Ludzie > Historie biegaczy > Ludzie
Marino Giacometti i Lauri van Houten – przyrodni rodzice Skyrunningu [ZDJĘCIA]
Ian Corless w 2014 roku spędził miesiąc we Włoszech, w towarzystwie Marino Giacometti i Lauri van Houten, małżeństwa pociągającego za sznurki Międzynarodowej Federacji Skyrunningu. Marino będzie bohaterem październikowego odcinka Salomon Running TV, a oto opowieść o nim, jego inspiracjach i ambicjach pisana słowami Iana.
Przede mną rozgrywała się scena niczym z filmu. Brukowana uliczka, nad nią kamienne łuki, gdzieś z przodu wspaniały stary plac, na którym widać bawiące się dzieci. W gorącym powietrzu czuć unoszący się zapach świeżo parzonej kawy, a zza jednej z wielu drewnianych okiennic uchylonych w bocznej uliczce dobiega cichy dźwięk fortepianu. Tak właśnie wyobrażałem sobie Włochy.
Zdjęcia: Ian Coreless, iancoreless.org
BIELLA, U PONDÓŻA ALP
Biella, a może powinienem powiedzieć, kwatera główna Międzynarodowej Federacji Skyrunning, jednocześnie dom Lauri van Houten, i Marino Giacometti, znajduje się na szczycie wzgórza nieopodal doliny Aosty, około godzinę drogi od Chamonix i niemal u podnóża Matterhornu. Jeśli organizacja zajmująca się biegami górskimi ma mieć gdzieś swój dom, to to jest idealne miejsce. U podnóża Alp.– Przeprowadziliśmy się tutaj, gdy jeszcze marka Fila miała tu swoją siedzibę. W latach 90-tych byli głównym sponsorem Skyrunningu – mówi Lauri van Houten, dyrektor wykonawczy Międzynarodowej Federacji Skyruning (ISF). – Kiedy Fila się zwinęła mieliśmy dylemat – zostać tutaj, czy gdzieś wyjechać? Ostatecznie zostaliśmy i teraz już nie wyobrażam sobie lepszego miejsca do pracy, do życia.
Góry zdominowały całe życie Marino i Lauri. To już nie jest praca, ale pasja, która zajmuje ponad 12 godzin każdego dnia ich życia. Tę parę możecie zobaczyć na każdych zawodach Skyrunner® World Series. To łącznie 15 imprez w trzech dyscyplinach: VK, SKY i ULTRA. Te rozrzucone po świecie zawody, to tylko najbardziej widoczna część tego, co robi ISF. Gdy flesze gasną, a biegacze jadą do domu, Marino i Lauri wpadają w szaleństwo pełne stresujących telefonów, negocjacji, maili i planowania logistyki, czyli działań, które sprawiają, że cały kolejny cykl imprez będzie mógł się odbyć. Imprezy organizowane z takim rozmachem, to jest scenariusz, którego Giacometti nigdy sobie nawet nie wyobrażał, a już szczególnie w czasach młodości, gdy sam dużo biegał, gdy np. w 1989 roku bił rekord wbiegając z wioski Alagna na szczyt Monte Rosa. Ćwierć wieku później nazwiska takie jak Bruno Brunod czy Fabio Meraldi są ponownie na ustach wielu ludzi świata gór, tylko tym razem są wymieniane jednym tchem z nazwiskiem Kilian Jornet.
– Starsze pokolenie biegaczy zupełnie naturalnie należało do skyrunnerów. Mój dziadek przemierzał wysokie góry w związku ze swoją pracą. My zaczęliśmy po prostu wszystko robić trochę szybciej, ale korzenie są te same, skyrunnerzy istnieli zawsze – mówi Bruno Brunod. – To, co zawsze najbardziej lubiłem, to wbieganie na szczyt, najszybciej jak się da. Zawsze tak czułem, nawet gdy jako dziecko biegałem po pastwiskach, to chciałem jak najszybciej zdobywać okoliczne pagórki. To „coś” było we mnie zawsze.
W 2012 roku Skyrunning przeżył pewnego rodzaju odrodzenie. Po długim i ostrożnym planowaniu strategii, ISF wystartowało z nowym cyklem: Sky Ultra Marathon Series obejmującym między innymi Transvulcanię i seminaria zatytułowane „Less Cloud, More Sky”. Cała dyscyplina zrobiła dzięki temu krok do przodu i stała się czymś, do czego zawodnicy aspirują, choć Marino mówi, że nie zrobili w Skyrunningu nic nowego, tylko ludzie nagle załapali tą samą wizję, którą oni mieli od wielu lat. W sezonie 2014, gdzieś pomiędzy Ice Trail Tarentaise i Trofeo Kima spędziłem miesiąc u Lauri i Marino, w ich domu w górach Corteno Golgi (Casina), żeby zobaczyć jak pracują i jak to się dzieje, że ostatecznie udaje im się osiągać tak dobre efekty.
CASINA – CORTENO GOLGI
Casina to górski dom w Corteno Golgi, niedaleko San Antonio – miejsca, w którym urodził się Marino. Składa się z dwóch totalnie różnych pięter – góra, urządzona w drewnie, w nowoczesnym stylu i inspirowana pomysłami Lauri, stanowi wspaniałe miejsce do wypoczynku. Natomiast dół pozostał oryginalny, stary, przez lata nietknięty i jest niczym kartka z pamiętnika Marino. Z kolei garaż to swoiste muzeum Skyrunning, wszędzie pełno sprzętu, numerów startowych, zdjęć, kaset video, ubrań, kasków, butów, czekanów… Wszystkiego, co wiąże się z wysokimi górami i sportem. W otoczeniu gór, pośród zielonych pól, nagle zaczynam widzieć Marino w zupełnie innym świetle. Tutaj jest u siebie, to miejsce nazywa domem. To widać. Stojąc przed drzwiami wskazuje różne szczyty przywołując historie ze swojej młodości, opowiada o swoich pasjach. Nagle czuję, że mam ogromne szczęście i zaszczyt, że tu jestem i mogę chłonąć te historie.– Ian, jutro przyjeżdża do nas TAA (The African Attachment). Będziesz miał okazję spędzić z nimi i z Marino kilka dni w górach – mówi Lauri. – Będą robić film o Skyrunning i chcieliby zrobić materiał o młodości Marino, odwiedzić z nim stare górskie chaty i sfilmować jak biega po górach. Dean Leslie i Grega Fella z TAA poznałem już w 2012 roku podczas Transvulcanii. Od tamtej pory nasze ścieżki często się krzyżują na imprezach w najróżniejszych zakątkach świata. Jestem podekscytowany na samą myśl o pracy z nimi, trafił mi się przyjemny „dodatek”. Gdy docierają do Casiny okazuje się, że całą produkcję reżyseruje Kelvin Trautmat. Mimo, że nie mieliśmy okazji poznać się wcześniej, to szybko nawiązujemy pozytywny kontakt i powoli zaczyna do mnie docierać, że czekają nas dwa pasjonujące dni w górach.
Wieczorem niebo jest upstrzone fantazyjnymi chmurkami, pogoda dopisuje, więc wspinamy się z całym sprzętem w góry. Marino zaczyna biegać według wskazówek Kelvina i co rusz wyszukuje jakieś trudne technicznie ścieżki i dzikie grzbiety. Cieszy się chwilą i wygląda jakby już dawno tak dobrze się nie bawił. Spokój w górach. Trudno o lepsze dni. Na szczycie Monte Padrio trafiamy na idealne światło, obserwujemy zachód słońca i górskie grzbiety mieniące się w odcieniach czerwieni i złota. Gdy majestatyczna sylwetka Marino odcina się na tle nieba, zdaję sobie sprawę, że to moment, który na długo zostanie w mojej pamięci.
Kolejny dzień rozpoczynamy bardzo wcześnie i już po krótkiej przejażdżce samochodem stajemy przed domem Marino z lat dzieciństwa. – Tutaj chodziłem zbierać grzyby – przypomina sobie i uśmiecha się pod nosem. Kelvin idąc za nim ścieżką stara się wydobyć z bohatera swojego filmu jak najwięcej wspomnień sprzed 50 lat. Nagle Marino znajduje grzyba, zdejmuje Buffa, zawiązuje końcówkę robiąc w ten sposób mały woreczek i wrzuca zdobycz do środka. Po kilku chwilach Buff zaczyna się wypełniać.
– A w dolinie Campo Vecchio zawsze zaliczałem wejście do lodowatej rzeki – Marino chyba już w momencie wypowiadania tych słów zdaje sobie sprawę, że będzie ich żałował. Jakąś godzinę później biega boso po trawiastych brzegach strumienia i oblewa się lodowatą wodą. Ciepło buchające z kominka w Casinie dopełnia dnia i daje ostateczną satysfakcję z czasu spędzonego w górach. Marino po całym dniu biegania trochę narzeka na bóle w różnych częściach swojego ciała, ale pod grymasem zmęczenia na twarzy ukrywa się uśmiech – znak, że to był naprawdę dobry dzień.
– W przyszłych latach chcemy zorganizować wyścigi na dużych wysokościach, na bardzo trudnych technicznie trasach. Rok 2012 był krokiem milowym, a projekt „Less Cloud. More Sky” bardzo ważną fazą w rozwoju. Jedną obserwacją, którą poczyniliśmy była widoczna potrzeba biegaczy, żeby ścigać się jeszcze wyżej i na jeszcze trudniejszych szlakach. Tak więc, wracamy do korzeni i robimy krok w nową erę – opowiada wieczorem Marino.
Zastanawiałem się głośno czy odrodzenie Skyrunningu i pojawienie się na tej scenie Kiliana Jorneta, to tylko przypadek…
Całą historię związaną z pobytem Iana Corlessa w gościnie u Marino i Lauri przeczytasz w październikowym numerze Magazynu BIEGANIE.