike. Trudno jednak porównywać te czasy z rekordami kraju, uzyskiwanymi w sprzęcie o klasę słabszym. To sytuacja całego świata – maraton jest obecnie absurdalnie szybki, wyniki sprzed kilku lat przestały być punktem odniesienia. Ciesząc się wynikami polskich zawodników i zawodniczek, należy pamiętać o tym kontekście rywalizacji. Światowe związki lekkoatletyczne zostały kompletnie zaskoczone rewolucją sprzętową, w kolejnych latach należy spodziewać się znacznego podwyższania minimów startowych do dużych imprez.