Triathlon > TRI: Sprzęt > Triathlon
Słowo na niedzielę
Przez ostatnie kilka tygodni miałem przyjemność rozmawiać z wieloma renomowanymi trenerami i zawodnikami, między innymi o sprzęcie triathlonowym. Co wynikło z tych rozmów?
W rozmowach tych uderzyła mnie jedna rzecz: oni prawie wcale nie przejmują się używanym przez siebie ekwipunkiem. Owszem, wybierają go starannie, zdając sobie sprawę z jego roli. Wyboru dokonują jednak szybko i zdecydowanie, nie doszukując się przy tym niuansów technicznych. Sprzęt ma im przede wszystkim nie przeszkadzać w ich startach i to jest jego podstawowe zadanie. Nikt nie oczekuje cudownych właściwości. Pozwoliłem sobie przedstawić czytelnikom krótki tekst napisany przez Andrzeja Skorykowa, trenera warszawskich mastersów. Andrzej był uczestnikiem pierwszych Mistrzostw Świata ITU w Avignon, obecnie jest trenerem pływania, który wielu triathlonistów wyrwał z pływackiej niemocy. Spojrzenie Andrzeja jest dość szokujące dla przeciętnego amatora, ale uwierzcie mi, typowe wśród byłych i obecnych trenerów i zawodników. Jeszcze jedna rzecz zwraca uwagę. Skorykow opisuje swoje wrażenia z pływania w ełckich zawodach w piance jako bardzo dobre. Wiem, że pianka go cisnęła i ograniczała ruchy – to w końcu kawał gumy, obcej na co dzień pływakowi. Doskonale zdaje on sobie jednak sprawę z tego, że albo wybiera się pierwszą grupę kosztem komfortu, albo płynie się swobodnie w środku stawki (częściej nawet z tyłu). A jak już wybierzesz, nie marudź. Warto się tego nauczyć.
Iron War, czas maratonu w trakcie Ironmana na Hawajach: 2:40:04. Wynik nieosiągalny dla prawie wszystkich dzisiejszych zawodników. Panowie nie mają na sobie żadnej kompresji, GPS. dzisiejszy amator ma lepszy sprzęt nawet na treningu, natomiast wynik na zawodach zazwyczaj o godzinę lub więcej gorszy.
Czytelniku, nawet jeżeli nie zaakceptujesz cytowanych poglądów w pełni, przedstaw je do wewnętrznej dyskusji w wolnej chwili. A godziny spędzone na porównywaniu siódmych miejsc po przecinku w tabelach z wynikami testów aero poświęć lepiej na trening.
Dla tych, dla których rozmiar robi dużą różnicę, a nie powinien!
Po kilku pierwszych startach w tri, w których pływałem w samych slipkach, starsi koledzy zlitowali się nade mną i załatwili mi piankę płetwonurka… dwuczęściową (spodnie i góra) po to tylko, żebym nie marzł. Nie było lekko, ale jednak cieplej i trochę szybciej. Nikt nie pytał, jaki rozmiar noszę. Dali taką, jaka była dostępna.
W kolejnym sezonie pływałem już w piance windsurfingowej od Zbigniewa Szuby, który jest wyższy ode mnie z 10 cm. Pianka była super, bo rozpinało się ją szybko dwoma suwakami z przodu. Dopiero na koniec dość krótkiej, bo 5-letniej „kariery” triathlonisty, odkupiłem prawdziwą, triathlonową, oczywiście używaną piankę. Pewnie również za dużą, bo po Tadku Trochanowskim, który także miał przewagę wzrostu i zdecydowanie… wagi. Nie przypominam sobie, żebym przed zakupem którejkolwiek w jakiś specjalny sposób ją testował, a z pewnością nie miałem możliwości porównać ich z innymi.
Zdaję sobie sprawę, że od mojej przygody z tri minęło już ćwierć wieku. Jednak kiedy przysłuchuję się niekończącym rozmowom początkujących amatorów w podjęciu decyzji co do rozmiaru i rodzaju pianki oraz przyglądam się niekończącym się przymiarkom i testom w wodzie, to zastanawiam się, skąd w dzisiejszych czasach mają oni tyle wolnego na zajmowanie się takimi drobiazgami.
Po długiej przerwie, w zeszłym roku namówiono mnie do startu w sztafecie w triathlonie w Ełku. Poprosiłem sprzedawcę, o pomoc w doborze pianki: rozmiaru i rodzaju. Po chwili zastanowienia wyartykułował nazwę i symbol. Wszedłem w zaproponowanej do wody. Pływało się super. Następne wejście było już na start. Płynęło się rewelacyjnie, nie było żadnych narzekań. Czy tylko dlatego, że wygraliśmy tę sztafetę?
Uwaga dotycząca tytułu:
„Słowo na niedzielę” jest dodatkowym treningiem rozsyłanym przez Andrzeja Skorykowa wśród Mastersów z WMT, do samodzielnej realizacji.