Wydarzenia > Aktualności > Ludzie > Elita biegaczy > Ludzie > Wydarzenia
Chris Solinsky wraca do ścigania
Chris Solinsky. Fot. Wikimedia Commons
Amerykanin Chris Solinsky, pierwszy na świecie człowiek spoza Afryki, który pokonał barierę 27 minut w biegu na 10 000 metrów, wraca do ścigania. Jego karierę zatrzymała poważna kontuzja, a potem trudności z powrotem do formy.
Solinsky to biegacz, którego postępy mogą być bliskie sercu każdego biegacza. Po pierwsze, swojsko brzmiące nazwisko oznacza prawdopodobnie polskich przodków w rodzinie. Podobnie sytuacja wygląda w przypadku amerykańskiego średniodystansowca, Marka Wieczorka, którego miałem o to okazję zapytać – z Polski pochodzili jego pradziadkowie. W przypadku Chrisa jest jednak coś więcej. Jego kariera daje nadzieję na to, że aby szybko biegać, nie trzeba być wychudzonym Etiopczykiem. Solinsky to kawał chłopa jak na biegacza – 185 centrymetrów wzrostu i 75 kilogramów mięśni. Kiedy staje na bieżni obok przeciwników z Afryki, wygląda jak futbolista lub bokser.
Nie przeszkodziło mu to w osiąganiu znakomitych wyników. Gwiazdą był już na studiach, ale dopiero po ich skończeniu wypłynął na szerokie wody. W 2010 zaszokował nie tylko rodaków, ale i cały świat. Debiutując wiosną na dystansie 10 000 metrów wgniótł w ziemię faworyzowanego Galena Ruppa i zdecydowanie wygrał mityng w Kalifornii, osiągając czas 26:59,60. Nigdy wcześniej biegacz spoza Afryki nie osiągnął takiego czasu. I to jaki biegacz! Solinsky w światowej czołówce jest zdecydowanie najcięższym zawodnikiem. Ironią losu jest więc sytuacja, z której podśmiewają się do dzisiaj Amerykanie. Podczas zawodów Złotej Ligi wypadł z bieżni i nie kontynuował biegu, zatrzymał się na stojącej z boku doniczce z kwiatami, gestykulując ze złością. Na konferencji prasowej pożalił się, wzbudzając wesołość, że został wypchnięty przez dużo szczuplejszego i mniejszego biegacza z Etiopii…
Poza tym wypadkiem Solinsky zdobył szacunek kibiców swoją nieustępliwością i walecznością. W 2010 trzykrotnie złamał barierę 13 minut w biegu na 5000 metrów. Jego najlepszy czas to 12:55:53. Na zawodach znany był z długiego finiszu, atakował odważnie. W Stanach Zjednoczonych krążyły też legendy o jego morderczym treningu. Opowiadano np. o tym, że potrafił w lesie pobiec 30 km w tempie poniżej 3 min/km i nigdy nie robił dni wolnych. Nawet gdy trener kazał biec wolno, Solinsky nie odpuszczał i w efekcie koledzy bali się z nim wychodzić na rozbiegania. W wywiadach mówił, że może jest wielki jak na biegacza, ale dzięki temu ma ciało odporne na kontuzje.
To podejście przyczyniło się do sukcesów Amerykanina, ale i stało się przyczyną jego upadku. W 2011 zaczął go mocno boleć mięsień dwugłowy. Solinsky w takich przypadkach miał tylko jedną receptę: trenować jeszcze mocniej. Jak się później okazało, mięsień był naderwany. W końcu na spacerze z psem zwierzę na tyle mocno szarpnęło za smycz, że Chris stracił równowagę i niemal całkowicie rozerwał dwugłowca. Nie mógł chodzić, konieczna była operacja.
Cały rok 2011 i pół 2012 miał stracone. W 2013 zapowiadał powrót do wielkiego ścigania, ale okazało się, że nie jest to takie proste. Stracił insynkt i zawziętość, spadła jego szybkość, a w podświadomości zakorzenił się strach przed kolejnym urazem. Solinsky ponosił porażkę za porażką i – co raczej nie zdarzało mu się wcześniej – nie kończył biegów. Przełomem była dopiero jesień, kiedy jako „zając” wystąpił w maratonie. Przebiegł 30 kilometrów w dobrym tempie i doszedł do wniosku, że jego przyszłość to biegi uliczne.
W tym roku Amerykanin zapowiada, że jest tak samo mocny jak w niesamowitym roku 2011. W sobotę będzie można przekonać się, ile są warte te zapowiedzi. Chris Solinsky startuje w mistrzostwach USA na dystansie 25 kilometrów. Jesienią planuje debiut maratoński.