Triathlon > TRI: Ludzie > Triathlon
„Wyścig Tajemnic”. Ostatni wyścig Tylera
„Wyścig Tajemnic” – Tyler Hamilton
W ręce wpadła mi ostatnio książka Tylera Hamiltona „Wyścig Tajemnic”. Książka nie jest nowa, dość długo czekała na swoją kolej na półce, warto było jednak do niej w końcu sięgnąć.
Nie przepadam za biografiami sportowymi. Po pierwsze, nie są to szczególne dzieła literackie, bronią się zazwyczaj tematyką bliską sercu każdego uprawiającego daną dyscyplinę. Możemy spojrzeć zza kulis na wydarzenia oglądane zupełnie niedawno podczas relacji sportowych. Problem polega na tym, że często nie jest to zaplecze akcji. Mam wrażenie, że na potrzeby czytelników tworzona jest druga scena. Książki tego typu przepełnione są dobrymi, ciężko pracującymi sportowcami. Hektolitrami wylanego potu, szczęśliwie przełamywanymi barierami. Nikt tu nie przeklina, nikt nie oszukuje, a nawet jeżeli wpleciony zostanie jakiś smaczek, jest on skrzętnie zakamuflowany opisami typu „pewien zawodnik, w pewnych zawodach”. Zawsze czuję również duch „ghostwritera”, wygładzającego i tak już mocno pastelową historię. Podobnie również rozpoczyna się „Wyścig Tajemnic”, wstęp napisany przez współautora, Daniela Coyle, idealnie wkomponowuje się w tę stylistykę. Wystarczy jedna przebrnąć przez pierwsze kartki, a potok słów wylewających się z Tylera Hamiltona przejmuje wyraźnie stery. Coyle staje w wygodnej pozycji zbierającego to wszystko w całość, oraz autora przypisów wyjaśniających mniej wtajemniczonym niuanse zawarte w spowiedzi byłego kolarza U.S. Postal. Siła słów Tylera jest wprost porażająca, nie idzie na skróty, nie oszczędza nikogo. Również siebie. Przed laty byłem wielkim fanem Lance’a Armstronga, z wypiekami na twarzy śledziłem jego wyczyny w Tour de France. „The Look”, pogoń pod Luz Ardiden, niezliczone pokazy siły na najtrudniejszych wyścigach. Armstronga można było uwielbiać lub nie cierpieć. Trudno było pozostać obojętnym. Na oskarżenia o doping kolarz, jak i jego fani, reagowali oburzeniem. Do końca wierzyliśmy, że może być czysty. Hamilton zdejmuje tę zasłonę jednym mocnym szarpnięciem, poświęcając Armstrongowi znaczną część swojej książki. Jeżeli do tej pory nie rozumieliście, dlaczego tak bardzo odwrócili się od niego koledzy sponsorzy, organizatorzy zawodów – warto poświęcić trochę czasu na lekturę. Jeszcze niedawno decyzja organizatorów Ironmana o niedopuszczeniu go do zawodów odbierana była z niechęcią wśród amatorów. Dlaczego? Przecież niczego mu nie udowodniono. Już wtedy ludzie mający niewielkie choćby rozeznanie w peletonie wiedzieli, że tajemnica utrzymująca się przez wiele lat musi wyjść wkrótce na jaw. Ogrom zła musiał znaleźć ujście. Doping jest oczywiście głównym tematem książki, ale nie był on tylko domeną kolarzy U.S Postal. Rakiem przeżarty był (i jest?) cały peleton, drużyny piłkarskie, kluby lekkoatletycze. Z lektury dowiemy się nie tylko kto, ile, czego, ale również gdzie brał. Podane są nazwiska, adresy, daty. To nadaje książce wręcz dokumentalnego charakteru, bardzo trudno by było obalić informacje tam podawane. Czy sport bez dopingu nie może już dziś istnieć? Odpowiedź na to pytanie pozostawiam do oceny podkładom Waszego idealizmu. Pocieszające jest, że nawet autor przyznaje, że są wyścigi, które można wygrać „o chlebie i wodzie”. Nie uda się to w przypadku trzytygodniowego Touru, ale krótsze wyścigi wciąż dają taką szansę. Można więc wyciągnąć z tej lektury minimalną choć nadzieję na zatrzymanie piękna sportu. Mimo wszystko wolę taką brutalną prawdę od cukierkowych biografii, w których dobra i piękna jest więcej niż piosenkach Feela i Lemona razem wziętych. Mnie to motywuje do cięższej pracy. Nawet jeżeli mój przeciwnik bierze, ja pokażę, że można inaczej.
Jeżeli chcecie zrozumieć dlaczego na jednym etapie ukształtowała się pewna ucieczka, a na innym wszyscy jechali zgodnie w spokojnym tempie zajrzyjcie na strony „Wyścigu Tajemnic”. Dowiecie się sporo ciekawych rzeczy…