#Moje42km: od szpitalnego łóżka do maratonu. „To była długa droga”
Za dystansem 42 km i 195 m kryje się wiele wyrzeczeń, ale i niesamowitych emocji. Co tak NAPRAWDĘ niesie ze sobą pokonanie maratonu? O to zapytaliśmy uczestników minionych edycji Maratonu Warszawskiego. W ten sposób powstał inspirujący cykl #Moje42km. Dziś macie okazję poznać historię Karola Nehringa, który zanim pokonał swój pierwszy kilometr biegiem, przeszedł długą drogę.
Uświadom sobie, że nie biegniesz przed siebie w zwykłym tłumie. Biegniesz do celu obok kilku tysięcy unikalnych powodów i niesamowitych historii. Każda inna, każda godna uwagi i warta opowiedzenia. Nieważne jak to robisz. Z uśmiechem będąc przebranym za kurczaka, niedźwiedzia, kosmitę, banana albo na zupełnie poważnie w technicznym tank topie, profesjonalnych butach i opływowych okularach. Zanim zacznę się mądrzyć o swojej historii- pamiętaj, że Twoja jest równie ważna i oryginalna!
„Po co to wszystko?”- chyba każdy z maratończyków niejednokrotnie to słyszał. W sumie gdybym pokonane na treningach kilometry z tego roku wykorzystał w celu podróży to mógłbym dostać się ze Szczecina na Jałtę i z powrotem. Alternatywnie okrążyć Bałtyk albo dobiec z Gdańska do Egiptu. Strach przeliczać ile to godzin z roku życia człowieka… A wszystkie te przygotowania, aby sprawdzić swoje siły m.in. na legendarnym dystansie 42,195 metrów.
Moje początki
Mając siedemnaście lat trafiłem do szpitala po tym jak słabo się poczułem. Moje wyniki krwi były bardzo słabe. Ważyłem około 57 kilo przy wzroście 183 centymetry. Dosyć mało jak na chłopaka, co nie? Ale to jeszcze nie było apogeum… Szpital trochę mnie otrząsnął. Zacząłem myśleć jak się pozbierać. Problem jednak nie zniknął ot tak. Mało ludzi wiedziało jak pomóc… Nie każdy też chciał. Z tego miejsca pozdrawiam wszystkich lekarzy, którzy przypięli mi tabliczkę „anorektyk”, podawali niewłaściwe leki i doprowadzili do tego, że cztery miesiące później opuszczałem szpital uboższy o kolejne 15 kilogramów i bogatszy o głęboką depresję. Tętno spoczynkowe na poziomie 29 ud./min nominowało mnie do zagrożenia życia. Codziennie rano odbywałem walkę, aby wstać z łóżka.
Przyjaciele i bliscy robili co mogli, ale byłem ciężkim przypadkiem- przyznaję. Gdy masz osiemnaście lat i dopiero co byłeś super wysportowanym chłopakiem, a teraz jesteś workiem kości, który na nowo uczy się jeść i chodzić (biegać się wtedy absolutnie nie dało), to naprawdę musisz mieć w sobie dużo woli walki i wyznaczony punkt do którego dążysz, aby się nie złamać.
Radość przez łzy
Przyświecała mi myśl, że nikt nie pozna tak radości z biegania jak osoba, która nie mogła nawet chodzić. Dochodziły do mnie głosy, że mam całkiem dobre warunki do „cardio” sportów. No i cóż. Odhaczyłem bieg na 10 km. Potem przyszedł czas na półmaraton. Stanąłem na starcie Nocnego Półmaratonu Praskiego. Pamiętam, że czułem się, jakbym ruszał na wojnę. Pożegnałem się z bliskimi jakbym mógł już nie wrócić… Ale wróciłem. I to z lepszym samopoczuciem niż myślałem.
„Hmm… no to nadszedł czas próby”- pomyślałem i wydałem ostatnią część studenckiego stypendium na pakiet startowy w 39. Maratonie Warszawskim. O tym, że biegnę powiedziałem tylko bratu. Meta pokonywana ze łzami w oczach i w natłoku emocji rzeczywiście była czymś co mnie zmieniło. Bardziej niż meta półmaratonu albo biegów na 10 kilometrów.
Nawet teraz się wzruszam- wybaczcie egzaltację… Od szpitala i 42 kilogramów wagi do ponad 42 kilometrów biegu i tytułu maratończyka. Długa „przygoda”, która potwierdziła, że „everything is possible” i nauczyła mnie jak dążyć do celu w ZDROWY sposób. Pomyślcie, że wydarzenia z poprzednich siedmiu lat spowodowały, że pojawiłem się pod napisem „START” dnia 24 września 2017 roku w Warszawie razem z tysiącami biegaczy.
Zmiana o 180 stopni
Nie uważam, że moja historia jest wyjątkowa. Myślę, że jestem zwykłym (trochę bardziej upartym) gościem, któremu bieganie wiele pomogło w życiu. Tak. Maraton zmienił moje życie o 180 stopni… Mam nadzieję, że moje słowa sprawią, iż ktoś, kto akurat znajduje się w miejscu, w którym ja byłem rozpoczynając w głowie swoją przygodę z
maratonem stwierdzi, że naprawdę można osiągnąć wielkie rzeczy i spełniać swoje marzenia.
Nawet jeżeli w chwili obecnej wydaje się to być nierealne.
Wiemy, że takich historii jest więcej. Jeśli uważasz, że Twoje przeżycia mogą być motywacją dla innych i chciałbyś się nią podzielić, opisz ją na swoim profilu Facebook i oznacz hashtagiem #moje42. Może opowiemy też Twoją historię?