Triathlon > TRI: Ludzie > Triathlon
Wakacje z Suttonem
Fot. trisutto.com/blog
25 sierpnia 2015 roku miał dopełnić się mój plan – chciałem poznać dwie osoby, które wyjątkowo mnie fascynowały. Dwa tygodnie wcześniej uścisnąłem rękę Krzysztofa Wielickiego – między innymi pierwszego człowieka, który wszedł zimą na ośmiotysięcznik i zdobył koronę Himalajów, a do tego jest fantastycznym mówcą. Drugą postacią był Brett Sutton – trener wielu wybitnych triathlonistów z dystansu olimpijskiego i długiego. Człowiek, który w dużej mierze ukształtował moją myśl treningową.
Poniedziałkowy poranek w St. Moritz był deszczowy i pełen niepokoju. Czekając na Suttona porozmawiałem z kilkoma osobami, m.in. z Amerykaninem, który na obozie spędzał już drugi tydzień. Zdziwiłem się nieco, gdy powiedział mi, że do tej pory tylko raz rozmawiał z Brettem w cztery oczy. Wreszcie, po dłuższej chwili, przyszedł ON – trener mistrzów. Pierwsze wrażenie? Był dokładnie taki, jakim opisywała go Chrissie Wellington w swojej biografii: miał duży brzuszek, w ręku butelkę coli, a na twarzy wyraz nie do rozszyfrowania. Rozpoczęło się sądnych siedem dni.
Mistyczna postać, mityczne miejsce
Wiele osób nazywa Suttona dinozaurem – zobaczenie takiego stworzenia na wolności to niecodzienne doznanie. Widać, że w szwajcarskim Sankt Moritz czuje się swobodnie, jak w domu. Zna tu wszystkie drogi i ścieżki biegowe. Trudno się jednak temu dziwić, jako że właśnie to miejsce obrał sobie na stały pobyt. Z pierwszego treningu z obozowiczami musiał wyjść wcześniej, gdyż jego córka szła do szkoły. Sama miejscowość poza tym, że jest piekielnie droga – co podkreślają przyjezdni z każdego zakątka świata – to wymarzone miejsce do trenowania. Chociaż znajduje się na znacznej wysokości, jest tam także około 40-kilometrowa pętla rowerowa po płaskim asfalcie. Wystarczy jednak odbić 500 metrów od głównej drogi, by wjechać w góry. Do wyboru, do koloru. Do tego przeogromna liczba ścieżek biegowych dookoła jezior oraz znana szerokiej publiczności bieżnia lekkoatletyczna. Jedyną wadą jest dostępność tylko jednego, 25-metrowego basenu, w dodatku wybudowanego za 50 milionów franków!
Keep it simple
Sztandarową myślą treningową Bretta jest to, żeby wszystko upraszczać. Często powtarza, że inni trenerzy starają się szukać wisienek na torcie, a nie samego tortu. Na przykład: trenerzy pływania powtarzają, że na początku nauki trzeba poświęcić godziny na szlifowanie techniki, aby po dziesięciu latach zająć się prawdziwym trenowaniem. Pomimo że jego podopieczni notują ogromny progres, często słyszą, że gdyby zrobili to tak jak trzeba (technika, technika, technika), to poprawiliby się jeszcze bardziej. „Nieprawda!”, wykrzykuje na to Sutton. Według niego nadmierne komplikowanie kwestii techniki to mydlenie oczu, rozmywające to, co jest naprawdę ważne – szybkie pływanie, a po nim szybki rower i szybki bieg.
Wspieranie dysproporcji
Podczas pobytu w St.Moritz najbardziej zdziwiłem się, gdy usłyszałem tezę Suttona, że dysproporcje należy wspierać, zamiast – jak się powszechnie przyjmuje – z nimi walczyć. Jeśli jedna ręka ciągnie pod wodą mocniej niż druga, to dajemy jej większą łapkę, żeby pracowała jeszcze mocniej, podczas gdy w pracę słabszej w ogóle się nie ingeruje. Rzeczywiście, część zawodników Bretta pływa w dwóch różnych łapkach. Dlaczego? Według trenera wszyscy jesteśmy asymetryczni, czy tego chcemy czy nie. Tak skonstruowała nas natura i jeśli będziemy próbować to zmienić, to możemy nabawić się kontuzji.Odkrywanie wiedzy
Ogromną wartością pobytu były dla mnie opowieści Suttona związane ze źródłami jego myśli trenerskiej. Pierwsze to… logika. Bieganie naturalne to według niego bieganie na piętę. Stulecia ewolucji ukształtowały nasze nogi tak, że powinniśmy lądować na pięcie. Siła, z którą uderzamy o ziemię, rozprasza się wówczas na stopę i Achillesa. Jeśli lądujemy na śródstopiu lub przodostopiu, całe obciążenie zbierają kości stopy. Osobiście dodałbym do tego też kolano, ponieważ lądowanie na śródstopiu przy prędkościach niższych niż 3 min/km to technika hamowania. Co więcej, gdy porówna się chodziarzy do najlepszych zawodników na dystansie Ironman, można zauważyć, że szybciej przemieszczają się ci pierwsi. Nie ulega przy tym wątpliwości, że podczas ruchu przetaczają całą stopę, zaczynając ruch właśnie od pięty.Drugim źródłem wiedzy Suttona są wielcy mistrzowie sportu. Poświęcił dużo pieniędzy, żeby spotkać się m.in. z Bernardem Hinaultem, dwukrotnym medalistą szosowych mistrzostw świata w kolarstwie. La Blaireau, bo tak nazywali go Francuzi, zapowiedział, że poświęci trenerowi triathlonistów tylko 5 minut. Bretta to nie zraziło – spędził w samolocie siedem godzin, aby posłuchać opowieści utytułowanego kolarza (który w końcu poświęcił mu znacznie więcej czasu). W ten sposób nauczył się kolarstwa. Zupełnie nie zgadza się z mistrzami, którzy próbują zaprzeczać stosowanym przez siebie niegdyś metodom: „No dobrze, robiłem kiedyś tak i tak, ale teraz już wiem, że powinienem był zrobić inaczej”. Ale jak to – skoro postępowałeś w ten sposób i wygrywałeś, to jak mogło być to nieprawidłowe?
Krytyka i wątpliwości
Jest wielu trenerów i zawodników, którzy krytykują Suttona. Nie da się ukryć, że niektóre z jego tez dają się obalić dość łatwo. Najlepszym przykładem jest krytyka brytyjskiej unii triathlonu. Sutton stwierdził bowiem, że Alistair Brownlee bardzo słabo wypadł w imprezie kwalifikacyjnej przed igrzyskami w Rio de Janeiro, ponieważ po pierwsze szarżował na rowerze, a po drugie – badania dotyczące składu potu, które przeprowadzano mu niedługo przed imprezą, były bezsensowne i tylko dodatkowo wyeksploatowały jego organizm. Prawda jest zupełnie inna. Badanie potu było tylko zabiegiem marketingowym producenta napojów, a Brownlee pobiegł w Rio marne 32 minuty, ponieważ z powodu kontuzji miał dwumiesięczną przerwę w bieganiu.Inni krytykują go za to, że jego oczekiwania i ambicje są niższe niż innych trenerów. Sutton trenuje głównie kobiety, których poziom sportowy jest niższy niż mężczyzn. Sukcesy które osiągał z mężczyznami miały miejsce dekadę temu, gdy ich poziom nie był tak wygórowany jak ma to miejsce obecnie.
Moja refleksja jest taka, że jego działania to one man show. Trenerzy pomocniczy są wycofani i cisi. Brett nie daje im popełniać błędów – jest bardzo silną osobowością i wykorzystuje to. Kiedy omawiał technikę biegową uczestników obozu, nikt nie napomknął, że mało logiczne jest analizowanie odcinka przebiegniętego w tempie wyścigu na 5 km w kontekście biegania długodystansowego. Może nikt tego nie zauważył, a może nie znalazł się odważny, który by śmiał o tym napomknąć.
Przedsięwzięcie warte zachodu
Warto pojechać do Sankt Moritz do Bretta, także ze względu na bajeczne miejsce, w którym znajduje się obóz – nie przez przypadek powstawały tam największe dzieła filozoficzne. Po drugie – nawet jeśli ma rację tylko częściowo, jego opowieści pozwalają spojrzeć na pewne kwestie z innej perspektywy. Po trzecie – świetnie opowiada, choć czasami trudno go zrozumieć. Po czwarte – można zobaczyć na żywo, jak trenują Daniela Ryf czy Nicola Spirig. Aby w pełni odczuć ten klimat, trzeba to wszystko zobaczyć samemu.Artykuł pochodzi z magazynu „Triathlon” będącego częścią miesięcznika „Bieganie”, listopad 2015