Wydarzenia > Aktualności > Slider > Wydarzenia
Wielki triumf Eliuda Kipchoge w maratonie
W zamykającym Igrzyska w Tokio męskim maratonie zwycięstwo we wspaniałym stylu odniósł Kenijczyk Eliud Kipchoge, dobiegając do mety w 2:08:38, z dużą przewagą nad kolejnymi zawodnikami. Upał zmiótł z trasy aż trzydziestu biegaczy, a Polacy zajęli odległe miejsca.
To nie przypadek, że Igrzyska zamyka męski maraton – najbardziej symboliczna konkurencja lekkoatletyczna. W przeszłości zwycięzcy maratonu zyskiwali sławę wykraczającą poza świat biegania. Podobnie jest z Eliudem Kipchoge, chociaż znaczenie ma tutaj nie tylko jego triumf w Tokio, ale raczej całe dziedzictwo. Rekord świata, symboliczne złamanie bariery 2 godzin (pamiętajmy, że nieregulaminowe!), a teraz obrona tytułu olimpijskiego w maratonie. Do tej pory dwukrotne zwycięstwo w olimpijskim maratonie osiągnęło tylko dwóch biegaczy w historii, z czego jeden – Waldemar Cierpinski z NRD, był prawdopodobnie dopingowiczem. Drugim z tych śmiałków był inspirujący wielu do dzisiaj Abebe Bikila z Etiopii, znany jako bosy biegacz z Rzymu z 1960 roku.
Eliud Kipchoge rozgłosem dołącza do takich sław jak Bikila czy Zatopek, otwierając jednocześnie szeroko dyskusję, czy stał się najwybitniejszym biegaczem długodystansowym w historii. To jego medal na czwartych igrzyskach olimpijskich – dwukrotnie stał na podium w biegu na 5000 metrów, dwukrotnie w maratonie. Mistrzem świata na 5000 metrów był już w 2003 roku – prawdopodobnie niektórzy z jego rywali urodzili się później. Co więcej, Kipchoge podniósł się po zeszłorocznej porażce w maratonie w Londynie, gdzie dobiegł do mety dopiero na 6. miejscu. Wydawało się, że zwiastuje to tendencję spadkową, tymczasem w Tokio Kenijczyk był absolutnym dominatorem. Gdy na 31. kilometrze ruszył mocno do przodu, było to jak gdyby mistrz biegł rozbieganie z początkującymi i zdecydował o przyspieszeniu. Nikt nie był w stanie nawet próbować dotrzymać mu kroku.
Wcześniej bieg toczył się w całkiem żwawym tempie jak na panujące warunki. Pierwsze 5 km pokonane w 15:17, czyli tempie na 2:09 – a w peletonie było aż 53 biegaczy. Dycha już nieco wolniej, w 30:53, ale nadal w czołówce 47 zawodników. To zwiastowało kłopoty dla większości z nich, bo problemem było nie tylko + 30 stopni Celcjusza, ale przede wszystkim wysoka wilgotność powietrza. Półmaraton peleton pokonał w 1:05:13 i nadal czołową grupę tworzyło jeszcze 31 biegaczy. Tylko pięciu z nich utrzymało to tempo, a zaledwie trzech najszybszych zanotowało negative split, czyli drugą połowę szybszą od pierwszej. Pozostali słabli w oczach, dopadała ich nawet nie standardowa maratońska ściana, co kompletne przegrzanie. Biegnący w czołówce Brazylijczyk Daniel Do Nascimento, przyzwyczajony przecież do biegania w upale, w pewnym momencie zachwiał się i padł na ziemię. Po chwili poderwał się, uderzył się dłońmi po twarzy i sprintem ruszył za grupą, ale wyglądało to bardzo źle, widać było, że potrzebuje pomocy medycznej. Po chwili upadł po raz kolejny i został zabrany przez medyków. Łącznie trzydziestu zawodników zeszło z trasy.

Po szarpnięciu Kipchoge za jego plecami toczyła się rozpaczliwa walka o utrzymanie tempa. Na ostatnich kilometrach w peletonie zostało czterech biegaczy, z czego na długim finiszu dość szybko odpadł 39-letni Hiszpan Ayad Lamdassem. Pozostała trójka stoczyła fascynującą walkę. 33-letni Kenijczyk Lawrence Cherono, z życiówką 2:03:04, prowadził za sobą dwóch Abdich – Abdi Nageeye i Bashira Abdi. To fascynująca historia – Nageeye i Abdi to dwaj uchodźcy z Somalii, z których jeden znalazł nową ojczyznę w Holandii, drugi w Belgii. Trenują razem, od niedawna z mężem byłem rekordzistki świata w maratonie, Pauli Radcliffe – Garrym Loughem. Na finiszu, znacznie lepiej czuł się Abdi Nageeye z Holandii. Biegnąc mocno i w sposób kontrolowany wyprzedził Kenijczyka i przez całą ostatnią prostą machał do Bashira Abdiego, aby ten biegł za nim. Bashir, nękany skurczami, ledwo był w stanie, ale dzięki okrzykom przyjaciela zebrał się i na 100 metrów do mety wyszedł na medalową pozycję, którą utrzymał. Ofiarą tej współpracy był Cherono, który zajął czwarte miejsce.
Na ostatnich kilometrach dzielną walkę o medal toczył jeszcze Japończyk, Suguru Osako, trenujący wcześniej w grupie Alberto Salazara. Suguru był najmniej zwalniającym z szerokiej stawki, która dobiegła do półmetka razem – drugą połowę pokonał tylko 8 sekund wolniej od pierwszej. To wystarczyło jednak, że by w końcówce mijać słabnących rywali, którzy wcześniej próbowali szarpnąć tempo. Wydawało się, że dogoni uciekającą czwórkę, ale złapała go kolka i Japończyk ostatecznie został na szóstym miejscu.
Pewnym rozczarowaniem był natomiast bieg jego byłego kolegi z grupy treningowej, Amerykanina Galena Ruppa, który zajął 8. miejsce. Wicemistrz olimpijski z Londynu na 10 000 metrów i brązowy medalista olimpijski w maratonie z Rio był oskarżany o to, że w olimpijskim maratonie w roku 2016 jako jedyny miał nowe karbonowe buty od swojego sponsora, firmy Nike. Światowe władze, sponsorowane przez Nike, nie podjęły jednak tematu. W Tokio ta przewaga sprzętowa była już zniwelowana i Rupp nie dał rady zabrać się z szarpnięciem, które sprowokował Eliud Kipchoge. A może to kwestia zmiany trenera? Alberto Salazar, z którym doszedł do największych sukcesów, otrzymał najpierw czteroletni, a ostatnio dożywotni zakaz wykonywania pracy trenerskiej. To pierwsze – za stosowanie nielegalnych praktyk dopingowych (m.in. sprawdzanie na własnym, niebiegającym synu wchłanialności testosteronu z maści), to drugie – za niewłaściwe traktowanie swoich zawodniczek. Obecnie Rupp trenuje z mało znanym Mickiem Smithem.
Bieg Polaków był dość bezbarwny, rzadko widzieliśmy ich w transmisji. Najlepiej wypadł Adam Nowicki, który wykazał się dużym rozsądkiem. Zanotował minimalny negative split, od początku biegł spokojnie, nie nastawiając się na czołowe miejsce, próbując za to wykorzystać słabość rywali, którzy rozpoczną za mocno. A tych było sporo. Polak przez cały bieg piął się w górę i ostatecznie zakończył rywalizację na bardzo przyzwoitym, 38. miejscu, wyprzedzając m.in. byłego rekordzistę Europy, Nowerga Sondre Moena. Wynik na mecie Adama to tylko 2:17:19, ale można powiedzieć, że w stosunku do życiówki zwolnił tylko tyle, co sam Eliud Kipchoge. Występ ten można ocenić na duży plus, żadnego z Polaków nie było chyba stać na wyższe miejsce. Jeszcze na półmetku Nowicki był dopiero na 82. pozycji, co pokazuje, na ile rozsądna była jego taktyka. Słaby dzień miał Arkadiusz Gardzielewski, który zaczął w tym samym tempie, ale nie był w stanie go utrzymać i ostatecznie skończył rywalizację na 63. miejscu (na 76. biegaczy, którzy ukończyli bieg), z czasem 2:22:50.

Najodważniej z Polaków zaczął bieg Marcin Chabowski, który po 10 kilometrach wyprzedzał Adama Nowickiego o 37 sekund, ale po półmetku zszedł z trasy narzekając na ból ścięgna Achillesa. Polak nie ma szczęścia do imprez mistrzowskich w maratonie. Podczas ostatniego występu w reprezentacji kraju, w mistrzostwach Europy w roku 2014, został zapamiętany jako ten, który przez 35 kilometrów prowadził samotną szarżę, biegnąc z dużą przewagą nad całą stawką, po czym także zszedł z trasy. Lepiej radził sobie w półmaratonie, zajmując w 2016 czwarte miejsce mistrzostw Europy na tym dystansie.
Co zapamiętamy z Igrzysk w biegach maratońskich? Najbardziej chyba piekielny upał oraz zwycięstwa kenijskich faworytów. Ewentualnie pandemicznych, wirtualnych kibiców, wyświetlanych na ekranach wzdłuż trasy biegu. Można zastanawiać się, czy rozgrywanie maratonu w temperaturze powyżej 30 stopni ma sens. Z jednej strony powoduje to, że rywalizacja jest ciekawsza i znacznie mniej przewidywalna, ale z drugiej, odbywa się to kosztem zdrowia i formy zawodników i zawodniczek. Z trzy lata w Paryżu raczej nie będzie lepiej, dlatego jeśli ktoś ma chęć na medal olimpijski – powinien już teraz przygotowywać się do biegu w wysokiej temperaturze…