Triathlon > TRI: Wydarzenia > Triathlon
Panasonic Evolta Triathlon. Relacja okiem Oli Siwczuk
W oczekiwaniu na zwycięzców. Fot. Tomasz Tomasik
Panasonic Evolta Triathlon to zawody godne uwagi z co najmniej kilku względów. Przede wszystkim, jako jedne z nielicznych w naszym kraju dają możliwość ścigania się na dystansie IM.
Po wtóre, z racji swojej ugruntowanej pozycji w kalendarzach startów z ostatnich sześciu lat przyciągają zawodników związanych z triathlonem nie od dziś. Wielu starych wyjadaczy wraca tu z sentymentem, co bardzo pozytywnie wpływa na panującą atmosferę i daje okazje do podpatrzenia lub zapoznania niejednej doświadczonej osobowości. Ponadto dla tych, którzy na IM nie są psychicznie czy fizycznie gotowi, istnieje możliwość startu w połówce, ramię w ramię z budzącymi zdwojony szacunek zawodnikami z pełnego dystansu.
W tym roku organizator zafundował uczestnikom ponadprzeciętną dawkę atrakcji. Pomysł pod tytułem „start w Borównie – meta w Bydgoszczy” od razu wzbudził emocje i niemałe spekulacje. Dwie odległe od siebie strefy zmian – tego jeszcze nie było. Nowe, lepsze trasy i finisz na stadionie. A wszystko pod egidą Międzynarodowych Mistrzostw Polski na dystansie Ironman!
Panasonic Evolta Triathlon. Fot. Tomasz Tomasik
Fizyczne rozdzielenie T1 i T2 wymagało zdyscyplinowania logistycznego od wszystkich. Uczestnictwo w odprawie technicznej, która odbyła się już wczesnym sobotnim popołudniem, okazało się kluczowe dla zrozumienia „Systemu Worków i Stojaków”. Pakiet startowy – skądinąd bardzo przyzwoity – obfitował w trzy dobrze oznakowane różnokolorowe wory o ściśle zdefiniowanym przeznaczeniu. Wór pierwszy – depozytowy do wykorzystania w dniu startu. Wór drugi, obowiązkowo zawierający kask, zawisł w dużym zagęszczeniu innych podobnych mu na stojaku w T1 i miał zagwarantować wszystkim zawodnikom równość w dystansie pomiędzy wodą, workiem a rowerem. Dodatkowo, jeśli zawodnik chciał się po imprezie ponownie spotkać ze swoją pianką, musiał ją w tymże worku zabezpieczyć tuż przed wyruszeniem na trasę rowerową. I wreszcie wór trzeci z rzeczami na bieg należało wcześniej zostawić na stojaku workowym w T2, gdzie chyba nic specjalnego nie gwarantował poza relatywnie bezpiecznym przechowywaniem rzeczy przez noc. Atrakcyjność T2 zwiększały oddzielne nienumerowane stojaki rowerowe, gdzie maszyny będzie można zostawić w „pierwszym wolnym” miejscu, zanim dotrze się do rzeczonego worka. W ferworze walki pomoc wolontariuszy okazała się w tym procesie nieoceniona.
Finisz na stadionie Zawiszy. Fot. Tomasz Tomasik
Poranne oślepiające słońce towarzyszyło startowi długiego dystansu. Jako że poza początkową pralką pływanie długodystansowe nie oferuje zbyt wiele widowiskowości, okraszenie pętli (czterech dla IM, dwóch dla połówki) wybieganiem zawodnikow na brzeg na pewno dyscyplinę urozmaica. Choć zdecydowanie nie tak bardzo jak delikatnie, acz uporczywie dryfujące boje… Zawodnicy, którym między kolejnymi okrążeniami udał się rzut oka na stoper, przybierali dość zdumione miny. I mimo najszczerszych chęci organizatorów, cztery godziny poźniej, gdy wystartowała dwa razy liczniejsza grupa połówkowiczów, wiatr się wzmógł i sytuacja się powtórzyła. O ile nieposkromione bojki już się w tym sezonie pojawiały, o tyle dystans pływacki wydłużony z 3,8 do 4,8, tudzież z 1,9 do 2,4 kilometra, stanowi pewne novum. Przy okazji wyraźny do bólu przykład na to, jak nieporównywalne pomiędzy imprezami są czasy uzyskane w triathlonie.
Trasa kolarska (cztery i pół oraz dwa i pół okrążenia dla poszczególnych dystansów) była sowicie okraszona wiatrem, choć raczej niezłośliwie, podmuchami bocznymi częściej niż czołowymi. Odcinki nowiutkiego asfaltu przeplataly się z fragmentami klasycznych nierówności. Na potrzeby przejazdu przez kładkę nad torami powstały odrobinę stresujące, ale funkcjonalne trapy. Oczywiście wisienką na torcie płaskiej trasy pozostał podjazd w Myślęcinku, gdzie strategiczną rolę odegrali kipiący energią kibice.
Bieg poprowadzono przez dwa chyba najlepiej do tego nadające się obiekty: pełen niedzielnych przechodniów park oraz pełen symboliki stadion. Doping był miejscami wręcz ogłuszający (szczególnie ten bazujący na garnku i tłuczku oraz przypadki stosowania megafonów), wolontariusze spisywali się na medal i – co najważniejsze – nie zabrakło wzajemnego wsparcia między zawodnikami. Zwycięzcami na mecie byli wszyscy, zaś po pierwsze miejsca sięgnęli Attila Szabó i Ola Sosnowska (IM), Marcin Konieczny i Daniela Kamińska (1/2 IM) oraz Faurecia Team (sztafeta IM). Gratulacje!