Ludzie > Elita biegaczy > Ludzie > Blogi > Wioletta Frankiewicz
Szybka i wściekła, czyli Wioletta Frankiewicz powraca. Codzienna układanka
Wioletta Frankiewicz. Fot. Pap
Wiola Frankiewicz – olimpijka z Aten i Pekinu, 14-krotna Mistrzyni Polski, rekordzistka kraju w biegu na 3000 m z przeszkodami i 5000 m w hali, brązowa medalistka Mistrzostw Europy od niedawna także mama, wraca do sportu po blisko rocznej przerwie. O swoim powrocie, rozterkach, radościach będzie opowiadać w felietonach na magazynbieganie.pl.
Kto tu rządzi?
Nie wiem czy jest to powszechna wiedza, ale okazało się, że powrót do biegania i w miarę regularnego treningu to nie tylko codzienne wyjście na wybieganie. Przez kilkanaście lat często zdarzało się, że w teren wychodziłam kiedy było mi wygodnie, bo nic mnie nie ograniczało. Teraz gdy w domu mamy o jedną dziewczynę więcej, mój każdy trening uzależniony jest właśnie tylko od niej. Ta mała, czteromiesięczna kruszyna potrafi tak namieszać człowiekowi w życiu, że nawet prosty sportowy rytm dnia, który opierał się na treningu, szybkim prysznicu, posiłku, a na końcu odpoczynku zmienia się w układankę składającą się z tysiąca puzzli.
Niby nic się nie zmienia, bo zamiast treningu mamy zabawę (całe szczęście nie biegowa, choć pewnie i to niedługo mnie czeka), zamiast prysznica – kąpanie, posiłku – karmienie, a odpoczynku – spanie, ale problem w tym, że ten rytm dotyczy teraz mojej córki, a nie mnie – no i kto tu jest sportowcem?!
Już mnie nie ma
Jak się taki maluch rozkręci to można zapomnieć o treningu z prawdziwego zdarzenia szczególnie, że prawie wszystko jest od owego treningu ważniejsze – raz zupka, raz kupka, a może spacerek … i pół dnia mija, a wieczorem to już mi się nie chce, a nawet jak mi się chce to organizm już z lekka zmęczony. Co tu robić gdy sportowa część życia zaczyna trącić amatorką?!
Ratunkiem dla mnie okazał się wyjazd lub wręcz ucieczka na obóz. Pomimo tego, że na moje pierwsze zgrupowanie „uciekłam” z 4-miesięcznym dzieckiem… i resztą rodziny, zdecydowanie bardziej mogłam skupić się na bieganiu. W Spale jako opiekunka„zatrudniony” został szanowny tatuś, specjalnie na tą okazje korzystający z urlopu rodzicielskiego, (służymy teraz bogatym doświadczeniem w temacie dogadywania się z ZUS-em w tej sprawie, bo okazuje się że tata opiekujący się dzieckiem to nadal nowość w naszym kraju). Posiłki wydawała kuchnia, prania nie robiłam, więc hulaj duszo, kilometry leśnych ścieżek czekały.
W końcu na treningu
Założenia były takie, że po przyjeździe do Spały mam wykonywać dwa treningi dziennie przez dwa dni na zmianę z jednym dniem z jedną jednostką. Zaczęło się dobrze, bo wydolnościowo nie miałam problemu z żadnym odciążeniem, ale po tak długiej przerwie to właśnie mięśnie tego obciążenia nie wytrzymywały. Brak odpowiedniego odpoczynku między treningami spowodował, że po kilku dniach ciało powiedziało dość. Kolejna „oczywistość” mówiąca, że nie da się trenować dwa razy dziennie i nie odpoczywać stała się faktem. Musiałam trochę odpuścić. Nocne wstawanie całkowicie zrzuciłam na męża, a popołudniowy czas przeznaczony na zabawę z dzieckiem wykorzystałam na krótką drzemkę. Efekty może nie były porywające, ale przynajmniej nie nawarstwiałam zmęczenia z każdego kolejnego dnia, przez co treningowo powoli przesuwałam się do przodu. Teraz wiem, że bez tego dwutygodniowego pseudo-obozu nie zmusiłabym się do regularnego treningu – zawsze byłoby coś ważniejszego. Po powrocie do domu szkoda mi było zmarnować tych kilkunastu dni biegania, więc kolejny czas przeznaczony na dziecko „odziedziczył” po mnie tatuś, a ja w tym czasie „kręcę” kolejne kilometry. Okazuje się, że dziecko zmusza do jeszcze większej treningowej regularności, a życie rodzinne na zawsze staje się częścią planu treningowego.
Przeczytaj również: Szybka i wściekła czyli Wioletta Frankiewicz powraca cz. 1